Ossendowski Antoni Ferdynand - Pierścień z Krwawnikiem.pdf

(1111 KB) Pobierz
Pierścień z Krwawnikiem
Ferdynand Ossendowski
A. Piasecki S. A. Fabryka czekolady w Krakowie, Kraków,
1938
Pobrano z Wikiźródeł dnia 20.09.2017
PIERŚCIEŃ
Z KRWAWNIKIEM
POWIEŚĆ
NAPISAŁ
F. A. O S S E N D O W S K I.
KRAKÓW
NAKŁADEM FIRMY A. PIASECKI, S. A.
FABRYKA CZEKOLADY W KRAKOWIE
KRAKOWSKIE ZAKŁADY GRAFICZNE I WYDAWNICZE
KRAKÓW, UL. ŚW. KRZYŻA 11.
Spis treści
[1]
Od firmy A. Piasecki, S. A., Fabryka czekolady w
Krakowie
Od autora Do JWPana A. Piaseckiego w Krakowie
Rozdział I
Karawana z przełęczy Czetang
Rozdział II
Pierwsze tajemnice klasztoru Tassgong
Rozdział III
W wirze nieprzewidzianych wypadków
Rozdział IV
W komnatach Eher-balana
Rozdział V
Tajemnice wyjawione i ukryte
Rozdział VI
Od grobowca Manu do Singribari
Rozdział VII
Na skraju Assamu
Rozdział VIII
Doktór Firlej i „Knox“ przecinają węzeł a
raczej węzły
Rozdział IX
„Knox“ bierze czynny udział w sprawach
swego pana
Rozdział X
Czcigodny effendi Hussein miał głowę
Rozdział XI
Ułuda czy Rzeczywistość?
Rozdział XII
Tygrys w zgoła rzadkiej dla niego roli
zbawcy.
Rozdział XIII
Aż dwa pierścienie Dżengiza-chana.
Rozdział XIV
Rozłąka
Rozdział XV
Próba ogniowa
Przypisy
1.
dodany przez Wikiźródła
Tekst jest
własnością publiczną
(public
domain).
Szczegóły licencji na stronie
autora:
Ferdynand Ossendowski.
ROZDZIAŁ I.
KARAWANA Z PRZEŁĘCZY CZETANG.
ała karawana, złożona z trzech zaledwie wielbłądów i
dwóch kosmatych i ponurych jaków jucznych stanęła na
szczycie — przełęczy Czetang. Od zachodniej jej strony
ciągnęły się majestatyczne wierchy Himalajów i we
wrześniowym słońcu skrzyły się lodowatymi szczytami,
uchodzącymi coraz dalej i dalej, tam, gdzie strzelały ku niebu
białe, martwe piramidy Everestu, Gaurizankaru, Kang-
czendżungi i Dawalagiri. Te olbrzymy górskie podnosiły swoje
głowice w białych zawojach śnieżnych zbyt daleko, aby je
widzieć z przełęczy, na której stanęła znużona ciężkim
przejściem karawana. Za to zębaty wierch Kulhakangri,
otulony w tej chwili ciężką, szarą chmurą, panował nad całym
południowo-wschodnim Tybetem.
 Mongoł,
zapewne przewodnik, zszedł z wielbłąda i rozejrzał
się dokoła. Po chwili wyciągnął rękę ku północy tam, gdzie w
przerwie pomiędzy górami niby rzucona na ziemię klinga
szabli błyszczała wstęga rzeki.
 —
Jaro-Tsungro! — mruknął, przypomniawszy sobie ciężką
przeprawę na chwiejnym promie tybetańskim.
 W
tym samym kierunku pobiegły też oczy dwóch jego
towarzyszy. Byli oni zupełnie niepodobni do olbrzymiego
Mongoła, stojącego przed nimi. O ile ten miał niemal
potwornie szerokie bary i potężne kabłąkowate nogi, okrągłą,
płaską, ospą pooraną twarz, o tyle jego towarzysze byli małego
wzrostu, zwinni i ruchliwi. Wąskie, inteligentne o cienkich
rysach twarze ich o lekkoskośnych oczach zdradzały japońskie
M
Zgłoś jeśli naruszono regulamin