22 Feehan Christine - Mroczna Seria - Dark Drapieżnik.pdf

(1494 KB) Pobierz
Tłumaczy: franekM
Tłumaczy: franekM
1290462270.001.png
Tłumaczy: franekM
ROZDZIAŁ 1
Dym palił jego płuca. To wzrosło wokół niego we wrzeszczących falach,
podsycanych przez liczne ognie w okolicznym lesie deszczowym. To była
długa, zawzięta bitwa, ale było po wszystkim, i skończyło się. Większa część
głównego domu została zniszczona, ale poradzili sobie z oszczędzaniem domów
ludzi, którzy pracowali dla nich. Niewiele straciło życie, ale każdy był
opłakiwany — ale nie przez niego. Wpatrywał się w płomienie z zapadniętymi
oczami. Poczuł się nieistotny. Popatrzał na twarze zmarłych, honorowych ludzi,
którzy dobrze służyli jego rodzinie, zobaczył, płaczące wdowy po nich i ich
zapłakane dzieci i nie czuł — nic.
Zacarias De La Cruz zatrzymał się tylko na moment lustrujący wzrokiem pole
bitwy. Gdzie wcześniej był bujny las deszczowy, drzewa wzrastające do chmur,
dom dla dzikiej przyrody, teraz były płomieniami sięgającymi nieba i czarnego
dymu plamiącego niebo. Zapach krwi był nieodparty; zmarli, zmiażdżone ciała
wpatrujące się z niewidomymi oczami w ciemne niebo. Widok nie wzruszył go.
Oglądał to wszystko — jakby z daleka — z bezlitosnym spojrzeniem.
Nie liczyło się gdzie, albo który wiek, scena zawsze była taka sama, i przez te
długie, ponure lata, zobaczył tyle pól bitwy że stracił rachubę. Tak dużo śmierci.
Tak dużo brutalności. Tak dużo zabijania. Tak dużo zniszczenia. I zawsze
znajdował się pośrodku tego wszystkiego, wirujący, mroczny drapieżnik,
bezlitosny, bezwzględny i nieprzejednany.
Krew i śmierć zostały ostemplowane do samych jego kości. Wykluczył tylu
wrogów z jego ludzie na przestrzeni wieków, że nie potrafił żyć bez polowania
— albo zabijania. Nie było żadnego innego stylu życia dla niego. Był czystym
drapieżnikiem i rozpoznał ten fakt dawno temu — tak jak każdy kto ośmielił
zbliżyć się do niego.
Był legendarnym karpackim myśliwym, z gatunku ludzi niemal wymarłych,
żyjąc we współczesny świecie, wyznający dawne zwyczaje honoru i obowiązku.
Jego rodzaj rządził nocą, spał w ciągu dnia i potrzebował krwi by przeżyć.
Niemal nieśmiertelni, żyli długie, samotne istnienia, kolor i uczucia przygasły
jedynie do honoru który trzymał ich na wybranej drodze, szukając jedynej
kobiety, która mogła ich dopełnić i mogła przywrócić zarówno kolor jak i
uczucia. Wielu machnęło ręką, zabijając podczas karmienia by poczuć
adrenalinę — by po prostu coś — stając się najbardziej nikczemną, najbardziej
groźną znaną istotą — wampirem. Całkowicie tak brutalnym i agresywnym jak
nieumarły, Zacarias De La Cruz był mistrzem w ich poszukiwaniu.
Krew wypływała stale z licznych ran, a trujący kwasu palił go do kości, ale czuł,
jak spokój zakradł się do niego gdy obrócił się i odszedł daleko w ciszy. Ognie
szalały, ale jego bracia mogli poradzić sobie z nim. Kwaśna krew po ataku
Tłumaczy: franekM
wampira wsiąknęła w jęczeniu, do protestującej ziemi, ale ponownie, jego
bracia odszukiwali tę nikczemną truciznę i zwalczali.
Jego surowa, brutalna podróż dobiegła końca. W końcu. Przeszło tysiąc lat życia
w samotności, szarym świecie, osiągnął wszystko, co miał do zrobienia. Jego
braci byli bezpieczni.
Każdy z nich miał kobietę, która ich dopełniała. Byli szczęśliwi i zdrowi, i
wykluczył dla nich najgorszą groźbę. Do czasu gdy ich wrogowie ponownie
zyskają na liczebności, jego bracia będą jeszcze silniejsi. Już nie potrzebowali
go jako przywódcy albo dla ochrony. Był wolny.
„Zacarias! Potrzebujesz leczenia. Krwi."
To był kobiecy głos. Solange, życiowa partnerka Dominica, jego najstarszego
przyjaciela, z jej czystą królewską krwią, zmieniłaby ich życia na wieki. Był
zbyt cholernie stary, zbyt zapieczony w swoich sposobach i oh, tak zmęczony,
by kiedykolwiek się zmienić by kontynuować życie w tym wieku. Stał się tak
przestarzały jak średniowieczni wojownicy z dawnego świata. Smak wolności
był metaliczny, miedziany, jego krew płynęła, sama istota życia.
„ Zacarias, proszę." W jej głosie był haczyk, który powinien mieć na niego
wpływ — ale go nie miał. Nie czuł, jak tego co mogli inni. Nie można było
wpłynąć na niego litością, miłością albo łagodnością.
Nie miał żadnej milszej, łagodniejszej strony. Był zabójcą. I jego czas się
skończył.
Krew Solange była niewiarygodnym darem dla ich ludzi; zdał sobie z tego
sprawę, właśnie gdy ją odrzucił. Picie jej dawało Karpatinom umiejętność
chodzenia w słońcu. Karpatianie byli podatni podczas godzin dnia —
szczególnie on. Im bardziej był drapieżnikiem, im bardziej był zabójcom, tym
bardziej światło słoneczne było jego wrogiem. Był uważał przez większość jego
ludzi, za karpackiego wojownika, który chodził na krawędzi ciemności, i
wiedział, że to jest prawdą. Krew Solange dała mu ten ostatni i końcowy powód
uwolnić go od jego mrocznego istnienia.
Zacarias wciągnął kolejny pełen wdech dymu do płuc i kontynuował
odchodzenie z dala od nich wszystkich nie patrząc do tyłu albo przyjmując
ofiarę Solange. Słyszał, jak jego bracia wzywali go w alarmie, ale kontynuował,
podejmując jego kroki. Wolność była daleko i musiał dostać się do niej.
Wiedział gdy wyrwał serce ostatniego z atakujących wampirów próbujących
zniszczyć jego rodzinę, że było tylko jedno miejsce do którego chciał pójść. To
nie miało sensu, ale nie miało znaczenia. Szedł.
„Zacarias, zatrzymaj się. "
Popatrzył w górę gdy jego bracia opadli z nieba, zakładając solidną ścianę przed
nim. Wszyscy czterej. Riordan, najmłodszy. Manolito, Nicolas i Rafael. Byli
dobrymi ludźmi i prawie mógł poczuć swoją miłość do nich — tak nieuchwytną
— tuż poza zasięgiem. Zablokowali mu drogę, nie powstrzymując go przed jego
celem, i nikomu, niczemu — nigdy — nie wolno było stanąć między nim a tym
Tłumaczy: franekM
czego chciał. Warczenie huczało w jego klatce piersiowej. Ziemia zadrżała pod
ich stopami. Wymienili niespokojne spojrzenia, strach mienił się w ich oczach.
To spojrzenie takiego intensywnego strachu przed ich własnym bratem powinno
go zatrzymać ale nie poczuł — nic. Nauczył tych czterech mężczyzn ich
walecznych umiejętności, umiejętności umożliwiających przetrwanie. Walczył
przy nich przez wieki. Zajął się nimi. Prowadził ich. Kiedyś nawet miał
wspomnienia miłości do nich. Teraz zlekceważył obowiązki odpowiedzialności
— nie było niczego. Nawet mglistego wspomnienia dostarczającego mu energii.
Nie mógł przypomnieć sobie miłości albo śmiechu. Jedynie śmierć i zabójstwa.
„Odsuńcie się" Jedno słowo. Rozkaz. Oczekiwał, że będą go przestrzegać,
ponieważ każdy był mu posłuszny. Miał nabyte bogactwo poza wyobrażaniem
przez jego długie lata życia i w paru ostatnich wiekach kiedy nie musiał ani razu
kupować sobie drodze do lub z czegoś. Jego jedno słowo było wszystkim, i
świat drżał i odsuwał się na bok na jego życzenie.
Niechętnie, zbyt wolno jak na jego gust, rozdzielili się by pozwolić mu przejść
całkowicie.
„Nie robić tego, Zacarias," powiedział Nicolas. „Nie idź."
„Przynajmniej wylecz swoje rany," dodał Rafael.
„ I się posil," naciskał Manolito. „Potrzebujesz się pożywić."
Zakręcił się wokół i cofnęli się, bojąc się że przemieni się w potwora na ich
oczach — i wiedział że mieli powody by się obawiać. Wieki go ukształtowały
— ukształtowały go do agresywnego, brutalnego drapieżnika — maszynę do
zabijania. Było niewielu na świecie mogących mu dorównać . I chodził na
brzegu szaleństwa.
Jego bracia byli wielkimi myśliwymi, ale zabicie go wymagało ich sporej
biegłości i nie wahań. Wszyscy mieli życiowe partnerki. Wszyscy mieli uczucia.
Wszyscy go kochali. Nie czuł nic i miał przewagę.
Już ich odprawił, opuścił ich świat, w momencie gdy się obrócił plecami i
pozwolił sobie zwolnić się z jego obowiązków. Ale ich twarze, wyrzeźbione z
głębokimi liniami smutku zatrzymały go na moment.
Co bo to było czuć tak głęboki smutek? Czuć miłość? Czuć. W dawnych
czasach, dotkał ich umysłów i dzielił je z nimi, ale od czaru gdy mieli życiowe
partnerki, nie ośmielił się zaryzykować splamienia jednego z nich ciemnością w
nim. Jego dusza była nie tylko w częściach. Zabijał zbyt często, zdystansował
się od wszystkiego, czego się trzymał aby lepiej chronić tych których kochał.
Kiedy doszedł do punktu gdy już nie mógł bezpiecznie dotykać ich umysłów i
dzielić ich wspomnienia? To było więc tak dawno temu, że już nie mógł sobie
przypomnieć.
„Zacarias, nie rób tego," błagał Riordan, jego twarz wyrażała taki sam głęboki
smutek, jaki był na twarzy każdego z jego braci.
Byli jego odpowiedzialnością zbyt długo, i nie mógł tak po prostu oddalić się,
nie dając im niczego. Stał tam przez moment, całkowicie sam, z głową
uniesioną do góry, oczy mu płonęły, długie włosy płynęły wokół niego podczas
Tłumaczy: franekM
gdy krew kapała stale w dół jego klatki piersiowej i ud. „Daję wam swoje słowo
że nie będziecie musieli mnie poszukiwać. "
To było wszystko co dla nich miał. Jego słowo, że nie przemieni się w wampira.
Mógł odpocząć i poszukać tego ostatniego odpoczynku na jego własny sposób.
Odwrócił się od nich — ze zrozumieniem i ulgą na ich twarzach — i kolejny raz
rozpoczął jego podróż. Musiał odejść daleko, zanim dojdzie do swojego celu,
zanim nadejdzie świt.
„Zacarias," zawołał Nicolas. „Gdzie idziesz?"
Pytanie dało mu do myślenia. Gdzie miał pójść? Przymus był silnym — jeden
którego nie mógł zignorować. On faktycznie spowolnił swoje tempo. Gdzie
idzie? Dlaczego potrzeba była w nim tak silna, gdy nie czuł niczego? Ale było
coś, ciemna siła ciągnąca go.
„Susu — dom." Wyszeptał słowo. Jego głos niósł wiatr, ten niski ton pulsował
w samej ziemi pod jego stopami. ”Idę do domu. "
„To jest twój dom" stwierdził stanowczo Nicolas. „Jeśli poszukujesz
odpoczynku, uszanujemy twoją decyzję, ale zostań tu z nami. Z twoją rodziną.
To jest twój dom" stale powtarzał.
Zacarias potrząsnął swoją głową. Ciągnęło go by zostawiać Brazylię. Musiał
być gdzieś indziej i musiał pójść teraz, podczas gdy wiąż miał czas. Oczy tak
czerwone jak płomienie, dusza tak czarna jak dym, on przesunęły się, sięgając
kształt wielkiej harpii.
Idziesz do Karpat? domagał się Nicolas ich telepatycznym połączeniem. Będę
podróżować z tobą.
Nie. idę do domu gdzie należę — sam. Muszę zrobić to sam.
Nicolas wysłał mu ciepło, owinął go w nie. Kolasz arwa-arvoval — możesz
umrzeć z honorem. Był smutek w jego głosie, w jego sercu, ale Zacarias, gdy to
rozpoznał, nie móc rozpoznać uczucia, nawet ich niewielkiego odcienia.
Rafael mówił łagodnie w jego umyśle. Arwa-arvo olen isäntä, ekäm — honor
cię trzyma, mój bracie.
Kulkesz arwa-arvoval, ekäm — idź z honorem, mój bracie, dodał Manolito.
Arwa-arvo olen gaeidnod susu, ekäm — honor zaprowadzi cię do domu, mój
bracie, powiedziały Riordan.
Minęło kawał czasu odkąd słyszał ojczysty język swoich ludzi. Mówili językami
i dialektami tom gdzie przebywali. Przyjmowali imiona gdy przenosili się z
kraju do kraju, nawet nazwiska, gdy Karpatianie nigdy nie miały takich nazwisk.
Jego świat z czasem tak się zmienił. W ciągu wieków przemian, zawsze się
dostosowywał, a jednak nigdy naprawdę się nie zmienił, gdy w jego świecie
chodziło o śmierć. Wreszcie szedł do domu.
To proste stwierdzenie nie znaczyło nic — i wszystko. Nie miał domu od
przeszło tysiąca lat. Był jednym z najstarszy, na pewno jednym z najbardziej
śmiertelnych. Ludzie jak on nie mieli żadnego domu.
Niewielu przywitałoby go przy swoim ognisku, nie mówiąc już o ognisku
domowym. Więc co było domem? Dlaczego użył tego słowa?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin