Martin Laura - Widzę tylko ciebie.pdf

(674 KB) Pobierz
Martin Laura - Widzę tylko ciebie
Tytuł oryginału: His perfect partner.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jean-Luc Manoire zmarszczył brwi. Nie był przekonany, czy postępuje
słusznie. Rozterka nie wprawiała go w szczególnie radosny nastrój, ale było już
za późno. Szofer zwolnił, mijając wysoką, zardzewiałą bramę zwisającą z muru
otaczającego posiadłość. Jean-Luc odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
- D'accord, Emile. Continuez !
wjazd gałęzie zaczynały okrywać się pąkami. Li-mony, westchnął w duchu Jean-
Od wielu dni rozmyślał o czekającym go spotkaniu. Myśłi o niej, zepchnięte
niegdyś w niepamięć, dręczyły go teraz dzień i noc. Nie spał, nie jadł. Praca, in-
teresy - wszystko straciło sens... Z wyjątkiem tej sprawy... Zgodzi się. Przecież
jego hojna oferta była naprawdę atrakcyjna. Jej doradcy przekonają ją, by wyra-
ziła zgodę.
A jeśli nie?
Zmieniła się. Musiała się zmienić.
Arrêtez!
Jak Rachel teraz wygląda? Nie chciał o tym myśleć, przecież już od
dawna nie byli razem. Minęło sześć długich lat... Wrócił myślą do ostatniego
spotkania z Rachel. Złote włosy rozsypane na poduszce, oczy pełne miłości i uf-
Samochód pomknął naprzód, opony zachrzęściły na
żwirze.
Ocieniające
L
Luc, spoglądając ze smutkiem na prawie stuletnie drzewa i zaniedbany dom.
R
ności... A w kilka dni później, nie zważając na to, co ich
łączyło,
po prostu ode-
szła.
- Jesteś! Szukałam cię wszędzie! Masz gościa - powiedziała Naomi jednym
tchem.
- Następny wierzyciel? - zapytała Rachel udręczonym głosem. Nie miała już
siły. Siedziała w odległym zakątku ogrodu, by zaznać chwili odpoczynku i spo-
koju. - Myślałam,
że
wreszcie dadzą mi spokój.
- Ja też. To jego wizytówka. - Starsza kobieta wręczyła jej kartonik ze złoco-
sądząc po jego wyglądzie i samochodzie, chyba bogaty... - dodała z aprobatą.
- No, dobrze, wracamy. Zapytam, czego chce. Jutro czeka nas sądny dzień. Spo-
tkam się z dyrektorem banku i dowiem się wreszcie, jak bardzo majątek jest za-
dłużony. Muszę postanowić, co robić dalej.
- Ciężkie czasy, moja droga. Gdybym wiedziała, co się dzieje, może nie by-
łabyś
teraz w takich tarapatach. - Naomi spojrzała na nią przepraszająco.
- To nie twoja wina. Ciocia Klara była... - uśmiechnęła się ze smutkiem i re-
zygnacją. - Cóż, była uparta. Nikogo nie słuchała. Kiedy raz coś postanowiła,
parła do celu bez względu na okoliczności. Nic nie mogłybyśmy zrobić.
- Tak, to prawda... - Zmarszczki na czole Naomi pogłębiły się jeszcze bar-
dziej. Milczała przez chwilę, a potem dodała: - Shaun znowu dzwonił... Mówiłam
ci?
nymi brzegami. - Nie wiem, kto to taki. Bez okularów jestem
ślepa
jak kret. Ale
- JSJ Corporation. Nic mi to nie mówi... - Rachel wzruszyła lekko ramionami
L
R
- Tak, mówiłaś. Naomi, między nami wszystko skończone. Wiem,
że
go lu-
bisz, ale...
- Stanowicie idealną parę!
- Nie. - Rachel energicznie potrząsnęła głową. - Przykro mi, zwłaszcza
że
to
twój siostrzeniec.
- Cioteczny wnuk - poprawiła Naomi. - Jego matka jest moją siostrzenicą.
- Bardzo go lubię, jednak nie układało się między nami najlepiej.
- Potrzebujesz kogoś. Kogoś takiego jak Shaun.
Rachel nie chciała się kłócić. Pod pewnymi względami Naomi przypominała
ciotkę Klarę. Była równie uparta. Te dwie kobiety wychowały się razem, choć
jedna była panią, a druga pokojówką.
- Gość czeka w salonie - oznajmiła Naomi, gdy doszły do kuchennych drzwi.
- Chcesz się trochę odświeżyć?
Rachel spojrzała przelotnie na swoje odbicie w oknie spiżami. Długie blond
włosy były błyszczące i czyste, choć nieco potargane. Podniosła rękę i poprawiła
opaskę.
- Nie wyglądam aż tak
źle,
prawda? - zapytała.
- Może włożysz coś bardziej eleganckiego - zasugerowała Naomi.
Rachel spojrzała na swoje czyste, choć połatane dżinsy i wygodny, obszerny
sweter.
- Trudno - odparła. - Mniejsza o mój wygląd. Poza tym nie warto się przebie-
rać. Muszę dokończyć przeglądanie rzeczy ciotki. Nadał mam nadzieję,
że
odkry-
ję jakiś ukryty skarb, który wybawi nas z finansowych kłopotów.
- Prędzej wygram milion na loterii! - odparła Naomi z przekonaniem.
L
R
- Przecież ty nigdy nie kupujesz losów na loterię - odpowiedziała machinal-
nie Rachel, już myśląc o spotkaniu z kolejnym wierzycielem.
Naomi uśmiechnęła się ponuro.
- Właśnie!
Rachel zatrzymała się i odetchnęła głęboko, nim weszła do salonu. Była bar-
dzo zmęczona i przygnębiona. Najpierw niespodziewana
śmierć
ciotki, a potem
odkrycie,
że
jej finanse były w opłakanym stanie. Jednak postanowiła bronić
Grange ze wszystkich sił. To jej obowiązek. Dom należał do rodziny od wielu
pokoleń i choć nie znosiła tych ponurych korytarzy, wiecznych przeciągów i nie-
botycznie wysokich pokojów, nie chciała,
żeby
bank położył na wszystkim
łapę.
Sonia, jedna z kobiet z wioski pracująca w Grange od niepamiętnych cza-
sów, schodziła po schodach z następną torbą
śmieci
z pokojów ciotki Klary.
- Niedługo skończymy - stwierdziła zadyszana. Rachet uśmiechnęła się bla-
- Przepraszam,
że
kazałam panu czekać - rzuciła z udawaną nonszalancją,
wchodząc do salonu. - Ale w tej chwili panuje tu straszny rozgardiasz.
Stojący przy kominku mężczyzna odwrócił się. Poznała go natychmiast.
Wstrząśnięta stała z szeroko otwartymi oczami. Serce waliło jej jak miotem. Po-
trząsnęła głową z niedowierzaniem.
To był... Nie, nie oszalała! To był on. Stał tu, w tym słonecznym salonie,
pełnym kwiatów, książek i bibelotów z porcelany, jeszcze przystojniejszy niż
przed laty. Wpatrywała się w ciemne, jedwabiste włosy, obcięte teraz krótko w
wojskowym stylu, w silnie zarysowane szczęki i wyraziste usta i czuła,
że
robi jej
się słabo. Jean-Luc! Drżącymi rękami chwyciła się oparcia krzesła.
do,
żałując, że
nie podziela optymizmu kobiety.
L
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin