Talcott DeAnna - Bratnie dusze 04 - Do samego nieba.pdf

(660 KB) Pobierz
DeAnna Talcott
Do samego nieba
Z cyklu Bratnie Dusze
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niech to szlag!
Chase Wells oparł się ciężko o
ścianę
stajni, zgięty wpół z bólu.
Minęła dobra chwila, zanim wyprostował się z powrotem i odważył się
poruszyć nogą. Na jego twarzy pojawił się bolesny grymas. Zaklął
szpetnie.
Nagle wydało mu się,
że
słyszy głos matki:
- Chase, nie wyrażaj się!
Z całej siły zacisnął zęby. Nie podda się tak
łatwo.
Całe
życie
spędził na tym ranczu i dostał niezłą szkołę. W wieku siedmiu lat
wypadł ze skrzyni jadącego pikapu, jako dwunastolatek wywrócił się z
traktorem, gdy skończył siedemnaście lat, byk wziął go na rogi, gdy
miał dwadzieścia trzy lata, niemal się utopił, próbując przepłynąć na
koniu przez wezbrany potok - a teraz miałaby mu dać radę byle
czteroletnia klacz? Niedoczekanie! Okiełzna ją, choćby padł przy tym
trupem!
Ta mała Peggy Sue była istną diablicą. Jej mamusia,
najwspanialsza klacz na całym ranczu, przeskoczyła kiedyś ogrodzenie
i pognała za dzikimi mustangami. Kiedy Chase odnalazł ją po
miesiącach poszukiwań, towarzyszyło jej
źrebię,
które wyraźnie
odziedziczyło nieposkromiony charakter tatusia.
Uśmiechnął się krzywo. Nie dalej jak wczoraj Peggy Sue tak go
kopnęła,
że
ledwo się pozbierał, a przedwczoraj próbowała zmiażdżyć
a
c
s
lo
a
d
n
s
u
Anula & pona
mu rękę zębami. Na dzisiaj miał dosyć. Wyszedł z boksu, zatrzaskując
za sobą mocną furtę z grubych desek, a Peggy Sue na pożegnanie
wściekle walnęła w nią tylnymi kopytami. Nawet się nie obejrzał. Nie
da jej tej satysfakcji.
Ściągnął
skórzane rękawice, wepchnął je do tylnej kieszeni
dżinsów i utykając, wyszedł na podwórze. Noga dokuczała mu coraz
bardziej. Czy nie robił się za stary na takie harce? Miał trzydzieści
cztery lata i kuśtykał jak staruszek.
Nagle usłyszał warkot silnika. Obejrzał się w stronę niskiego,
obszernego domu zbudowanego z drewnianych bali i ujrzał przed
werandą absolutnie wystrzałowy czerwony kabriolet. Ale nie dlatego
oniemiał z wrażenia.
Peggy Sue musiała go kopnąć mocniej, niż mu się wydawało.
Chyba rzeczywiście padł trupem i od razu znalazł się w niebie, bo za
kierownicą kabrioletu siedział anioł.
Wbrew oczekiwaniom Chase'a anioł nie wyfrunął z samochodu,
tylko wysiadł w normalny sposób. Widać nie wziął ze sobą skrzydeł,
ale miał za to długie blond włosy, przylegającą do ciała białą
bluzeczkę, oszałamiająco seksowne dżinsy, pomalowane na czerwone
paznokietki i przyjaźnie machał mu ręką.
Chase ruszył w stronę nieziemskiego zjawiska, starając się
zapomnieć o bólu i nie kuleć zanadto.
- Dzień dobry! Mam nadzieję,
że
dobrze trafiłam. Pan Chase
Wells, prawda?
- Tak. - Skinął głową na powitanie.
a
c
s
lo
a
d
n
s
u
Anula & pona
Nie pojmował, co taka kobieta może robić w takiej zapadłej
dziurze, jaką było Horseshoe Falls w Wyomingu. Od samego patrzenia
na nią można było zapomnieć języka w gębie. Nieskazitelna cera,
eleganckie ruchy, pewność siebie, sposób mówienia zdradzający
przynależność do wyższych sfer. I te niewiarygodnie niebieskie oczy,
niebieskie jak dwa szafiry.
Uśmiechnęła się, a wtedy Chase naprawdę zapomniał o bólu.
Widział jedynie wilgotne, bardzo różowe i
ślicznie
uśmiechające się
usta, które z pewnością potrafiły wspaniale całować.
Jak to się mówi? „Daj, pocałuję, nie będzie bolało". O tak, Chase
miał dużo obolałych miejsc, które - spełniając dobry uczynek -
mogłaby pocałować...
- Witam - powiedziała piękna nieznajoma, wyciągając rękę. - Nie
ma pan pojęcia, jak trudno tu trafić.
Źle
skręciłam i błąkałam się po
jakichś wertepach.
Gdy poczuł dotyk jej długich palców, pomyślał,
że
to bardziej
pieszczota niż uścisk dłoni.
- Jestem Mallory Chevalle. Zabrzmiało to trochę znajomo.
- Bardzo tu
ładnie
u pana - stwierdziła, patrząc ponad jego
ramieniem na
łańcuch
gór otaczający malowniczą, zieloną dolinę
rozciągającą się za domem. - To nie wygląda jak zwykłe gospodarstwo,
tylko jak miejsce, gdzie można spędzić wspaniałe wczasy. Nie mam
pojęcia, jak pan daje radę tu pracować. Gdybym tu mieszkała, co rano
siodłałabym konia i przez cały dzień jeździła po okolicy.
Zerknął na jej diamentowe kolczyki i bransoletkę.
a
c
s
lo
a
d
n
s
u
Anula & pona
- Praca na ranczu to nie wypoczynek, proszę pani.
- Wiem. Widziałam pańskie konie na pokazie w Kalifornii.
Jestem pod wrażeniem. Pomyślał,
że
była raczej pod wrażeniem jego
wspólnika, Boba Llewelyna, który zawiózł konie na ten pokaz.
- Chciałam kupić konia, ale pański wspólnik powiedział,
że
na
miejscu znajdę coś ciekawszego i dlatego przyjechałam. Podobno ma
pan półkrwi mustanga?
Chase
łypnął
w stronę stajni. Na pewno nie dopuści takiej kobiety
w pobliże tej wariatki Peggy Sue.
- A czego konkretnie pani szuka?
Zawahała się.
co pan ma?
- Najpierw wolałabym się rozejrzeć. Nie mógłby mi pan pokazać,
Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. Poważni nabywcy
zawsze wiedzieli, czego potrzebują - wszystko jedno, czy chodziło o
kucyka dla dziecka, czy o klacz wyścigową, czy o reproduktora. A ta
kobieta przejechała setki kilometrów tylko po to,
żeby
się rozejrzeć...
Teraz i ona popatrzyła na niego badawczo. .
- Przecież czekał pan na mnie, prawda?
Serce mu zadrżało. Nonsens, to nie serce, tylko telefon
komórkowy, który nosił w kieszonce na piersi i który zawsze był
nastawiony na wibracje, a nie na sygnał dźwiękowy,
żeby
nie płoszyć
koni.
Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
- Przepraszam na chwilę. Cofnął się o krok i odwrócił.
a
c
s
lo
a
d
n
s
u
Anula & pona
Zgłoś jeśli naruszono regulamin