Andres Stefan - O ŚWIĘTYM KSIĘŻULKU DOMENICO.rtf

(248 KB) Pobierz

STEFAN ANDRES

O ŚWIĘTYM KSIĘŻULKU D O M E N I C O

 

ZWIĘŹLE UJĘTA, A ZACZYNAJĄCA SIĘ W NIEBIE- SIECH MIĘDZY ANIOŁY, HISTORIA POCZĄTKÓW MIASTA POSEJDONII, GDZIE PRZEŻYŁ PRZYGODY SWOJE, OPOWIEDZIANE PONIŻEJ, JAK I TE, KTÓRE OPOWIEDZIANE TU NIE BĘDĄ, DON DO­MENICO, ZANIM W WIEKU LAT OKOŁO SIEDEM­DZIESIĘCIU SPOKOJNIE NA ŁONIE MADONNY DUCHA ODDAŁ

 

Ludzie z Posejdonii opowiadają, że książę niebiański Lucyfer, postawiwszy nogę na najniższym stopniu tronu Bożego, skłon­ny piąć się wyżej, by zajrzeć zuchwale w oblicze Boże, skryte ogniem nieprzenik­nionym, gdy Michał archanioł wzniósł tar­czę do góry i sprawił zastępy anielskie w szyk obronny, pojął wielce przerażony, iż jako duch, który pozazdrościł Bogu Jego wspaniałości, na zawsze pałac niebieski opuścić musiał będzie.

A gdy zastępy anielskie ©oraz silniej nań w walce następować poczęły i już ku bra­mie niebios spychały, ostatnie spojrzenie, które posłał ku utraconej ojczyźnie, osła­biło siłę jego ramienia, atoli jeszcze raz rzucił się chciwie ku dobytkowi niebie­skiemu i nie zważając na miecze ogniste pośpiesznie schwycił w ręce to, co zagar­nąć zdołał, i tak obładowany runął w pu­stą bezdeń, pchnięty włócznią archanioła.

Aliści zastępy anielskie, które wyparły wielkiego niepowściągliwca z jego siedzi­by, prześladowały dalej tego niebiańskiego złodzieja, spychając go coraz głębiej i niby potężnego kocura gnały go poza krańce ziemi, nad morskie pustkowie, aż wreszcie przy brzegu, u stóp góry, która po tym wydarzeniu Monte Sant’ Angelo nazwana została, ujrzał się Lucyfer osaczony przez aniołów między skalistymi zboczami. Od strony morza ostro nacierały nań szeregi anielskie, ponad nim, na Monte Sant* An­gelo, aby nie uciekł górą, wykuł Michał kratę z błyskawic; od przodu drogę zagro­dziło Monte Pertuso. Ciągle jednak nie oddawał swego łupu, prawą dłonią wbił włócznię w zbocze góry, przewiercił ją na wskroś, ale otwór, który się przed nim ukazał, nie był dostatecznie szeroki, bo gdy się weń rzucił, wypadła mu z rąk jego zdo­bycz, i pozbawiony łupu książę niebios spadł w przepaść.

Ale gdy aniołowie schowali miecze i jęli zbierać niebiańskie skorupy, które spada­jąc ze zbocza pokryły je lśnieniem, dotarł poprzez morze głos Boga: „pozostawcie

ludziom wspomnienie o domu niebieskim, a to, co porwał Lucyfer, rozrzućcie po ziemi”.

I posłuchali aniołowie polecenia Bożego, ale jeden jedyny szczątek pozostawili tam, gdzie upadł.

O              wiele później — już po tym wszyst­kim^- przybyli ludzie przez morze i wy­lądowali na wybrzeżu, zwabieni blaskiem pozostawionego przez aniołów szczątku wspaniałości niebiańskiej. I zbudowali zeń miasto Posejdonię, na cześć boga Posej­dona, któremu służyli. I jako trybut na­leżny swemu panu, wybudowali mu świą­tynię i postawili posąg Posejdona, nagiego żeglarza. Jedno i drugie, świątynia i posąg, wykonane było z owego szczątku niebiań­skiego i dlatego były tak olśniewająco do­skonałe, a święci aniołowie pod wodzą Michaiła wielokroć przybywali na Monte Sant’ Angelo, by podziwiać cudowność owego miasta i świątyni. .

Gdy jednak dosizło do tego, że niektórzy aniołowie zstąpiwszy z góry wkradli się do świątyni Posejdona, aby przypatrywać się jego posągowi, wywołując w ten sposób niebezpieczeństwo ponownego zakłócenia porządku, polegające na tym, iż aniołowie zapragnęli nie tak jak Lucyfer oglądać

Boga bez żadnych posągów, lecz właśnie w posągu widzieć Boga, książę niebios — Michał wydał rozkaz, aby wszyscy anioło­wie stawili się w pewnej stajence w mie­ścinie Betlejem, gdzie mieli ujrzeć nowo narodzone dziecię, a w dziecięciu tym do­strzec Boga. Aniołowie, którzy widzieli boga mórz, nie chcieli zejść na dół, przeto archanioł Michał wyklął ich i przegnał precz, jak przedtem Lucyfera.

A wobec miasta Posejdonii, jego świą­tyni i znajdującego się w niej posągu za­płonął gniewem i rozkazał, aby z morza przybyła banda rozbójników mających zniszczyć miasto. Rozbójnicy dokonali dzieła -zniszczenia, nie oszczędziwszy ani świątyni, ani posągu. Ale gdy się opamię­tali i pojęli, co uczynili, chwycił ich żal. I zamieszkali wszyscy w miejscu onym, i z ruin odbudowali świątynię na nowo, aczkolwiek inaczej, gdyż pamiętali o prze­pędzonych aniołach. I tak z popiersia roz­bitego posągu boga mórz wyrzeźbili posąg dzieciny. Wyrzeźbili jeszcze wiele innych posągów: matkę dziecięcia w wielu posta­ciach — jako Dziewicę, jako Rodzicielkę, jako Królową Niebios. Znalazły się na ołtarzach także liczne posągi półbogów i każdemu z nich przypisano, co miał czy­

nić, czym się opiekować i kogo chronić. Sporządzono także posąg gorliwca Michała, jako pełnego glorii zwycięzcy nad liucy- ferem. I wezwano tego hetmana zastępów anielskich i zaklinano go, by miast nisz­czyć posągi świątyni, zechciał je otoczyć swoją opieką.

A ponieważ Michał archanioł pojął, iż posągi stworzone przez tych ludzi zrodziła tęsknota, by to, co niewidzialne, uczynić widzialnym, a to, ^co..niepojęte, uczynić zrozumiałym, ustąpił im, przyjął ich dań i nie gniewał się na nich, chociaż wielo­kroć dla Matki zapominali o Dziecięciu, a dla półbogów zapominali o Bogu, ba: chociaż ze swoimi posągami postępowali jak z ludźmi, nienawidząc i kochając, po­dobni dziatkom, które nigdy nie dorosną.

Ilekroć jednak w owym mieście rodzi się dziecię, a archanioł Michał ma spośród podrzędniejszych kręgów anielskich wy­brać dlań Anioła Stróża, by chronił to dziecię na przepaścistych ścieżkach ponad brzegami morza., powstaje w zastępach anielskich wielkie poruszenie, i wszystkie oblegają Michała, gotowe na okres szybko przemijającego żywota ludzkiego opuścić niebiosa i stać się dziecięciu sługą i prze­wodnikiem.

Aliści dnia owego, gdy dzieciątko w dzień świętego Dominika ku katedrze miasta Posejdonii poniesione zostało, wy­brał dlań archanioł ducha opiekuńczego szczególnego rodzaju. Anioł ów, w dniu, w którym mieszkańcy niebios przyklęknię­ciem w stajni betlejemskiej rozstrzygali swój los, przerażony i. niezdecydowany, skrył się w fałdach płaszcza Matki owego Dziecięcia, pozostając tam, dopóki nie mi­nęła godzina składania hołdów. I oto jemu powierzony został urząd ducha opiekuń­czego, jako okazja do naprawy swej repu­tacji. „Dziecię to zostanie świętym!” —- zawołał wybrany anioł, pełen zapału. A Michał archanioł odrzekł na to nie bez wątpliwości: „Ale jak mi się zdaje, dzi­wacznym świętym”. Jednak uśmiechnął się za odlatującym aniołem.

O TYM, JAK DON DOMENICO WE ŚNIE RAJU DO­STĄPIŁ t PRAŁATOWI DON BEPPO NA PALEC NADEPNĄŁ

W dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, gdy dzwony świątyni w Posejdonii wzy­wały na sumę, zakrystian wysłany przez chudego prałata Don Beppo biegł do karcz­my starego Peppino, gdzie z wszelką pew­nością spodziewał się zastać Don Dome­nico. W istocie leżał on w karczmie na ła­wie i pochrapywał, gdyż zmogła go nie­co i wcześnie przezeń celebrowana msza, i wypite wino. A gdy zakrystian zbudził go, mocno potrząsnąwszy, i zawołał: „Hej, Don Domenico, chodź szybko do kościoła, bo Don Beppo zapomniał kazania”, pod­niósł się raźnie i poszedł z zakrystianem, rozcierając czerwone i zaspane oblicze. Ci, którzy mogli podziwiać jego gotowość, głośno wyrażali swą pochwałę i mówili: „Tak, Don Domenico to prawdziwie wzo­rowy kapłan, niezależnie od tego, czy pra­łat Don Beppo wierzy w to, czy nie”. Wie­dziano bowiem powszechnie, że Don Do-

menico, o ile był kochany przez prostych ludzi z Posejdonii, o tyle nie łubiany był przez swoich przełożonych: zazdrościli mu miłości i poważania, jakim się cieszył. Don Domenico, ujrzawszy w zakrystii Don Bep- po załamującego ręce, wiedział już dosko­nale, jaką pułapkę zastawi nań prałat, rzekł przeto: „Nie dziwi mnie, że w tak okazale sklepionym czole jak czoło księdza zagubiło się słowo Boże, dziwię się jednak bardzo, że ksiądz wybrał mnie, najuboż­szego duchem księżynę, bym go zastąpił w świątecznym kazaniu; ponieważ jednak Wasza Wielebność wie lepiej, jak nędzny jest mój umysł, musi ksiądz wemknąć się ze mną na ambonę i choć w ukryciu, ale być blisko mnie. Tam zaś chciałbym wi­dzieć u moich stóp palec Waszej Wieleb- ności, bym mógł nań zerkać ukradkiem; jeśli będzie wyprostowany, uznam to za znak, że mogę śmiało mówić dalej, jeśli ksiądz zegnie palec, zrozumiem, iż powi­nienem się salwować szybkim dobiciem do stałego lądu zakończenia, i udzielę błogo­sławieństwa”.

Don Beppo skwapliwie wyraził zgodę, przemknął chyłkiem za szeroką postacią Don Domenico i pod osłoną kolumn wdra­pał się po schodkach ambony, by przy­

cupnąć skurczony We dwoje za balustradą, a Don Domenico zaczął kazanie: „Kochani mieszkańcy Posejdonii! Dzisiaj na cześć Wniebowstąpienia Pańskiego popiłem u na­szego przyjaciela Peppino specjalnego wi­na ze specjalnej beczki; nazwa tego wina pozostanie między mną i Peppino. Popiłem przeto i śniło mi się, że wino pozbawiło mnie życia. Powiadam wam: piękna to była śmierć! Płynąłem w morzu wina, przebierałem mocno rękoma, lecz powoli tonąłem, stawało się wokół mnie cicho i czerwono. Tak więc umarłem. Va bene! Gdy przygotowywałem swój cielesny ze- włok na pastwę płomieni czyśćcowych, tak jak ryba przygotowuje się do skwierczenia na patelni, nadpływa właśnie wielki stwór rybi delfinem zwany. Taka sobie ryba, ot delfin, jeden z tych oswojonych, z tych zbożnych pomocników rybaka, naganiaczy sardynek, morskich owczarków — oby święty Konstanty pomnożył te zbożne del­finy! Siadam więc na grzbiecie owego del­fina, a on wynosi mnie na powierzchnię. I oto widzę pięknych mężczyzn jadących na delfinach kobiet tam nie było, czyń­cie przeto, niewiasty, pokutę — i widzia­łem, jak delfiny przewracały oczyma i ogonami wybijały uroczysty takt, i sły­

szałem, jak wszyscy mężczyźni śpiewali. Mój delfin skierował się ku śpiewającej grupie, a ja z radością spostrzegłem, że był tam chór apostołów z Panem naszym na czele, a za apostołami ciągnął chór mę­czenników, a za chórem męczenników chór patriarchów, a za chórem patriarchów szedł chór ojców i doktorów Kościoła, chór rybaków i hodowców winnej lato­rośli; była to wielka gromada, i pieśń jej grzmiała rozgłośnie. ¡Śpiewali o przybyciu Pańskim do raju. Tak się złożyło, że wraz z nimi i ja mogłem się. tam dostać: na mo­rzu, na czerwonym morzu wina, które per­liło się i roztaczało upajającą woń. O, Pa­nie nad pany, jaik gromko i jak radośnie rozbrzmiewały trąby Twojego pochodu! Przed wszystkimi jechał Syn Madonny: był młody, piękny i uśmiechnięty; we wło­sach Jego igrał wiatr. Śpiewali:

Spokoju trwały ląd Wynurza się zza wód Wiecznie możemy żyć W blaskach świetlistych zórz A słońce

Rankiem i wieczorem Orzeźwia nas ,

W południe znamy dar Najprzyjemniejszych snów

W zacisznym cieniu drzew Ciężkich od mandarynek I drzewko oliwkowe Roztacza bujne gałęzie I płodne jest w owoce Po wieków wiek.

Taka rozbrzmiewała pieśń, gdy dostrze­głem wybrzeże. Pan skinął dłonią i dało się słyszeć bicie dzwonów. Były to dzwony naszej świątyni, poznałem ich dźwięk, a przybliżywszy się spostrzegłem, że przy­bijamy do naszego nadbrzeża. Pomyślcie sobie, oto na stromym zielonym brzegu, w wąwozach i na tarasach górskich leżało nasze miasto z rozrzuconymi jak białe kostki do gry domami i kopułami kaplic. Było tam wszystko: poczyńając od Monte Sant’ Angelo w górze aż po szyld trafiki Filippo przy Piazza. Musiało już pewnie nadejść zezwolenie na budowę balkonu przy szynku Giacomo, gdyż był tam już i balkon z błyszczącymi kratkami balu­strady; siedzieli na nim jacyś cudzoziemcy i kiwali ku nam. Powiewały ku nam także płaty suszącej się w pergolach bielizny. Pozdrawiały nas również łodzie, odświęt­nie na ten dzień odmalowane. Jedna tylko nie uśmiechała się nowymi kolorami: była to łódź Bartolomeo, łódź skąpca, który

i poprzednio na dzień świętego Konstan­tego oszczędzał farby. Tkwiła ta łódź u wybrzeża brudna i odrapana, ale i ona —- ponieważ nie jej to było winą — przyjęta została w poczet innych łodzi rybackich, kołyszących się u wybrzeży raju. *Was wszystkich prawie — prócz skąpego Bar- tolomea, który niechaj czyni pokutę Hg widziałem tam także, z wyjątkiem kilku księży z katedry, którzy może już za­częli w kościele przygotowywać nabożeń­stwo i uczyć się na pamięć'kazań na po­witanie Pana w naszym szczęśliwym mie­ście.

Gdy jednak zsiadł Pan ze. swego delfina, a wraz z nim siedem chórów Jego świty, musiał i On, i wszyscy pozostali przejść kilka kroków przez morze, pomyślcie — przez morze wina. Po białych szatach spły­wały lśniące krople. Pan podniósł ręce w geście błogosławieństwa ponad delfina­mi i dał im znak, by odpłynęły, a zwró­cony ku naszemu szczęśliwemu miastu, rzekł: «Zaprawdę, piękniej tu aniżeli na ziemi, spokojnie tu, miło, wygodnie i ci­cho. Pozwólcie nam przeto pójść do świą­tyni i oddać cześć Ojcu mojemu i Matce mojej!» Wy jednak i lśniące mury naszych ogrodów stanowiliście ramy tego pochodu,

ż ogrodów biła słodka woń, a z waszych ust radosny śpiew, któremu morze wtóro­wało lekkim szumem.

Przy kawiarni Gioja, zaledwie się zbli­żyliśmy, powstał wielki tłok, spowodowany przez cudzoziemców, którzy chcieli foto­grafować pochód. Ale to nie byli owi do­brzy, lecz zwariowani przybysze, od ich żon Bartolomeo mógłby wypożyczyć do­syć farb, aby odmalować swoją łódź. Za­nim jednak Pan, który ledwie ich spo­strzegł, z niesmakiem zmarszczył nos, zdą­żył spytać, jakim prawem wkradli się do raju bez szaty godowej, Piotr wyrzucił do morza ich aparaty fotograficzne i już chciał wraz z kilkoma spośród chóru świę­tych rybaków zabrać się do zburzenia ca­łej kawiarni, gdy odwołał go Jan. Pan we­zwał jednak kilku niebiańskich karabinie­rów, którzy trzymali straż wśród cudzo­ziemców na placu. I wszyscy, którzy co­kolwiek zalatywali winem, nosili spodnie i rybackie sandały lub mieli przy sobie nie więcej niż dwa kuferki, mogli pozostać, a reszta zebrawszy swoje bagaże musiała załadować się na łodzie, by wrócić na zie­mię. Po tej przerwie, która trwała jednak nadzwyczaj krótko, ruszyła procesja po schodach świątyni. Tam zaś siedziała nasza

dobra stara Teresa i spijając słońce swą zajęczą wargą, z przymkniętymi oczyma marzyła o raju. Zbudzona radosnym gwa­rem i pokrzykiwaniami, ujrzała naszego pięknego Pana, zakryła przeto dłonią swą zajęczą wargę i chciała umknąć, ale jeden z apostołów przychwycił ją za suknię i przywiódł przed oblicze Pańskie. «Oj, Te­reso — rzekł Pan — zmykać chcesz przede mną, chociaż przez całe życie mnie wzy­wałaś?» I uczynił ją swoją odźwierną; miała odtąd ze względu na swą wierność jako służebnica Pańska wygrzewać się w słońcu u bram Jego pałacu i dawać ba­czenie na tych, którzy wchodzą i wycho­dzą.

A potem wzniósł Pan swe oczy ku górze i ujrzawszy nowy, niezbyt udany kształt świątyni — taik j.ak czyniła to już więk­szość spośród nas — pokręcił głową i spy­tał: «Powiedzcie mi, ludzie, kto ten mar­mur tutaj spiętrzył tak głupio, lekkomyśl­nie i bez jakiegokolwiek ładu?»

A gdy wszyscy w zakłopotaniu milczeli i spojrzenie wbijali w ziemię, jak gdyby sami byli architektami, nie mogłem ścier- pieć dłużej, by pytanie Pana pozostawiało bez odpowiedzi, wystąpiłem więc naprzód, skłoniłem się z czcią należną i rzekłem:

«Wybacz, Panie nad pany, nie wiem ani mniej, ani więcej niż ci wszyscy tu zebrani, ale wyjawienie prawdy nawet dla mnie, nie opłacanego mimo mych siwych włosów sługi świątyni jest — wobec groźnie zgię­tego palca prałata Don Beppo — dowodem braku szacunku dla mego bezpośredniego przełożonego!» Aczkolwiek Pan mnie uspo­koił, ze w Jego obecności zwolniony jestem z posłuszeństwa wobec instancji pośred­nich i że mogę mówić swobodnie, ociąga­łem się z odpowiedzią, wskazując na to, że fasada świątyni ma także aprobatę bi­skupa i że w związku z tym podawanie nazwiska architekta byłoby podejrzewa­niem Jego Ekscelencji o protegowanie krewnych, przed czym niechaj mnie Bóg chroni. Na to spytał mnie jeszcze Pan, jak się nazywa ów bratanek biskupa, której to odpowiedzi, przyparty do muru, nie mogłem nie udzielić, dodałem jednak nie bez troski, by Najwyższy Pan zechciał wziąć pod uwagę, iż ów krewniak ma jesz­cze drugiego stryja, który jako urzędnik kurii wysiaduje w Rzymie. «Ach, tak» rr- odrzekł wtedy Syn Madonny i namyślał się przez chwilę. Potem nagle pojaśniało Jego oblicze. «W tych warunkach musimy fasadę pozostawić taką, jaka jest. Jednak

wydam pewien rozkaz ptakom niebiań­skim!» Klasnął w dłonie i — popatrzcie — spadły z niebiosów chmary ptactwa i usia­dły na marmurowych gzymsach i zanim tłum świąteczny wypełnił mury kościoła, ów nowy biały marmur pokrył s,ię od dołu do góry jakby szarą koronkową tkaniną 1 wszystkim bardzo przypadł do gustu.

W świątyni miało się zacząć wielkie na­bożeństwo. Don Michele siedział przy organach i ryczał z przejęcia, co stano­wiło nowy ton w organowej registraturze. Don Beppo, nasz czcigodny prałat, który miał wygłosić świąteczne kazanie, pod­szedł ku mnie i wyznał, że zapomniał wszystkiego, czego się wyuczył; zaklinał mnie na wszystkie świętości, bym zechciał go zastąpić. Sądziłem jednak, że chce wy­stawić mnie na próbę i przed Najwyższym Panem obnażyć nieuctwo moje, tak źle bowiem ja, biedny grzesznik, mniemałem w czasie snu o naszym czcigodnym pra­łacie. Wyraziłem swą gotowość, lecz prosi­łem go, by niepostrzeżenie towarzyszył mi na ambonie, abym mógł przynajmniej przez sutannę czuć przepływający stru­mień jego uczoności. Zgodził się na to chętnie. Wstąpiłem przeto na ambonę i wygłosiłem wobec Pana nieuczone słowa

powitania, które i wy mieliście w swoich sercach. Zaofiarowałem Panu i Jego sied­miu chórom swobodne korzystanie ze wszystkich naszych dóbr; zapewniłem apostołom i ojcom Kościoła nieograniczony kredyt w naszych szynkach i sklepach,

0              jedno tylko prosiłem: «Panie — mówi­łem — najmiłościwszy Panie, prosimy o to, aby nie ogłaszano w gazetach, że tu zo­stał urządzony raj. Każ Twoim niebieskim strażnikom doglądać wybrzeży. Jednak kogo tu wiatry zapędzą i kto będzie się do nas nadawał, niechaj ma wstęp wolny. Ale w wielkiej Twej wspaniałomyślności

1              dobroci zezwól na wstąpienie tutaj raczej nawet uszminkowanej niewieście czy męż­czyźnie z fotograficznym aparatem niż tym duchownym, którzy urzędniczą w Ko­ściele, a których wszędzie i wszyscy po­znać łacno mogą po ich obszywanych czer­wienią czy całkiem purpurowych lub fio­letowych szatach. Wierz mi, najmiłosier­niejszy Panie, że wszędzie, gdzie oni swą stopę postawią, kończy się raj!» Tak mó­wiłem, gdy nagle Don Beppo zaczął mnie z tyłu pociągać za sutannę, a ja — nie­świadom tego, że był tak blisko na­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin