Czarny książę
Nota na okładce
Ulice Miasta po zmroku pustoszeją. Giną piękne, młode kobiety. Morderca zabija je elegancko, finezyjnie, z fantazją. Inspektor Paul de Vries odchodzi od zmysłów, gorączkowo szukając sprawcy. Podejrzanych jest wielu. Ofiarą może być każda. Trop prowadzi do Czarnego Księcia, przystojnego i niebezpiecznego Maksymiliana Romanowa, spadkobiercy potężnego rodu. Między dwoma mężczyznami staje piękna, młodziutka Konstancja, sprzedana za ojcowskie długi. Przyjaźń zmienia się w śmiertelną nienawiść, nienawiść prowadzi do zbrodni. Pozostaje jedno pytanie: kto prowadzi tę grę?
Niesamowita opowieść o zwodniczej miłości, pożądaniu, zdradzie i morderstwie. Galeria mrocznych postaci na ulicach grzesznego i zepsutego Miasta końca wieku. Prawdziwa gratka dla miłośników gorących, namiętnych i niebezpiecznych historii.
Prolog
Szła szybko, bo godzina była późna, a Miasto nocą nie zachęcało do spacerów. Za długo oddawała się namiętności w Zakazanym Owocu, za długo... Pantofelki ze złoconymi obcasami stukotały o kamienny bruk. Owinęła się szczelniej czarną peleryną, a na głowę nasunęła kaptur obszyty srebrnym lisem. Płomienie gazowych latarni dawały światła na tyle, by nocny przechodzień nie skręcił sobie kostki, ale już boczne uliczki przecinające Promenadę - główną ulicę Miasta, przy której stały najwspanialsze pałace starej arystokracji i co bogatszych nuworyszów, tonęły w ciemnościach.
I właśnie z jednej z tych uliczek wysunęła się ciemna sylwetka, która podążyła za spieszącą do domu dziewczyną. Ta, słysząc kroki za plecami, obejrzała się przestraszona. Widząc zbliżającą się do niej, otuloną w czarną pelerynę postać, przyspieszyła kroku. Dopiero na dźwięk swego imienia, wypowiedzianego znajomym głosem miękko i pieszczotliwie, stanęła. W następnej chwili obracała się z pełnym niedowierzania uśmiechem.
- To ty? - zapytała, a jej spojrzenie złagodniało. -Myślałam, że... Bałam się...
- Ciii...
Umilkła posłusznie, zsuwając kaptur z jasnych włosów. W następnej chwili została pociągnięta w mrok uliczki i całowała gorące, namiętne usta tak łapczywie, jak parę kwadransów wcześniej. Podciągnęła suknię, by paląca dłoń miała łatwiejszą drogę do wilgotnego, rozpalonego wnętrza, tam, gdzie nabrzmiała płeć domagała się szybkiego zaspokojenia.
Jęknęła przeciągle, czując nieustępliwe palce wsuwające się głęboko do środka. Druga dłoń spoczęła na jej karku, wsunęła się we włosy, odgięła głowę do tyłu, by usta mogły teraz pieścić odsłoniętą bezbronnie szyję. Rozpływała się... Zatracała w narastającej rozkoszy...
- Proszę... Proszę...! - szeptała, wyrzucając biodra do przodu, by poczuć gorące, zaborcze palce jeszcze głębiej, jeszcze intensywniej, aż do końca, aż do jednego przeszywającego na wskroś spazmu, wydobywającego z gardła przeciągły, zwierzęcy okrzyk, który... urwał się nagle.
Ostrze lancetu precyzyjnie wbiło się w nasadę karku, przecinając rdzeń kręgowy. Runęła na bruk jak szmaciana lalka. Serce stanęło w pół uderzenia. Nie zdążyła krzyknąć z przerażenia, nie zdążyła zawołać o pomoc. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, że umiera...
Dłonie, te same, które całowała nie dalej niż godzinę wcześniej, podtrzymały upadające ciało i złożyły je pod ścianą, gdzie było niewidoczne z ulicy. W momencie, gdy lancet, którym zadały śmiertelny cios, odcinał skrawek sukni martwej dziewczyny, odezwał się cichy głos sumienia, nie, nie sumienia, a rozsądku: „Te zabawy stają się niebezpieczne. Skończ z nimi, bo zawiśniesz na stryczku”.
- Skończę. Już niedługo. On będzie ostatni. Zabiję jego i... tak, to będzie koniec.
Leżała naga na wielkim, miękkim łożu. Ręce miała przywiązane do dwóch kolumn wznoszących się u wezgłowia, ale nogi wolne. Złączyła ciasno kolana, zacisnęła uda, choć wiedziała, że gdy tylko on stanie w drzwiach, rozchyli je bezwstydnie, niczym dziwka. Czekała.
Ciało drżało lekko z niepewności, ale wiedziała, że za chwilę ta niepewność zmieni się w bolesne pragnienie. Gdy tylko on przestąpi próg, ona zacznie błagać, by dał jej rozkosz. Purpurowe jedwabne zasłony spływały z sufitu, unosząc się i falując w powiewach wiatru od otwartego okna. Chłodne powietrze muskało jej sutki, rozpalone czoło, gorącą skórę.
Wyciągnięte ręce bolały, ale nie był to ból nieznośny, on nie pozwoliłby, żeby cierpiała. Bardziej bolało oczekiwanie i narastająca niepewność: przyjdzie, czy nie przyjdzie? Drzwi za jej plecami skrzypnęły cicho. Na miękkim dywanie rozległy się stłumione kroki, a do rozwartych nozdrzy doleciał zapach tego mężczyzny - jedyna w swoim rodzaju woń piżma i dobrej wody po goleniu - który sprawił, że wnętrze skręcił bolesny skurcz. Między nogami poczuła liźnięcie ognia. I zdradliwą wilgoć. Ledwie pojawił się w pokoju, a ona już płonęła z pożądania. Zwykłej zwierzęcej żądzy.
Położył się obok. Czuła to, choć nie śmiała nań spojrzeć, z głową odwróconą w stronę okna. Pragnęła, by jej dotknął. On również tego pragnął...
Wsparł się na łokciu. Dotknął dłonią jej policzka, nieznoszącym sprzeciwu ruchem nakazując, by patrzyła mu w oczy. Czarne jak czeluści piekieł. Oczy, na których dnie płonął ogień. I obietnica rozkoszy. Nie musiał uczynić nic więcej, by rozchyliła uda, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Ale on chciał czegoś jeszcze. Leniwymi ruchami dłoni zaczął pieścić jej nagie ciało. Gładził aksamitną skórę, wbijając wzrok w jej szeroko otwarte oczy. Ujął w dwa palce sutek. Jęknęła.
Pochylił się i nie zważając na te ciche protesty, które tak naprawdę były błaganiem o więcej, otoczył go ustami i zaczął ssać. Jęknęła ponownie. Jeszcze boleśniej. Pragnienie stało się nie do zniesienia. Wilgoć spomiędzy jej nóg zaczęła rosić prześcieradło. On był tego świadom, ale nie zamierzał zbyt szybko kończyć pieszczot.
Jeszcze chwilę owijał język wokół sztywnej wisienki, by w końcu unieść głowę, spojrzeć jej prosto w oczy i zapytać niskim, gardłowym głosem: - Jesteś gotowa?
Kiwnęła głową.
- Powiedz to.
Przełknęła głośno, wiedząc, co się za chwilę stanie, ale sekundę później wyszeptała: - Weź mnie. Jestem twoja.
Uniósł kącik ust w uśmiechu, po czym... bez namysłu, bez ostrzeżenia wbił dwa palce w jej rozedrganą, spływającą sokami płeć. Wygięła się w łuk, nadziewając się na jego dłoń jeszcze bardziej i... Obudził ją własny jęk.
Chwytając łapczywie powietrze, jak po szalonym biegu, usiadła.
Pomacała dłońmi dookoła, jeszcze półprzytomna. Była w swoim pokoju, w swoim łóżku. Bogu dzięki! Ten sen, ten przeklęty sen wracał za każdym razem, gdy przed zaśnięciem płakała w poduszkę. Sprawiał jeszcze więcej bólu, wpędzał w poczucie winy, zostawiał wstyd i rozpalone, niezaspokojone ciało. I wilgoć między nogami.
Zerwała się, płonąc z zażenowania, mimo że nikt nie mógł jej
widzieć. Dopadła toaletki, gdzie stał krucyfiks i obraz Jezusa na krzyżu. Osunęła się na kolana, złożyła ręce do modlitwy i zaczęła urywanymi słowami błagać o wybaczenie. Mimo najróżniejszyc...
tomaszowianka