Zelazny Roger - Szalony rózdzkarz.pdf

(812 KB) Pobierz
Roger Zelazny
Szalony róŜdŜkarz
Światy
CzarnoksięŜnika II
Madwand
PrzełoŜył Paweł Lipszyc
Ta ksiąŜka jest dla Trenta
I
Nie jestem pewien.
Czasem wydaje mi się,
Ŝe
byłem tu zawsze, ale wiem,
Ŝe
musiało istnieć coś przed
moim przybyciem.
Czasami teŜ wydaje mi się,
Ŝe
przybyłem tutaj całkiem niedawno. Nie mam
pojęcia, skąd się wziąłem. Wszystko to zaczęło mnie ostatnio dziwnie niepokoić, ale
dopiero ostatnio.
Przez długi czas szybowałem pośród tych korytarzy, ponad polami bitew, w górę i
w dół wieŜ. Według własnego uznania rozpościerałem się lub kurczyłem,
wypełniałem sobą pokój albo tuzin pokojów, węŜowym ruchem wślizgiwałem się do
mysich nor, odkrywałem migoczące nitki pajęczyn. W tym wnętrzu nie znajduje się
nic, o czym bym nie wiedział.
A jednak do niedawna nie byłem w pełni
świadomy;
wykonywane przeze mnie
czynności przysypane są pyłem snów, a ja jestem stronniczą jaźnią
śniącego.
Mimo
to…
Mimo to nie
śpię.
Nie
śnię.
Wydaje mi się przy tym,
Ŝe
wiem o wielu rzeczach,
których nigdy nie doświadczyłem.
Dzieje się tak być moŜe dlatego,
Ŝe
uczę się powoli, albo dlatego,
Ŝe
coś niedawno
wpłynęło na moją
świadomość
do tego stopnia, iŜ wszystkie echa myśli wydobyły z
mego wnętrza nową jakość — odczucie jaźni, jakiego wcześniej nie znałem, wiedzę o
oddzieleniu, o własnej odrębności od wszystkich rzeczy nie będących mną.
Jeśli tak właśnie jest, chciałbym wierzyć,
Ŝe
ma to związek z moją racją bytu.
RównieŜ ostatnio zacząłem odczuwać potrzebę posiadania racji bytu. Nie mam jednak
pojęcia, co by to mogło być.
Ostatnio znowu mówi się,
Ŝe
w tym miejscu straszy. Duch jest — jak rozumiem —
pewnym niematerialnym
śladem
kogoś lub czegoś, co dawniej istniało w formie
bardziej trwałej. W moich wędrówkach po tym domu nigdy nie napotkałem takiego
bytu, chociaŜ ostatnio zacząłem podejrzewać,
Ŝe
moŜe chodzi o mnie — z okresu, gdy
byłem bardziej namacalny. Mimo to nie wierzę,
Ŝe
jestem duchem, poniewaŜ nie
przypominam sobie stanu poprzedniego. Trudno mieć oczywiście pewność w
kwestiach takich jak ta; zupełnie nie znane mi są prawa rządzące podobnymi stanami.
A oto jeszcze inny obszar egzystencji, który sobie ostatnio uświadomiłem: prawa,
restrykcje, przymusy, obszary wolności. Wydają się być wszędzie — od tańca
najmniejszych drobin do obrotów
świata.
MoŜe właśnie z powodu ich
wszechobecności tak mało poświęcałem im dotąd uwagi. Wszystko, co
wszechobecne, jest niemal niezauwaŜalne. Tak łatwo jest dryfować zgodnie z normą,
zupełnie się nad nią nie zastanawiając. Bardzo moŜliwe,
Ŝe
właśnie pojawienie się
czegoś niezwykłego obudziło we mnie ową umiejętność, a wraz z nią —
świadomość
swego istnienia.
Ponadto, zgodnie z prawami, które sobie uświadomiłem, zaobserwowałem
zjawisko, które nazwałem uporczywością wzoru. Dwóch męŜczyzn siedzących i
rozmawiających w pokoju, gdzie unoszą się jak powoli wirująca, całkowicie
przejrzysta chmura, w odległości ramienia od najwyŜszej półki z ksiąŜkami najbliŜej
okna — u tych dwóch męŜczyzn moŜna zobaczyć podobne linie symetrii. Zacząłem
jednak dostrzegać wielość róŜnic: zakłócenia fal, jakie powodują ci ludzie podczas
porozumiewania się ze sobą, to takŜe wzory, które posiadają bądź są posiadane przez
odrębne reguły. Kiedy się zbliŜam, zaczynam uświadamiać sobie ich myśli po, a
czasem przed zakłóceniami. RównieŜ te myśli zdają się mieć własne wzory, jednak na
znacznie wyŜszym poziomie złoŜoności.
Wydawać by się mogło,
Ŝe
jeśli jestem duchem — pewna część mojej poprzedniej
egzystencji mogła przetrwać. Nie posiadam jednak
Ŝadnej
konkretnej formy; jestem
zdolny do znacznego zwiększenia swej objętości i kurczenia, potrafię przenikać przez
wszystko, na co do tej pory natrafiłem. Nie istnieje teŜ
Ŝaden
punkt spoczynku, do
którego czułbym się przywiązany.
Wraz z moim rodzącym się poczuciem toŜsamości oraz niewiedzą co do tego, kim
jestem, czuję coś jeszcze: mam pewność,
Ŝe
jestem niekompletny. Jest we mnie jakiś
brak; gdybym go odkrył, mógłbym osiągnąć rację bytu, której tak bardzo pragnę. Są
chwile, kiedy czuję się, jakbym przez długi czas spał, a niedawno został zbudzony
poruszeniem w tym domu. Zbudziłem się z uczuciem,
Ŝe
ktoś okradł mnie z pewnych
waŜnych instrukcji. (Słowo „okradł” poznałem niedawno, poniewaŜ jeden z dwóch
męŜczyzn jest, jak sądzę, złodziejem).
Jeśli mam osiągnąć pełnię, wydaje mi się,
Ŝe
muszę poszukiwać jej sam. Teraz
jednak powinienem zdobyć rację bytu. Samowiedza, pogoń za toŜsamością… To
chyba dobry punkt wyjścia. Ciekawe, czy ktokolwiek miał kiedyś taki problem?
Zwrócę uwagę na to, co mówią ludzie. Nie lubię niepewności.
Pol Detson ustawił na biurku siedem figurek. Pomimo białego kosmyka we
włosach był młody; pochylił się do przodu, wyciągając dłoń w stronę rzędu figurek.
Przez pewien czas poruszał dłonią powoli, przesuwając końcami palców po całej
grupie, później zaś badał kaŜdą wysadzaną klejnotami postać. W końcu westchnął i
skończył z tym. Przeszedł przez pokój stanął przed ciemno odzianym człowiekiem
siedzącym na krześle. Wziął od niego kieliszek wina i uniósł do ust.
— No i? — spytał niŜszy. Był to złodziej o imieniu Mysia Rękawica.
Pol potrząsnął głową, przesunął krzesło tak, by widzieć zarówno Mysią Rękawicę,
jak i figurki, po czym usiadł.
— Dziwne — powiedział w końcu. — Prawie wszystko naprowadza mnie na
pewien trop, na coś, czego moŜna się chwycić; czasem trzeba o to walczyć, gdyŜ tropy
pojawiają się tylko na chwilę.
— MoŜe to nie jest właściwa okazja.
Pol pochylił się do przodu i postawił kieliszek na stole. Zgiął palce dłoni, zetknął je
opuszkami i zaczął nimi pocierać, wykonując małe obrotowe ruchy. Po upływie około
pół minuty rozluźnił dłonie i sięgnął w stronę biurka.
Wybrał najbliŜszą figurkę — szczupłą, kobiecą postać, z czerwonym kamieniem
na głowie i dłońmi
ściśniętymi
na piersiach — po czym zaczął ją nacierać. Mysia
Rękawica nie dostrzegał jednak
Ŝadnej
wcieranej substancji. Dłonie Pola poruszały
się teraz tak, jakby zawiązywał szereg węzłów na nie istniejącym sznurku. Odsunął
się, znowu usiadł, przyciągnął dłonie do ciała.
Przez długą chwilę siedział bez ruchu. Figurka drgnęła lekko, a Pol opuścił dłonie.
— Nie działa — stwierdził, trąc oczy i sięgając po kieliszek. — Najwyraźniej nie
jestem w stanie poradzić z tym sobie. Te figurki nie przypominają niczego, co znałem
do tej pory.
— Są rzeczywiście wyjątkowe — potwierdził złodziej — zwaŜywszy całe to tango,
które musiałem przez nie odtańczyć. Z przebłysków, jakie widziałem na Górze
Kowadłowej, wnioskuję,
Ŝe
gdyby tylko chciały, przemówiłyby do ciebie nawet w tej
chwili.
— Tak. Wtedy okazały się w pewien sposób pomocne. Zastanawiam się, dlaczego
teraz nie chcą rozmawiać.
— Być moŜe nie mają nic do powiedzenia.
Byłem zdumiony tym, jak ci dwaj męŜczyźni mówili o siedmiu figurkach na biurku
— zupełnie jakby one
Ŝyły.
ZbliŜyłem się i przyjrzałem się im uwaŜnie. Wkrótce po
tym, jak człowiek imieniem Pol powiedział o pasmach i wykonywał dziwne ruchy,
dostrzegłem linie sił łączące końce jego palców z figurkami. ZauwaŜyłem teŜ
pulsowanie mocy w pobliŜu jego prawego przedramienia; tam, gdzie widniał dziwnie
niepokojący znak smoka. Wydawało mi się,
Ŝe
powinienem wiedzieć o nich więcej.
śadnych
nici jednak nie widziałem. Nie dostrzegłem teŜ reakcji ze strony figurek, z
wyjątkiem małego szarpnięcia jednej z nich.
Skupiłem się na nich, skurczyłem, doświadczając chropowatości rozmaitych
materiałów, z których figurki zostały wykonane. Zimne, martwe. Tylko słowa ludzi
spowijały je w pewnego rodzaju tajemnicę.
W dalszym ciągu badając powierzchnię, zmniejszyłem się jeszcze bardziej,
skupiając uwagę na posąŜku, który Pol przez chwilę trzymał. Moje działanie było
równie szybkie jak decyzja: wlałem się w figurkę, przepływając przez mikroskopijne
otwory…
Oparzenie! Nieopisane, piekące uczucie przepłynęło przez moje jestestwo.
Rozciągnęło się, wypełniło pokój, przepłynęło w noc i wiedziałem,
Ŝe
to właśnie musi
być owa rzecz, zwana bólem. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie doświadczyłem i
nigdy więcej nie chciałem czuć się w ten sposób. DąŜyłem dalej do stanu większego
rozrzedzenia, poniewaŜ tylko w ten sposób moŜna było znaleźć ukojenie.
Pol miał rację, mówiąc o figurce. Rzeczywiście, w pewien sposób
Ŝyła.
Nie
chciała,
Ŝeby
jej przeszkadzano.
Poza
ścianami
Rondovalu ból zaczął ustępować. Poczułem w
środku
poruszenie…
Coś, co było tam zawsze, teraz zaczęło wsączać się w moją
świadomość…
— Co to było? — spytał Pol. — Brzmiało jak krzyk, ale…
— Nic nie słyszałem — odparł Mysia Rękawica, prostując się na krześle. — Ale
przed chwilą poczułem szarpnięcie, jakby dotknął mnie ktoś idący po grubym
dywanie, tylko silniejsze, dłuŜsze… Nie wiem. Przeszedł mnie dreszcz. Być moŜe,
bawiąc się tą figurką, zbudziłeś coś…
— MoŜe — zgodził się Pol. — Przez chwilę zdawało mi się, jakby było tu z nami
w pokoju coś dziwnego.
— Tu musi być mnóstwo niesamowitych rzeczy; przecieŜ oboje twoi rodzice byli
praktykującymi czarodziejami. Nie mówiąc juŜ o twoich dziadkach i ich dziadkach.
Pol przytaknął, upijając łyk wina.
— Czasami odczuwam bolesny brak treningu w tej dziedzinie.
Uniósł prawą dłoń nieco powyŜej poziomu barków, wyciągnął palec wskazujący i
wykonał nim szereg małych obrotów. Nagle pojawiła się nie wiadomo skąd ksiąŜka
oprawiona w skórę. Wystawała z niej białoszara zakładka z ptasiego pióra.
— Dziennik mego ojca — oznajmił Pol, połoŜył tom i otworzył na stronie z
piórem. — Tutaj — powiedział, przesuwając palcem po prawej stronie — pisze, jak
pokonał i zniszczył wrogiego czarodzieja, zamykając jego ducha w jednej z tych
figurek. W innych miejscach pisze o dalszych takich wypadkach. Jednak wszystko, co
pisze na koniec, to: „Będzie z tego poŜytek w przyszłości. JeŜeli sześć nie wystarczy
do zmuszenia straŜy, zdobędę siedem albo nawet osiem”. Najwyraźniej miał na myśli
coś konkretnego. Szkoda,
Ŝe
nie napisał, co to było.
— MoŜe gdzieś dalej?
— Będę go czytał do oporu. Nie
śpieszyłem
się z lekturą w ciągu tych kilku
miesięcy, poniewaŜ nie jest to przyjemny dokument. Mój ojciec nie był miłym
człowiekiem.
— Wiem. Dobrze jednak,
Ŝe
dowiedziałeś się o tym z jego słów.
— To zdanie o zmuszaniu straŜy — czy mówi ci cokolwiek?
— Zupełnie nic.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin