Philipp Vandenberg - Spisek Sykstyński.doc

(1400 KB) Pobierz

Philip Vandenberg

 

 

 

Spisek Sykstyński

 

 

 

 

 

 

I. Najważniejsze osoby biorące udział w opisanych wydarzeniach:

 

Ich Eminencje kardynałowie:

GIULIANO CASCONE - kardynał Sekretarz Stanu

JOSEPH JELLINEK - prefekt Kongregacji Wiary

GIUSEPPE BELLINI - prefekt Kongregacji Sakramentów i kultu Bożego

FRANTISEK KOLLETZKI - podsekretarz Kongregacji Wychowania Katolickiego

 

Przewielebni arcybiskupi i biskupi:

MARIO LOPEZ - podsekretarz Kongregacji Wiary i arcybiskup tytularny Cezarei

PHIL CANISIUS - dyrektor Istituto per le Opere Religiose, IOR

DESIDERIO SCAGLIA - arcybiskup tytularny San Carlo

 

Wielebni prałaci:

WILLIAM STICKLER - kamerdyner papieża

RANERI - pierwszy sekretarz kardynała Sekretarza Stanu

 

Pozostałe osoby:

AUGUSTYN FELDMANN - dyrektor Archiwum Watykańskiego

PIO SEGONI - benedyktyn z klasztoru na Monte Cassino

PROF. ANTONIO PAVANETTO - dyrektor Dyrekcji Generalnej Pomników, Muzeów i Galerii Papieskich

PROF. RICCARDO PARENTI - specjalista w zakresie twórczości Michelangela z Florencji

PROF. GABRIEL MANNING - profesor semiotyki w Ateneum Laterańskim

BRAT BENNO alias DR HANS HAUSMANN zakonnik

GIOVANNA dozorczyni

 

II. O rozkoszy opowiadania

 

Pisząc te słowa, bez przerwy dręczą mnie wątpliwości, czy w ogóle wolno mi opowiedzieć historię. Czy nie byłoby lepiej, gdybym zachował dla siebie, tak jak uczynili to ci, którzy byli do tej pory wtajemniczeni. Ale czyż milczenie nie jest największym z kłamstw? I czyż nawet błąd nie przyczynia się do poznania prawdy? Nieświadom więc owej prawdy, która przez całe życie pozostaje ukryta nawet przed prawdziwym chrześcijaninem, i ciągle szukający ucieczki w świadectwie wiary długo rozważałem wszystkie za i przeciw do chwili, gdy wzięła górę nieprzeparta, granicząca z rozkoszą chęć opowiedzenia tej historii, tak jak ją usłyszałem w owych osobliwych okolicznościach.

Kocham klasztory, trudny do wyjaśnienia wewnętrzny przymus kieruje me kroki do tych odciętych od świata miejsc, które, co należy od razu na wstępie zaznaczyć, znajdują się w najpiękniejszych zakątkach ziemi. Kocham klasztory, czas bowiem jak się wydaje, zatrzymał się tam w miejscu. Upajam się delikatnym zapachem minionych wieków, wypełniającym szeroko rozgałęzione korytarze ich budowli, ową mieszaniną woni pogrążonych w wiecznym rozpamiętywaniu przeszłości foliałów, wilgocią świeżo umytych krużganków i ulatniającego się kadzidła. Przede wszystkim zaś kocham klasztorne ogrody, zazwyczaj ukryte przed ludźmi z zewnątrz. Dlaczego? Nie wiem; to przecież chyba właśnie one pozwala nam wyobrazić sobie, jak wygląda raj.

Te moje skłonności powinny wyjaśnić, dlaczego wtargnąłem do raju klasztoru benedyktynów owego pogodnego jesiennego dnia, jaki potrafi wyczarować jedynie niebo południa. Udało mi się wtedy po zwiedzeniu kościoła, krypty i biblioteki oderwać od grupy turystów, po czym odkryłem drogę prowadzącą przez jeden z małych bocznych portali, za którym, jak można było przypuszczać znając plan św. Benedykta, powinien znajdować się klasztorny ogród.

Ogródek ten był wyjątkowo mały, o wiele mniejszy niż można było oczekiwać po klasztorze tej wielkości. Wrażenie to spotęgowane było nisko wiszącym na nieboskłonie słońcem, które po przekątnej dzieliło rajski kwadrat na jaskrawo oświetloną i pogrążoną w głębokim cieniu połowę. Po napełniającym uczuciem niepokoju chłodzie wnętrza klasztoru ciepło słońca sprawiało prawdziwą ulgę. W pełni rozkwitłe wczesnojesienne kwiaty, floksy, dalie, irysy, gladiole i łubiny z ciężkimi pąkami kwiatów, były jak pionowe akcenty, na wąskich grządkach pieniły się wszelkiego rodzaju dziko rosnące zioła, oddzielone od siebie zwykłymi deskami. Nie, ten klasztorny ogród nie miał nic wspólnego z przypominającymi parki zieleńcami innych benedyktyńskich klasztorów, które obramowane ze wszystkich stron falangą napierających budynków i otoczone krużgankiem konkurowały z takimi świeckimi budowlami, jak Wersal czy Schönbrunn. Ten zaś ogród klasztorny wyrósł jakby sam z siebie, a w późniejszym okresie został przekształcony w taras na południowym stoku klasztoru, opierający się na wysokim murze z trasu występującego w tej okolicy. Widoku na południe nie zasłaniała żadna przeszkoda, a w pogodne dni na horyzoncie można było dostrzec łańcuch Alp. W części warzywnej ogrodu słychać było szmer wody wypływającej z żelaznej rury do kamiennego koryta; obok stał próchniejący domek ogrodnika, będący raczej szopą zbudowaną z desek, którą usiłowało naprawić z nader mizernym skutkiem wielu już budowniczych. Od deszczu chronił ją dach z papy, a jedynym miejscem, przez które wpadało do środka światło, było poprzecznie wstawione w ścianę, wysłużone skrzydło okienne. Całość sprawiała osobliwie wesołe wrażenie, zapewne dlatego, że konstrukcja ta w jakiś sposób przypominała owe domki z desek, jakie będąc dziećmi budowaliśmy w czasie wakacji. Z głębokiego cienia dobiegł mnie nagle czyjś głos.

- Jak mnie znalazłeś, mój synu?

Osłoniłem oczy dłonią, aby zlustrować zacienioną część ogrodu. Widok, jaki ujrzałem, sparaliżował mnie na ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin