Pawlak Romuald_Bledne Lemingtony.rtf

(334 KB) Pobierz
Pawlak Romuald_Bledne Lemingtony

 

 

Pawlak Romuald

 

ĘDNE
LEMINGTONY

 

z cyklu:

Rycerz bezkonny

 

 

z Science Fiction


I.

 

Nastał wreszcie świt po nocy pełnej czarów.

Słuchając natrętnego świergotu ptactwa, który płynął z koron drzew ponad ich głowami, Fillegan z Wake coraz to bardziej nabierał ochoty na wywołanie jakiegoś ptasiego pomoru czy innej zarazy.

Odczuwał ulgę w cierpieniu, wyobrażając sobie, jak spadają z gałęzi, sypiąc u jego stóp wielobarwny dywan trzepoczących skrzydełek, słabnących języczków w tych okropnych dziobach... jak zdychają, bezsilnie skrzecząc... Na tyle właśnie zasługiwało to cholerne ptactwo, swymi godowymi pieniami uniemożliwiające rycerzowi skupienie się i znalezienie jakiegoś wyjścia z pułapki, w jaką wpadli.

Nastrój miał podły, a nawet katastrofalny za sprawą trzech osób. Jak mówi stare ludowe porzekadło, daj mi człowieka, a kłopot sam się znajdzie.

Jednym z tych ludzi był niejaki Udo von Karakorn, rycerz siedzący z dziesięć kroków dalej, pod wielkim, spękanym ze starości dębem.

Fillegan nareszcie mógł mu się przyjrzeć nie w migotliwym blasku pochodni czy mdłej poświacie księżyca, lecz w normalnym świetle dnia. I szybko doszedł do wniosku, że ta chudzina, pociągła na twarzy niczym koń głodzony przez osiemnaście dni, w źle wyprawionych skórach z rzadka naszytymi żelaznymi blaszkami, który to sprzęt udawać miał zbroję, w dodatku z mieczem wyszczerbionym przecież nie na głowach sławnych wrogów, tylko zapewne od golenia zarostu na twarzy, przypominającego sierść niedźwiedzia - otóż dlatego tak go denerwuje ten bydlak, że przypomina jego samego, Fillegana z Wake, z czasów wcale nie tak odległych, gdy błąkał się po wykrotach, szukając tam korzonków i miękkich żędzi nadających się do jedzenia.

Tymczasem z krzaków, gdzie oddawał się ponurym rozmyślaniom nad nadciągającą katastrofą, wylazł baron von Remington, drugi sprawca nieszczęścia, w jakie popadli. Drugi i zarazem ostatni pośród żywych, bo trzeci z tej trójcy inspiratorów apokalipsy, filozof Plotyn, od wielu wieków spoczywał w grobie albo w trzewiach okolicznych gryzoni oraz robaków.

- Musicie coś zlobić - rzekł z naciskiem, jakby Fillegan nie pamiętał poprzednich trzystu dwunastu identycznych apeli. - Przecież tego nie można tak zostawić!

Fillegan smętnie popatrzył na trzy kurhany, odległe o jakieś sto kroków, na małe jezioro chlupoczące z tysiąc kroków dalej, po lewej stronie wzgórz. Mimochodem zarejestrował, że w chwilach zdenerwowania l w ustach barona niebezpiecznie zbliża się do chl... W końcu wzruszył ramionami.

- Rzecz w tym, że ja już zrobiłem - stwierdził sucho. - I to na waszą prośbę. - Chciał dodać balonie, ale w porę się powstrzymał.

Remington powiódł spojrzeniem za rycerzem, w stronę kopców ziemi, jakby w obawie, że zaraz wyłoni się stamtąd coś niebezpiecznego, podziemne upiory na przykład.

- To musicie zlobić więcej! - niemal krzyknął. - Przecież oni zalaz ożyją! Słońce już wysoko!

Fillegan tylko smętnie pokiwał głową. Więcej i więcej, i wciąż za mało - pomyślał z rosnącą irytacją.

Wkurzał go ten Remington jak nie wiadomo co. Najchętniej by go zamienił w głaz albo słup toczony przez korniki, tylko mu etyka zawodowa nie pozwalała, bo pierwszy punkt kodeksu czarnoksiężników głosił, że choć można klientów traktować szorstko, nie wolno ich jednak torturować, zamieniać w potwory ani oszukiwać. Ani też czynić niczego wbrew ich woli.

Tymczasem nieoczekiwanie do rozmowy wtrącił się von Karakorn, intonując pieśń na cześć swej ukochanej, Laluppy. Fałszował przy tym niemiłosiernie, zupełnie jak Falquet przed mutacją.

Wreszcie Fillegan nie wytrzymał tego i szybkim krokiem podążył w stronę kurhanów.

- Zobaczę, co się da zrobić - rzekł baronowi na odchodnym. - Ale nie spodziewajcie się cudu, Remington.

 

* * *

 

Cała ta nieszczęsna historia zaczęła się jakieś dwa tygodnie wcześniej. Olgan von Durkheimer, ów uczony z Haltenburga, po raz kolejny przysłał Filleganowi zaproszenie, aby zechciał go odwiedzić.

Widząc bowiem, jak jego dawny uczeń rośnie w sławę i potęgę, teraz to on pragnął coś z niej uszczknąć.

Nie wypadało odmówić...

Fillegan nie należał jednak do tych, co to łatwo dają się oskubać. W dodatku nudził się straszliwie i już po trzech dniach postanowił wyjechać pod byle pretekstem.

Na szczęście wziął ze sobą giermka, Duendaina. Nic mu nie mówiąc - bo po co chłopak miał się niepotrzebnie zdradzić - szybkim czarem wywołał u niego chorobę, która najpierw odebrała mu siły, a za dwa, trzy dni miała zacząć udawać zarazę. Wtedy Durkheimer sam ich wyrzuci, nie będzie trzeba kłamać czy szukać wymówki. A przy okazji niech się Olgan trochę podenerwuje, to nie zaszkodzi.

I wtedy, akurat gdy choroba giermka miała rzucić się atrakcyjnymi dla oka czarnymi plamami, nadszedł list do Fillegana. Rycerz w skupieniu oglądał go, podejrzewając jakąś paskudną niespodziankę, wreszcie z wahaniem przełamał pieczęcie.

W środku znajdowała się prośba od nie znanego mu bliżej barona Remingtona o spotkanie. Potrzebuję pomocy maga w sporze ze swymi sąsiadami, rodziną Karrenbuschów - pisał ów. I podawał miejsce spotkania, wieś Arrasgard nieopodal Haltenburga, jutro przed nadejściem zmierzchu.

Fillegan nie był pewien, czy powinien przyjmować tak dziwnie sformułowane zaproszenie. Durkheimer uspokoił go jednak mówiąc, że owszem, coś tam słyszał o tym rodzie, nie jest to żadna lipa ani zasadzka.

Rycerz pozostawił więc biednego giermka pod opieką Olgana, sam zaś podążył na wyznaczone spotkanie, zabierając podróżną torbę pełną magicznych akcesoriów.

 

* * *

 

Baron Filo von Remington wyglądał na szaleńca, ale z pewnością nim nie był. Nie wymawiał r, przez co jego mowa wydawała się nieco zdziecinniała, lecz już po pierwszych słowach należało w nim dojrzeć człowieka twardego i zdecydowanego na wszystko.

Gdy Fillegan starał się nie zauważać nerwowego tiku w oku barona, ten uśmiechnął się ponuro i rzekł:

- Ano, matka wojenka szalpie nelwy... ma się paskudnych sąsiadów, psiaklewka... - I przy antałku zacnego reńskiego wina opowiedział rycerzowi, dlaczego szuka maga.

Otóż od czterech pokoleń rodziny Remingtonów oraz Karrenbuschów mieszkają na sąsiadujących ziemiach, tocząc nieustający spór o prawa do trzech dębów.

- Aktualnie rządzi tam młody Kallenbusch, opasły jak świnia. No i muszę upolować to bydlę, bo wyścig zblojeń urządził, psiaklewka, foltecę wystawił... nie wiadomo, jak się to skończy... ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin