George Bidwell - Synowie Pat T2.pdf

(1407 KB) Pobierz
George Bidwell
Synowie Pat
Przełożyła z angielskiego Anna Bidwell
ROZDZIAŁ PIERWSZY
I
Na krańcu Irlandii, wysuniętym najdalej na południowy zachód, ujście rzeki
Kenmare wcina się głęboko w ziemie hrabstwa Kerry. Potęga atlantyckich przy-
pływów
łagodnieje
tutaj, chociaż podczas sztormów fale wzbijają się wysoko,
spienione wiry wnikają do skalistych zatoczek i podwodnych jaskiń, które pocię-
ły
wybrzeże na plaster miodu, a spiętrzone grzywacze zalewają skarpy. Po połu-
morza oddziela wysepkę zwaną Shelkin. W połowie XIX wieku wysepka nie by-
ła
zamieszkana, natomiast szczyciła się ruinami twierdzy, w której dawnymi
czasy zwykł się chronić wódz imieniem O’Driscoll, gdy go przycisnęli wrogo-
wie. Kto stanie na skarpie i rozejrzy się wokół,
łatwo
pojmie,
że
ujście stanowiło
idealne leże dla przemytników i ich kontrabandy.
Pewnego dnia z początkiem roku I855 na wyspie Shelkin istotnie krzątała się
banda złożona z tuzina przemytników. Chowali do sklepionych podziemi, kory-
tarzy i komnat, często zatarasowanych zawalonymi murami, sporą ilość kontra-
bandy: trunków w beczułkach i skrzynkach oraz najdelikatniejszych jedwabi wy-
ładowanych
o
świcie
owego deszczowego dnia z francuskiego statku, który w
zamian zabrał
ładunek
owczej wełny i skór z runem. Towary z tej wymiany,
gdyby przechodziły przez oficjalne porty, podlegałyby wysokim opłatom celnym
wzbogacającym skarb znienawidzonej angielskiej administracji, pozwalającym
na utrzymywanie hord policji i regimentów
żołnierzy.
Zanim kontrabandę schowano, deszcz ustał. Wystawiono wartownika, a pozo-
stali przemytnicy, rozłożywszy grube płaszcze na porośniętych mchem, do po-
łowy
zawalonych
ścianach
jednej z komnat, rozsiedli się i powyciągali zapasy
dniowej stronie ujścia leży wioska Clogbur, a tuż naprzeciw niej wąska smuga
T
L
R
żywności.
Paru tylko miało strzelby, reszta — maczugi zwane
shillelags.
Spo-
dziewali się teraz kilkugodzinnego czekania. Dopiero po zapadnięciu ciemności
przewiozą zdobycz na ląd stały, oddzielą część do dyspozycji okolicznych dwo-
rów i probostw, a resztę kontrabandy przetransportują do punktu zbiorczego w
pobliskich górach, skąd będzie przewożona na północ i wschód kraju furmanka-
mi, ukryta pod
ładunkiem
torfu albo ziemniaków. Przemyt był dobrze zorgani-
zowany. Sporo mieszkańców nadmorskich hrabstw Irlandii przekonało się,
że
jest
O wiele popłatniejszy od rolnictwa i rybołówstwa. Wielu wozaków i szeroko
rozrzuconych agentów dobrze zarabiało na tym procederze.
Jeden z mężczyzn czekających na wysepce, wysoki, dobrze zbudowany, wy-
różniał się wśród swych ciemnowłosych kompanów płową czupryną. Zaczął
rozmowę pytaniem:
czasem pokazują?
— Słyszałem o koboldach w Irlandii, ale ich nigdy nie widziałem. Czy one się
Michał Winter mówił z przeciągającym akcentem irlandzkim, ale niemelodyj-
Rogera Megawa, najstarszego z kompanii, o potężnej tuszy Falstaffa, a włosach
już siwiejących na skroniach:
— Mniej już teraz koboldów, niż dawniej bywało. Potrafiły doprowadzać ludzi
do obłąkania. Teraz to, co ludzi do obłąkania przywodzi, siedzi we flaszkach i
beczułkach.
Megaw był kiedyś nauczycielem. Angielskie władze oświatowe wyrzuciły go z
posady, ponieważ uczył prawdziwej historii Irlandii zawierającej się w nieustan-
nej walce o wyzwolenie. Obdarzony zręcznymi rękoma i bogatym zapasem pa-
triotycznych ballad ludowych, które
śpiewał
dźwięcznym choć niewyćwiczonym
basem, Megaw przeobraził się początkowo w wędrownego druciarza i barda.
Przybywszy przed rokiem do Clogbur, zaprzyjaźnił się z Michałem Winterem,
T
nym, matowym głosem Anglika. W odpowiedzi zabrzmiał głęboki
śpiewny
bas
L
R
jego irlandzką
żoną
— Pat i jej wujem
— Jamesem Kernanem. Został i przyłączył się do przemytników. Przyjaciele
próbowali go ożenić, ale bronił się skutecznie,
żył
po kawalersku w małej chatce
i często ze
śmiechem
powtarzał:
— Od kolczastych krzaków i kobiet uchowajcie nas,
święci
pańscy!
Jednakże przywiązał się prawdziwie po ojcowsku do Pat Winterowej i jej
dzieci. Jego przyjaciele domyślali się, chociaż nigdy im nie wspomniał,
że
za
młodu musiał przeżyć jakąś miłość nie odwzajemnioną, może jeszcze jątrzącą
upokorzeniem.
Śmiech
powitał napomknienie Megawa o nielegalnie pędzonym trunku zwa-
nym potiną, bardzo rozpowszechnionym, a tak mocnym,
że
ponoć królika by po-
trafił podniecić do plunięcia buldogowi w pysk.
Winter, jako przywódca tego dnia, starał się podtrzymać rozmowę. Czas się
dłużył, a znudzenie w połączeniu z nerwowym napięciem, które znają ludzie
przed bitwą,
łatwo
prowadziło do kłótni. Zwrócił się więc do barczystego rudo-
włosego mężczyzny z czarną przepaską na oku:
— Jak twoje pszczoły, Angus?
— A dobrze, dzięki Bogu — odparł Angus Sweeney.
— Zawsze będę błogosławić
świętego
Patryka,
że
wygnał z Irlandii
żaby,
a nie
pszczoły.
— Dużo zbierzesz miodu latoś? — pytał inny z przemytników.
— Dużo czy mało, pszczoły warto trzymać—powiedział Angus. — Bo już po-
kłuły moją teściową siedem razy!
Gawędzili z pełnymi ustami, od czasu do czasu sięgając po flaszkę, aż George
Keefe — niski, muskularny, z pomarszczoną, jakby małpią twarzą przekreśloną
szramą przez lewy policzek — poruszył poważniejszy temat:
— Kiedy się zabierzemy do jakichś politycznych spraw, Michale? — Zwrócił
się do reszty kompanii. — W Kilegad tośmy nie próżnowali. A kierował nami
T
L
R
brat Winterowej, Sean O’Donovan,
świeć,
Panie, nad jego duszą. Ci przeklętni-
cy powiesili go w czterdziestym ósmym.
Keefe był dawniej gajowym w majątku administrowanym przez starego Win-
tera. Michał, rozdzierany sprzecznymi uczuciami — sympatią do uciśnionych
Irlandczyków i lojalnością wobec swoich — zaprzyjaźnił się z Seanem
O’Donovanem, ułomnym poetą i hariiarzem, a jednocześnie pokochał, nie de-
klarując się podówczas, jego siostrę Pat, którą w powstaniu w czterdziestym
ósmym roku uratował z rąk
żołnierzy
gwałcicieli. Po tragicznym rozbiciu po-
wstańców w Kilegad, zakończonym powieszeniem braci Seana i Seamusa
O’Dono-- vanów oraz miejscowego proboszcza i przypadkowym zastrzeleniem
starego Wintera przez angielskiego
żołnierza,
Michał i Pat uciekli z rodzinnych
stron, by znaleźć schronienie u wuja dziewczyny na drugim krańcu Irlandii.
Pobrali się i przyłączyli do zajęć starego Kernana, który uprawiał przemyt i ho-
dował owce. Mieli czworo dzieci. Michał pozostał Anglikiem w mowie i za-
chowaniu, ale całą duszą był po stronie Irlandczyków zmagających się z wrogą
okupacją.
George Keefe początkowo został w Kilegad, gdzie ożenił się z Molly Ma-
ginn, dorodną niewiastą, dwakroć większą od niego matką dwojga nieślubnych
dzieci, które miała z miejscowym kowalem, również zabitym w powstaniu. Ra-
zem z całą rodziną — która się niebawem powiększyła o jego własne dzieci, bo
o Molly mawiano,
że
wystarczy parę spodni przewiesić przez poręcz
łóżka,
a
już zajdzie w ciążę — Keefe opuścił Kilegad i po wielu trudach dotarł do fol-
warku Kernana, gdzie Winterowie przyjęli go z otwartymi ramionami i zatrud-
nili przy doglądaniu owiec i szmuglowaniu.
Nick Farrell, o smagłej twarzy, swarliwy i zaczepny, odpowiedział Ke-
efe’owi:
— Zawsze gadasz o Kilegad i czegoście to nie robili w Kilegad. Jakby nikt
inny nic nie robił, a powstańcy walczyli tylko w Kilegad i jakbyście wypędzili
T
L
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin