Carpenter Leonard - Conan z czerwonego bractwa.txt

(404 KB) Pobierz
LEONARD CARPENTER
   
   
   
A		CONAN Z CZERWONEGO BRACTWA
   
TYTUŁ ORYGINAŁU: CONAN OF THE RED BROTHERHOOD
PRZEŁOŻYŁ: ROBERT PRYLIŃSKI

PROLOG
ZAKRWAWIONA STAL
   
   niady, potężnie umięniony żołnierz w kolczudze i hełmie był pierwszym przeciwnikiem, który stanšł na drodze Conana. Zaatakował Cymmerianina z niepohamowanš furiš. Miecz przeciwnika był dużo dłuższy niż oręż barbarzyńcy, co zmusiło Conana do błyskawicznego skrócenia dystansu. Zwinny jak kot barbarzyńca uskoczył przed pierwszym cięciem, drugie przyjšł na swój miecz i naparł na skrzyżowanš broń całš siłš swych potężnych mięni. Przeciwnik, odepchnięty, stracił na moment równowagę i Conanowi udało się cišć go w ramię, barwišc krwiš kolczugę żołnierza. Było to wszakże płytkie dranięcie, bowiem przeciwnik nie stracił animuszu. Conan uderzył wciekle kilka razy, wcišż napotykajšc nieustępliwe ostrze. Walkę rozstrzygnšł jeden z ciosów Conana wymierzony w głowę żołnierza. Miecz chybił wprawdzie celu, ale odcišł przeciwnikowi ucho i zalał krwiš jego szyję. Żołnierz zaklšł szpetnie i zaatakował z jeszcze większš wciekłociš. To go zgubiło. Dotšd uważny w obronie, teraz odsłonił się atakujšc. Taki błšd w walce z Conanem popełniało się tylko raz

I
OSTRZA CZERWONEGO BRACTWA
   
   Z nadbrzeżnych wzgórz morza Vilayet rozcišgał się wspaniały widok na białš wstęgę plaży, w którš raz po raz uderzały fale, i dalej na niezmierzony błękit morza aż po horyzont, gdzie w oddali widniała maleńka biała plamka żagla. Błękit morza zlewał się w jedno z błękitem nieba powyżej i tylko białe kłębki chmur pozwalały odróżnić jednš bezkresnš przestrzeń od drugiej. Jednak ten widok przyćmiewała uroda posšgowego ciała siedzšcej na wydmie dziewczyny, która włanie z westchnieniem obróciła się do towarzyszšcego jej, zapatrzonego w błękitne morze mężczyzny.
    Conanie, dlaczego patrzysz gdzie w dal? Spójrz na mnie, kochany.
   Jej zgrabne ręce otoczyły szyję mężczyzny i pocišgnęły go w dół, wyrywajšc z zamylania.
    Chciałabym zostać tu z tobš na zawsze, moje oczy nigdy nie nasycš się tobš  szeptała mu do ucha, podczas gdy jej ręce oplatały i gładziły jego ciało.
   Conan zanurzył twarz w jej pachnšcych włosach.
    Jeste moim najwspanialszym kochankiem, moim władcš, moim kapitanem  mruczała zmysłowo, całujšc szyję Cymmerianina.
   Conan uległ jej namiętnoci i jego ręce też zaczęły błšdzić po ciele kobiety.
   Ciała kochanków długo poruszały się w rytmie wyznaczonym przez uderzenia fal.
    Olivio, musimy wracać  powiedział wreszcie Conan, po chwili odpoczynku, gdy ich przypieszone oddechy uspokoiły się.
   Barbarzyńca wstał szybko i zaczšł opinać swoje potężne biodra pasem z miecza.
    Naprawdę musimy?  spytała kobieta, niechętnie zapinajšc jedwabnš bluzkę.  Mam dosyć tych ordynarnych, brutalnych mężczyzn, ich drwin i plugawych szeptów.  Olivia schyliła się zawišzujšc rzemienie pozłacanych sandałków wokół kształtnych kostek.  Tak rzadko możemy być sami, bez ich natrętnych spojrzeń  okryła swoje ramiona cienkš chustš, aby ochronić je przed słońcem.
    Nie możesz winić tych biednych łajdaków, że kusi ich twoja uroda  zachichotał Conan, wyranie w dobrym nastroju i pieszczotliwie klepnšł towarzyszkę w kršgły poladek.  Naprawdę musimy niedługo odbić od brzegu, a poza tym diabelnie chce mi się pić.
   To rzekłszy Conan przymocował dwie stojšce obok beczułki z wodš do potężnego dršga i lekko zarzucił to zaimprowizowane jarzmo na ramiona. Następnie ruszył dwigajšc ciężar wody równy wadze dorosłego mężczyzny.
   Słodka woda była głównym celem ich wyprawy na lšd. Barbarzyńca zaczekał, aż Olivia wemie dwa dużo mniejsze bukłaki i podšżył za niš ledwo widocznš cieżkš w dół, ku plaży. Szli wzdłuż strumyka, poczštkowo przez łškę, a potem wród przybrzeżnych skałek, aż do miejsca gdzie strumyk opadał niewielkš kaskadš. Conan szedł w milczeniu, kontemplujšc ruchy kształtnych bioder Olivii. Zanim odeszli od strumyczka, Conan zatrzymał się na jednej ze skałek, stanowišcej doskonały punkt widokowy, i pokazał towarzyszce biały żagiel, który znacznie już przybliżył się do brzegu.
    Nie mów o tym chłopcom  mruknšł cicho.
   Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy i obrzuciła barbarzyńcę lekko zdziwionym spojrzeniem.
   Zeszli niżej. Tutaj w dole, ukryta od strony lšdu, znajdowała się mała zatoczka, jej brzegi były obronięte krzakami i karłowatymi sosenkami, którym wystarczała do życia piaszczysta ziemia. Na plaży, częciowo wycišgnięta na brzeg, stała wielka, smukła łód. W cieniu, rzuconym przez jej kadłub na rozgrzany piach, leżało około czterdziestu półnagich mężczyzn, odzianych częciowo w jakie łachmany. Niektórzy z nich oczyszczali kadłub z wodorostów za pomocš kamieni i kawałków półokršgłych muszli. Wszyscy byli wyranie w złych humorach. Zebrani tutaj mężczyni stanowili istnš galerię osobowoci. Była to gromada niespokojnych, opalonych na bršz kanalii. Ludzi, którzy potrafili zabić bez mrugnięcia okiem, wciekajšcych się z byle powodu, wród których dyscyplinę można było utrzymać tylko żelaznš rękš. Niektórzy byli brodaci, większoć wytatuowana i z kolczykami w uszach. Można tu było wypatrzeć przedstawicieli wszystkich ras i narodów, których łšczyło tylko to, że byli wyjęci spod prawa. Niektórzy byli jednoocy lub okaleczeni w inny sposób, ale wszyscy uzbrojeni po zęby i poruszali się z kociš zręcznociš. Tak wyglšdali piraci morza Vilayet.
   Przeklinali pod nosem brak łupów i piekšce słońce. Zazdrocili Conanowi wycieczki na lšd, ciskali obelgi na obronięte dno łodzi, które kaleczyło ręce podczas oskrobywania. Wszystkie pomruki ucichły, gdy jeden z piratów dostrzegł zbliżajšcych się Conana i Olivię.
    Uwaga, zadżumione szczury, idzie kapitan ze swojš nimfš. Do roboty!
   Wokół kadłuba zaroiło się jak w rozgrzebanym mrowisku. Nawet ci, którzy wylegiwali się w cieniu, zaczęli udawać, że pracujš przy czyszczeniu łodzi. Łód była niewiele większa od zwykłej szalupy wiosłowej, jej stępka od dzioba do rufy mierzyła niecałe dwadziecia kroków. Z wyjštkiem dębowej podstawy masztu, przy którym znajdowało się drzewce bomu z nawiniętym nań żaglem, całe prawie wnętrze łodzi zajmowały biegnšce od burty do burty ławy wiolarzy. Tylko mała nadbudówka, umieszczona na rufie nieco przed kokpitem sternika, stanowiła niewielkie urozmaicenie.
    Wreszcie jest nasza woda!  zawołał brodaty mężczyzna, gdy Conan i Olivia zbliżyli się do szalupy.  I to przyniesiona przez pięknš dziewczynę, co najmniej boginię, niech mnie posiekajš! Kapitanie, czy mogę pójć zamiast ciebie na następnš wyprawę po wodę, uniosę te dwie beczki z lekkociš, a nie wypada, żeby kapitan tak się męczył  gadał dalej wród lubieżnych chichotów załogi.
    Zamknij się, Punicos!  odezwał się ponury głos z drugiej strony kadłuba.  Idę o zakład, że taka wyprawa byłaby ostatniš w twoim życiu i byłoby z niej więcej krwi niż wody, jakem Ivanos.
   Odpowiedziš na tę orację była następna salwa miechu załogi.
    Wystarczy, mierdzšce leniwe łajzy!  Conan cisnšł swoje beczułki na piach i wzišł skórzane bukłaki z ršk wciekłej Olivii. Podał je przez burtę jednemu z piratów, a potem podał też swoje beczułki.
    Jephat i Ogelus, włóżcie je do zęzy*, a reszta do roboty!  zagrzmiał.  Chcę żeby Wiedma była gotowa do wyjcia w morze, zanim słońce stanie w zenicie.
    Czemu mamy szorować to stare pudło?  spytał szczerbaty pirat.  Nie ma kogo cigać, a żarcie się kończy. Może pozwolić, by wiatry zaniosły nas z powrotem do Djafur?
   Cymmerianin wynurzył się z kabiny i podszedł do zrzędzšcego pirata. Na widok olbrzymiego barbarzyńcy, o głowę wyższego od najwyższych członków załogi, pirat natychmiast powrócił do szorowania burty.
    Ty, Diccolo, powiniene dbać najbardziej, żeby kadłub był czysty!  warknšł Conan.  Dzięki temu nie zedrzesz sobie skóry, gdy każę przecišgnšć cię pod kilem.
   Nikt więcej nie podjšł dyskusji. Piraci przepłukali gardła wodš z bukłaków i powrócili do roboty. Tym razem pod czujnym okiem kapitana wszyscy pracowali ciężko i w milczeniu, od czasu do czasu słychać było tylko krótkie rozkazy barbarzyńcy.
   W tym czasie Olivia znalazła zacienione miejsce z dala od załogi. Rozczesała swoje długie włosy, a potem zaczęła przeglšdać przeróżne częci garderoby i drobiazgi zdobyte w czasie poprzednich wypraw.
   Wreszcie nadszedł czas, aby zepchnšć łód na wodę. Cała załoga, łšcznie z kapitanem, z wysiłkiem zsunęła jš z plaży. Potem stary, pomarszczony pirat, były kapłan, Yorkin, z namaszczeniem dotknšł wszystkowidzšcych oczu namalowanych po obu stronach dziobu statku, powyżej linii wodnej. I odmówił modlitwę. Sam kapitan wszedł do wody i uniósł starego kapłana, żeby umożliwić mu dokonanie obrzędu. Kiedy załadunek był skończony, Conan wysłał jednego z piratów na skały z boku zatoczki, aby spojrzał w morze. Pirat ten, Juwala, młody chłopak o skórze barwy mahoniu i rytualnych tatuażach na twarzy i piersiach, wrócił w największym popiechu, ledwo zdšżył wystawić głowę i spojrzeć na otwarte morze.
   Biegnšc krzyknšł w stronę zebranych:
    Conanie, statek zbliża się do wybrzeża! To jest kupiec, koga! Z Hyrkanii! Okršżył południowš rafę i teraz stoi pół mili od brzegu. Zdechł mu wiatr.
   Słowa te wywołały entuzjazm piratów.
    Kupiec!! Na zšb Dagona, tłusty kupiec!
    Szykować jatagany, kordelasy i wiosła!
    No i  zamruczał Diccolo  nasz kapitan zmusił nas do niewolniczej pracy, a my już powinnimy cišć morskie fale.
    Tak, rosryfać je ostrym kilem, uszyszniać kwiš kupców!  ożywił się bezzębny kapłan i znów zaintonował jakie modły.
    Tego włanie nie chciałem  zgasił ich Conan.  Wy, stado zgłodniałych wilków, ruszylibycie od razu, płoszšc zwierzynę, a ja wolałem poczekać, aż podejdzie doć blisko z wiatrem. Widziałem ten statek rano, ale nie mówiłem wam, bo t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin