Jerzy Domański - Zagadka epoki.pdf

(527 KB) Pobierz
Biblioteczka „Sensacje 20 wieku”
Jerzy Domański
Zagadka epoki
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984 r. Wydanie II poprawione
Okładkę projektował: Waldemar Żaczek
Redaktor: Wiesława Zaniewska-Orchowska
Redaktor techniczny: Janusz Festur
Korektor: Barbara Skrobowska
1197119580.001.png
Do najbardziej pasjonujących zagadek naszej epoki należą niewątpliwie latające talerze, zwane również
niezidentyfikowanymi obiektami latającymi, w skrócie NOL *. Zjawisko znane było i obserwowane już w
bardzo dawnych czasach. Częstotliwość relacji o pojawianiu się latających spodków, najpierw w USA, a
później w innych krajach świata w czasach nam bliższych, wzmogła się jednak niepomiernie dopiero po II
wojnie światowej. Szał latających talerzy, który dosłownie wybuchnął w latach pięćdziesiątych, trwa z
niewielkimi przerwami do chwili obecnej. Otoczone nadal mgłą tajemnicy, budzą wciąż zaciekawienie,
obrastając mitami i legendami. Na to coraz żywsze nimi zainteresowanie wpłynęła w dużym stopniu
penetracja kosmosu przez człowieka. Zarysowała się możliwość nawiązania kontaktów z innymi
ewentualnie zamieszkałymi światami.
Zaczęto zastanawiać się, czy istoty inteligentne z tamtych, być może, istniejących cywilizacji nie
odwiedzają naszej planety właśnie w latających talerzach? U wielu wytworzyło się przekonanie o
pozaziemskim pochodzeniu tych obiektów. Czy tak jest w istocie? Czym właściwie one są — zjawiskami
świetlnymi, złudzeniami optycznymi lub mirażami, obiektami rzeczywistymi z dalekiego kosmosu, sondami
automatycznymi względnie statkami pilotowanymi z innej nieznanej cywilizacji, a może meteorami,
kometami, piorunami kulistymi lub pozornymi słońcami, obiektami wytworzonymi przez człowieka, jak np.
resztki sztucznych satelitów, balonami-sondami lub tylko wytworami bujnej ludzkiej wyobraźni?
Czy udało się już lub uda się kiedykolwiek rozwikłać tę trudną zagadkę i uzyskać jednoznaczną
odpowiedź?
* W literaturze używa się również skrótu UFO od angielskich wyrazów Unidentified Flying Objects.
Fenomenalne zjawiska
Dzień 24 czerwca 1947 r. w całym stanie Waszyngton był bardzo pogodny. Od czasu do czasu tylko
pojawiały się na niebie małe białe chmurki, panowała, jak się wówczas mówi, lotnicza pogoda. Kenneth
Arnold, amerykański handlowiec z Idaho, był zadowolony, że w sprawach zawodowych wybrał się własnym
samolotem do Yakimy, a potem wprost do stolicy. Miał licencję pilota i nieraz lubił sam polatać, aby nie
wyjść z wprawy.
Na lotnisku, już właściwie na starcie, podano przez radio komunikat, że w paśmie górskim Great
Rockies Range wydarzyła się katastrofa samolotowa i prosi się o pomoc przy poszukiwaniu rozbitków.
Arnold posłuchał wezwania i postanowił udać się do Waszyngtonu trasą okrężną. Po starcia wprowadził
maszynę na odpowiednią wysokość i poleciał w stronę wskazanego rejonu. Lot przebiegał spokojnie, było
cicho i przyjemnie. Miarowy warkot silnika sprzyjał rozmyślaniom. Z kabiny roztaczał się piękny widok na
przesuwające się w dole i połyskujące w słońcu góry.
I wtedy, gdy na wysokości 3000 m okrążał płaskowzgórze, z którego wyrasta szczyt Mount Rainier,
wypatrując śladów zaginionego samolotu, ujrzał nagle na horyzoncie, na tle szczytów górskich, coś co
wprawiło go w zdumienie i osłupienie — w idealnym szyku klucza, z prędkością około 1500 km/h, leciało
dziewięć przedmiotów o dziwnym kształcie. Nie przypominały w niczym samolotów, szybowców, balonów,
czy sterowców. Były wielkości dużych samolotów, błyszczały w promieniach słonecznych jak wykonane z
metalu, miały bowiem kształt zwykłych okrągłych dysków, były bez skrzydeł i kadłuba, wyglądały jak
odwrócone spodki. Arnold obserwował je przez dwie minuty, dopóki nie zniknęły mu z pola widzenia.
Już po wylądowaniu, kiedy opowiadał dziennikarzom o swoim niecodziennym spostrzeżeniu, lecące
przedmioty określił jako talerze odwrócone dnem do góry. W ten sposób Kenneth Arnold stał się mimo woli
twórcą pojęcia „latających talerzy”.
Ogłoszone w prasie amerykańskiej i następnie przedrukowane w prasie światowej sprawozdanie
Arnolda zapoczątkowało lawinę dalszych informacji o tego rodzaju obiektach w innych rejonach świata.
W dniu 16 września 1947 r. podobne zjawisko zauważył jadąc samochodem przez południowe stany
USA jeden z astronomów amerykańskich. Na tle bardzo zachmurzonego nieba, około godziny szesnastej,
ujrzał świetlistą tarczę, której średnica wynosiła mniej więcej około 60 m. Posuwała się ona z prędkością
80km/h, zatrzymała się, a potem nagle ruszyła niewiarygodnie szybko i zniknęła za horyzontem.
W rok później setki ludzi nad jednym z miast stanu Nowy Meksyk oglądało z zaciekawieniem całą
formację nocnych świateł, podobnych do żółtych baniek mydlanych. Przesuwały się one powoli, a po jakimś
czasie zatrzymywały się i tkwiły nieruchomo.
Prawie identyczne zjawisko zauważyła 31 sierpnia 1951 r. grupa profesorów ze szkoły technicznej w
Lubbock w Stanach Zjednoczonych. Ustawione w kształcie litery „V” unosiły się wysoko w powietrzu jasne
okrągłe obiekty. Jednemu z profesorów udało się nawet wykonać ostre i wyraźne zdjęcie.
16 kwietnia 1952 r. o godzinie 19.14 ukazał się nad miejscowością Hamilton w stanie Ontario w
Kanadzie olbrzymi brunatny obiekt w kształcie pierścienia, który wirował dookoła własnej osi. Przez cztery
minuty trwał nieruchomo, następnie stał się błyszczący, potem jasnobłękitny i z niewielką prędkością
odleciał w kierunku wodospadu Niagara.
W pobliżu miejscowości Cobán w Gwatemali 17 kwietnia 1952 r. we wczesnych godzinach rannych
przemknął niewielki świecący obiekt pozostawiając po sobie wyraźną, przez długi czas utrzymującą się w
powietrzu, smugę. Przelotowi jego nie towarzyszył żaden dźwięk.
Dziennik kanadyjski „North Bay Nugget” podał 18 kwietnia 1952 r., że poprzedniego dnia nad North
Bay w stanie Ontario pojawił się około godziny dwudziestej drugiej silnie świecący wszystkimi kolorami
tęczy okrągły przedmiot, który przez dłuższy czas wznosił się i opadał z wielką prędkością. To dziwne
zjawisko obserwowały niezależnie od siebie dwie grupy świadków. Relacje ich pokrywały się.
19 kwietnia tego samego roku wieczorem wielu przypadkowych widzów zafascynowanych było lotem
nad Toronto (Kanada) pięćdziesięciu do sześćdziesięciu obiektów świecących barwą jasnopomarańczową.
Sunęły w nienagannym szyku litery „V” na dużej wysokości i z olbrzymią prędkością. W ciągu zaledwie
sześciu sekund zniknęły bezgłośnie za horyzontem.
W dwa dni później nocą mieszkańcy miasteczka Molson w stanie Manitoba w Kanadzie poruszeni
zostali oszałamiającym zjawiskiem. Na niebie stał nieruchomo okrągły błyszczący przedmiot miotający
snopy iskier. Przez kilka minut mienił się prezentując wszystkie barwy tęczy. Później wzniósł się raptownie z
wielką prędkością i umknął z pola widzenia.
Grupa jedenastu świadków 23 kwietnia 1952 r. o godzinie dwudziestej w stanie Teksas (USA)
zauważyła trzy flotylle złożone z około pięćdziesięciu dziwnych szybko lecących obiektów. Były one
różowe, w środku miały świecący punkt i na boki miotały iskry. Obecny wśród świadków inżynier starał się
obliczyć ich prędkość i wysokość lotu, zakładając, że były oświetlone promieniami słońca, które zdążyło
tymczasem zajść. W przybliżeniu prędkość ta wynosiła około 8000 km/h, a wysokość ponad 13 000 m.
Następnego dnia z Ottawy w Kanadzie doniesiono o ukazaniu się i przelocie przedmiotu
przypominającego kielnię.
29 kwietnia 1952 r. w godzinach rannych nad Singapurem na Malajach pojawił się niespodziewanie
wielki srebrny obiekt w kształcie cygara. W nieregularnych odstępach czasu wydzielał biały dym. Po
silniejszej emisji tego dymu szybko zniknął. O podobnym spostrzeżeniu doniesiono mniej więcej o tej samej
porze z miejscowości Johore Bahru.
30 kwietnia również w 1952 r. nad Vancouver w Kanadzie o godzinie 22.20 zaobserwowano niewielki
obiekt o barwie błękitnej. Był on znacznie jaśniejszy niż najbardziej widoczne gwiazdy. Następnie ze
świetlnego okrągłego punktu nabrał kształtu wyraźnie stożkowatego, po czym gwałtownie ruszył na
południowy zachód i zniknął na tle bezchmurnego nieba.
W piętnaście lat później 17 kwietnia 1967 r. niesamowity wręcz wypadek wydarzył się jakoby
wracającym wieczorem ze szkoły do domu swoimi samochodami: dyrektorowi szkoły i nauczycielowi w
Jefferson City w Stanach Zjednoczonych. A oto relacja dyrektora: „Powracaliśmy samochodami do domu z
zebrania. Po zjechaniu z szosy na wiejską drogę zauważyłem nagle spoza stromej ściany skalnej jakąś łunę.
W pierwszej chwili pomyślałem, że na pobliskim polu kukurydzianym ma zamiar lądować samolot, który,
być może, na skutek awarii, zszedł z kursu. Ale to, co nagle zobaczyłem przed sobą, było zupełnie czymś
innym. Spoza wierzchołka skalnej ściany wyłonił się obiekt, lecący bardzo wolno, o kształcie podobnym
jakby do hełmu z czasów I wojny światowej. Wówczas z przerażenia zmniejszyłem prędkość, a następnie
zatrzymałem się. On zatrzymał się prawie dokładnie nade mną. Cały samochód wypełniło przerażające białe
światło, dach nie stanowił żadnej zapory. Kiedy spojrzałem na swoje ręce, wyglądały one tak jak na zdjęciu
rentgenowskim. Za mną z tyłu zatrzymał się jadący również nauczyciel, który też był świadkiem tego
niebywałego zjawiska. Po około 10 minutach obiekt odleciał, a ja zdecydowałem się zawiadomić o tym
wydarzeniu pobliskie lotnisko. Tam wiedzieli już o tym, ponieważ w czasie, gdy tajemniczy obiekt znalazł
się nad lotniskiem, do lądowania podchodził samolot pasażerski z Ozark, a w wieży kontrolnej
zarejestrowano głos pilota: »Widzę to, znajduje się pode mną, jest bardzo duże«”.
Podobne wydarzenie spotkało 3 kwietnia 1968 r. na autostradzie w okolicy miejscowości Cochrane w
stanie Wisconsin (USA) o godzinie 20.10 pasażerów dwóch jadących samochodów. Oto, co na ten temat
zeznała policji prowadząca jeden z nich nauczycielka, była stewardesa: „Jechałam samochodem po
autostradzie. Prowadziło mi się dobrze. Ruch był niewielki. Nagle zauważyłam, że z zagłębienia między
dwoma wzgórzami wynurzył się kulisty, czerwono świecący obiekt, lecący bardzo szybko i bezdźwięcznie
lotem ślizgowym, niewiarygodnie nisko. Wkrótce raptownie przyhamował i unosił się nad samochodem,
który niedawno mnie wyprzedził. Wówczas zauważyłam, że światła tego wozu zgasły, a ja zjechałam na
pobocze i zatrzymałam się. Światła mojego pojazdu także nieco przygasły, ale nie myślałam o tym, dopóki
reflektory, silnik i radio nie przestały działać. Byłam pochłonięta całkowicie tym, co się działo. W moim
samochodzie nastąpiło to, co w tamtym, dopiero gdy obiekt znalazł się nade mną. Otworzyłam okno, ale nie
było słychać żadnego dźwięku. Miałam uczucie, jakbym była pusta i lekka, ważyła bardzo mało, a wszystko
było nieważkie. Ponadto czułam przez pewien czas, jakby moje stopy płonęły z gorąca. Kiedy obiekt
odleciał i wzniósł się na większą wysokość, zapaliły się światła w samochodach, a radia z powrotem zaczęły
normalnie funkcjonować”.
Duże poruszenie nastąpiło w amerykańskiej bazie lotniczej w Lakenheath w Anglii w nocy z 13 na 14
sierpnia 1977 r. Około godziny 22.30 personel naziemny zaobserwował świecący przedmiot poruszający się
w kierunku zachodnim, który następnie zatrzymał się, dokonał nagłego zwrotu i zniknął z pola widzenia.
Nieco później zauważono jeszcze dwa podobne. Wykryły je zarówno urządzenia radarowe, jak i wzrokowo
zaobserwowała obsługa naziemna. Dla lepszego ich rozpoznania z bazy wystartował samolot myśliwski De
Havilland DH 112 Venom , wyposażony również w urządzenia radarowe. Gdy znalazł się na wskazanej
wysokości, pilot zauważył na ekranie obecność jakiegoś obiektu, który następnie rozwinął ogromną
prędkość i zniknął. Wobec tego samolot skierowano w stronę innego zagadkowego dysku znajdującego się w
odległości 20 km od bazy. Gdy myśliwiec zbliżył się do niego, przyjął on pozycję za nim i posuwał się jego
śladem. Wtedy kontrola naziemna wydała pilotowi polecenie, aby leciał za obiektem, mając go w polu
widzenia. Mimo usilnych starań nie udało się jednak tego dokonać. Ponieważ kończyło się już paliwo, trzeba
było wracać. Tajemniczy statek latający towarzyszył samolotowi aż do skraju lotniska, po czym z wielką
prędkością odleciał. Zmagania pilota prowadzącego Venoma z nieznanym obiektem były obserwowane na
kilku ekranach naziemnych stacji radarowych.
Również niektórzy mieszkańcy Pietrozawodska — stolicy radzieckiej Republiki Karelii — byli 20
września 1977 r. świadkami niecodziennego zjawiska. Około godziny czwartej rano na niebie pojawiła się
nagle ogromna kula, wysyłająca pulsujące światło. Przemieszczała się powoli w kierunku miasta, a potem
rozpłaszczyła i zawisła nieruchomo, emitując jednocześnie mnóstwo drobnych promieni świetlnych, które
przypominały ulewny deszcz. Po pewnym czasie przekształciła się w jasne półkole i zaczęła się przesuwać w
kierunku jeziora Onega, którego horyzont spowijały szare chmury. W osłonie tej powstała półokrągła
przerwa o barwie jaskrawej czerwieni w środku i białej po bokach. Naoczni świadkowie stwierdzili, że
trwało to 10—12 minut. Dyrektor pietrozawodskiego obserwatorium hydrologiczno-meteorologicznego J.
Gromow powiedział korespondentowi agencji TASS, że pracownicy służby meteorologicznej Karelii nigdy
dotąd nie obserwowali podobnego zjawiska. Wiemy również — podkreślił J. Gromow, że w tym czasie nie
przeprowadzano żadnych eksperymentów technicznych. Tę niecodzienną obserwację trudno również
zaliczyć do złudzeń optycznych, ponieważ jest zbyt wielu świadtów, których relacje są niemal identyczne.
W pierwszych miesiącach 1978 r. ponad pięćdziesiąt niezidentyfikowanych obiektów latających
zaobserwowano w rejonie Broad Haven Triangle w południowo-zachodniej Walii (Wielka Brytania),
spotykano też jakoby dziwnych przybyszów z kosmosu.
Kosmici nie robili nikomu krzywdy, po prostu obserwowali Ziemian. Trzydziestotrzyletnia Paulina
Combs twierdzi, że spotkała ich dwukrotnie. Po raz pierwszy wiosną 1977 r. obudziło ją o pierwszej w nocy
pukanie w okno. Za szybą ujrzała tajemniczą postać w połyskującym srebrzyście kombinezonie. Miała ona,
według jej relacji, 2 m wzrostu i coś w rodzaju bezkształtnej twarzy ukrytej za szybą hełmu. Przerażona pani
Combs obudziła męża i oboje zatelefonowali po pomoc do sąsiadów. Tajemnicza zjawa jednak zniknęła.
Kilka miesięcy później ta sama kobieta, będąc na spacerze z dziećmi, zobaczyła, jak między skałami „Stack
Rock” krążyły dwie podobne pochylone postacie, wyraźnie szukające czegoś między kamieniami.
Inna Angielka, siedemnastoletnia pracownica sklepu Stephen Taylor, podała, że spotkała kosmitę o
wzroście około 180 cm. Miał wystające kości policzkowe i oczy podobne do rybich. W miejscu zaś, gdzie
człowiek ma usta, tkwił prostokątny przedmiot połączony z rurą prowadzącą nad ramieniem w okolice
pleców.
W świadectwa i poszczególne opowieści pojedynczych osób można wątpić, gdyż nie stanowią one
jednoznacznego dowodu, a niektóre są wręcz niepoważne. Ale jak interpretować wydarzenia, których
świadkami były na przykład załogi dwóch policyjnych radiowozów w Hainault w hrabstwie Essex?
Wszystkie wozy policyjne otrzymały rozkaz udania się w okolice stawu przy Romford Road, gdzie
zaobserwowano dziwne światła. Pierwszy dojechał na miejsce policjant Wiliam Heffernan. Poprzez drzewa
ujrzał silną światłość bijącą z obiektu dwumetrowej wysokości o kształcie dzwonu. Gdy podszedł bliżej,
blask zmniejszył się i wszystko zniknęło. Dwóch innych funkcjonariuszy w drugim radiowozie
dojeżdżającym do stawu zobaczyło w tym czasie na niebie srebrny przedmiot poruszający się z dużą
prędkością. Po wstępnych oględzinach okazało się, że tam, gdzie policjant Heffernan zauważył stojący na
ziemi obiekt, trawa była wygnieciona, a okoliczne krzaki popalone.
W środę 19 kwietnia 1978 r. wieczorem w Hiszpanii setki osób w okolicy Bilbao obserwowało
tajemniczy statek latający w kształcie wielkiego cygara. Był on koloru żółtego, z czerwoną poświatą, nad
portem w Bilbao trwał w bezruchu przez około 20 minut, po czym odleciał z ogromną prędkością.
Mieszkańcy Florencji, Genui i Mediolanu zaalarmowali w dniu 7 czerwca 1983 r. służbę lotnisk, straż
pożarną i policję, ponieważ nad wieczorem na niebie dostrzegli dziwne, niezidentyfikowane obiekty latające.
Genueńczycy twierdzili, że na wysokości ok 50 m przemieścił się nad ich miastem mały, ciemny przedmiot,
za którym ciągnęła się smuga koloru pomarańczowego. W Toskanii UFO miało kształt cygara, mknęło z
dużą prędkością na niewielkiej wysokości.
Obiekt jasnoczerwony zaobserwowano zaś w Lombardii, nad Mediolanem i Brescią. Został on również
dostrzeżony przez obserwatorium astronomiczne w Brescii, ale zniknął, nim pracownicy zdążyli nastawić w
jego kierunku aparaturę optyczną.
Przytoczone wyżej, wybrane z licznych, różne opisy dziwnych zjawisk i tajemniczych obiektów dotyczą
czasów współczesnych. A jak było w przeszłości?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin