Malgorzata J. Kursa - Tesciowa oddam od zaraz.pdf

(611 KB) Pobierz
Małgorzata J. Kursa
Teściową oddam od zaraz
Prozami 2011
Paweł wziął głęboki oddech i zebrał się w sobie. Ukradkiem przyjrzał się żonie
wpatrzonej skupionym wzrokiem w ekran laptopa i podjął męską decyzję. Skłonności
samobójczych nie miał, więc sięgnął po kurtkę, kątem oka zlokalizował torbę z ciuchami i
prowiantem, po czym oznajmił
w przestrzeń:
- Izuniu, zapomniałem ci powiedzieć, że mama jutro wybiera się na działkę, żeby ci
pomóc.
I nim do Izy dotarła ta hiobowa wieść, Paweł złapał bagaże i dał nogę z mieszkania. Miał
alibi - czekał go właśnie wyjazd do Niemiec. Instynkt mu podpowiadał, że kilka dni
powinno wystarczyć, by żona porzuciła myśl o morderstwie w afekcie.
Izabela Łęcka, w przeciwieństwie do powieściowej heroiny, nazwisko zyskała wraz z
mężem, przez chwilę z upodobaniem wpatrywała się w wymyślone przez siebie logo, za
które miała otrzymać niezłe pieniądze. Złowroga treść komunikatu dotarła do niej z
opóźnieniem.
Samozadowolenie wyparowało z niej jak kamfora. Jego miejsce zajęła furia, która
domagała się natychmiastowego ujścia. W dawnych czasach za złe wieści karano
delikwenta ścięciem łepetyny.
Katowskich upodobań do tej pory w sobie nie zauważyła, ale gdyby małżonek przytomnie
nie opuścił domu, miałaby przynajmniej szansę na uczciwą, grzmiącą awanturę. Niestety,
zwierzyna jej się wymknęła, więc złapała to, co miała pod ręką, czyli filiżankę z resztkami
kawy, i z impetem rzuciła ją przed siebie. Filiżanka zrobiła jej przyjemność, rozbijając się
z miłym brzękiem, a fusy ochlapały wiszący na ścianie kalendarz - nomen omen prezent
od teściowej. Furia Izy po tym incydencie sklęsła na tyle, by jej właścicielka odzyskała
zdolność logicznego myślenia.
W znanym teleturnieju są trzy możliwości, by wybrnąć z opałów. Jedną z nich jest telefon
do przyjaciela. Iza zadzwoniła do przyjaciółki.
Paweł Łęcki był drugim mężem Izy. Pierwszy wytrzymał z nią pół roku, wijąc sobie
jeszcze w trakcie krótkotrwałego małżeństwa gniazdko u bardziej dojrzałej kobiety, która
już umiała utrzymać przy sobie mężczyznę. Iza nie opanowała tej sztuki. Wyszła za mąż
opętana wielkimi uczuciami, ale szybko się okazało, że same uczucia nie wystarczą.
Małżonek wymagał
wszechstronnej obsługi i okazywał zniecierpliwienie, gdy żona nie spełniała jego
oczekiwań. A nie spełniała, bo uważała, że ktoś, kto dysponuje taką samą ilością rąk jak
ona, potrafi od czasu do czasu obsłużyć się sam. Co z tego, że pracowała w domu. Służba
się po nim nie pętała, a Iza nie umiała się rozdwoić. Poza tym bywała roztargniona i
zdarzało jej się zapominać o fanaberiach męża. Przeważnie wtedy, gdy dopadło ją
natchnienie i świat zewnętrzny przestawał dla niej istnieć.
Rozstali się z powodu niezgodności charakterów. Dzieci nie mieli, wielka miłość też Izie
przeszła, bo dotarło do niej, że ukochanemu nie żona potrzebna, tylko wszechstronna
służąca, więc w rozpacz nie popadła. Przez jakiś czas co prawda była lekko rozżalona, że
prawie od razu po ślubie małżonek uczynił skok w bok. To gorzkie uczucie jednak także
jej minęło, kiedy przypadkiem natknęła się w sklepie na jego aktualną wybrankę. Udając,
że wpatruje się w wielkiej urody polędwicę wołową, zerknęła ukradkiem na rywalkę i
doznała niebotycznej ulgi. Jej następczyni z szaleństwem w oku oglądała trzy prawie
identyczne kawałki wieprzowej szynki i nie mogła się zdecydować, który wybrać. Iza
rozpoznała te objawy. Szynka miała być chuda, odpowiednio różowa i, broń Boże, nie
łykowata. Zeżarcia niezgodnej z wytycznymi ukochany odmawiał.
Na samą myśl, że już nie musi niczego jadalnego podtykać byłemu mężowi, Iza poczuła
taką ulgę, że natychmiast przeszły jej wszelkie żale i pretensje. Była wolna jak ptak i w
płci przeciwnej mogła przebierać do woli. I przy tym przebieraniu zamierzała pozostać, bo
ślubne cyrografy napawały ją głębokim wstrętem. Traf jednakże chciał, że któregoś dnia u
znajomych spotkała Pawełka.
Paweł Łęcki również był po przejściach. Iza przeprowadziła dyskretny sondaż wśród
znajomych - bo wpadł jej w oko - i dowiedziała się, że jego eksżona była wredną suką,
która domagała się od niego pieniędzy i odpowiednich znajomości. Skoro jej nie zapewnił
obu tych rzeczy, rozwiodła się, zatrzymując syna i dom, do którego budowy wcześniej
Pawła zmusiła. Poza tym podobno doiła z niego straszliwe alimenty i Łęcki musiał
zmienić pracę, by sprostać jej apetytom.
Iza nie bardzo miała ochotę hołubić faceta, który ma jakieś podejrzane zobowiązania
finansowe, ale w Pawełku było coś, co ją urzekło. Stanowił przeciwieństwo jej byłego
męża. Nie miał w sobie nic z macho. A nawet przy odrobinie uporu można go było
oskarżyć o pewną rozlazłość. Asertywność również nie miała do niego przystępu i łatwo
go było wykorzystać w dowolny sposób.
Iza zaczęła tradycyjnie - od łóżka, a potem już poszło. Pawełek ją prawie na rękach nosił,
w oczka zaglądał, życzenia odgadywał. Przy tym rozumiał, co się do niego mówi, i nawet
wyrażał
zainteresowanie. Iza uznała, że lepszego kandydata nie znajdzie, a ponieważ Paweł uparł
się, że wezmą ślub, poddała się po namyśle. Ostatecznie instytucja rozwodów w tym kraju
miała się dobrze i nic nie stało na przeszkodzie, by związek, w razie rozczarowania,
formalnie zakończyć.
Małżeństwem byli już rok i na razie Paweł wciąż Izę szaleńczo wielbił, a ona rozkwitała,
bo porównanie z poprzednikiem zdecydowanie wypadało na korzyść obecnego partnera.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jedna, jedyna zadra, która coraz bardziej zaczynała
Izę uwierać. Mianowicie teściowa.
- Pawła nie ma? Bo mówiłaś, że to będzie babski posiad? - upewniła się Anna Maria,
zwana przez znajomych Amą, rzucając się z rozmachem na fotel. - Przyniosłam wino, bo
przez komórkę jakoś tak brzmiałaś, jakbyś potrzebowała ukojenia… Pożarliście się?
- Paweł podłożył mi świnię i uciekł do Niemiec - powiedziała gniewnie Iza i wyjęła z
barku kieliszki. - Bardzo dobrze. Mam tu gdzieś luksusowe przegryzki. Zrobimy
przyjęcie.
- Dlaczego do Niemiec? - zainteresowała się Ama. - Jakby pojechał gdzieś bliżej, tobyś
mu zrobiła coś złego? Nie przejmuj się. I tak go dopadniesz - dodała pocieszająco. - O ile
się orientuję, z Niemcami mamy umowę o ekstradycji. Przywiozą ci go na tacy.
- Znasz Pawła dłużej niż ja. - Iza puknęła się w czoło miseczką z solonymi orzeszkami,
którą zamierzała postawić na stole. - Naprawdę uważasz, że można się z nim pokłócić?
Poza tym on nie uciekł na zawsze, tylko pojechał na jakieś targi meblarskie.
Ama zadumała się głęboko nad słowami przyjaciółki. Fakt, Pawełka znała od małego, bo
wyrośli na jednym podwórku. Z tego, co wiedziała, był absolutnie niezdolny do kłótni.
Gdy ktoś w jego obecności podnosił głos, zamykał się w sobie i sprawiał wrażenie, że
najchętniej by się zdematerializował. Zdaje się, że wypracował tę taktykę w poprzednim
małżeństwie. Luiza, jego była żona, serwowała mu awantury na co dzień, więc robił, co
mógł, by jakoś przetrwać. Rozwód samodzielnie mu do głowy nie przyszedł.
- Paweł to dziamdzia - poinformowała Izę, która wniosła do pokoju półmisek z
krakersami. -
Czegoś mu tam w genach brakuje. Albo może tak u niego działa instynkt
samozachowawczy? -
zastanowiła się. - Luiza go wytresowała. Ty jej nie znasz, ale ja owszem. Taka ruda
wiedźma, w gazecie pracuje. Po rozwodzie wróciła do panieńskiego nazwiska. Bardziej
pasuje do jej charakteru: Lisiec. Podpisuje się pod artykułami LL.
- No, popatrz… - Iza przycupnęła na brzeżku fotela. - Przypomnij mi, żebym przyniosła z
kuchni pastę do tych krakersów… Wszystkich pytałam, a ciebie nie. Wiem tylko, że to
wredna suka i że go oskubała. Dla mnie dobrze, bo wiele jej zawdzięczam. Chyba mnie
Paweł wielbi na zasadzie kontrastu.
- A pewnie! - Ama prychnęła. - Kontrastowa jesteś, że hej! Twoja robota nie domaga się
informacji o bliźnich. A Luizy owszem. Chciała wiedzieć wszystko: kto z kim sypia, kto
kogo nienawidzi, kto komu świnię podkłada…
- Robota chciała wiedzieć? - zdziwiła się Iza.
- Luiza chciała! I usiłowała tę wiedzę zdobyć, zmuszając Pawła do bywania na salonach,
bo on wtedy pracował w Urzędzie Miasta. Pawłowi się od tego bywania tyłek marszczył!
W końcu zaczął protestować…
- Paweł? A jak to protestowanie wyglądało? Pytam, bo może mi się kiedyś przyda…
- Najpierw udawał, że nie słyszy, co się do niego mówi - wyjaśniła Ama. - Olewał
wizytowe stroje i chodził w uświnionym podkoszulku. Potem do rekwizytów dołączył
jeszcze piwo. I stare kapcie, których Luiza nie znosiła. A jeszcze później zaczął
przesiadywać u matki. Po rozwodzie musiał się do niej wprowadzić i chyba też mu trochę
dokopała…
- No, nareszcie jesteśmy przy właściwym temacie! - Iza poderwała się i ruszyła do kuchni.
-
Siedź tu i nie ruszaj się! Przyniosę jeszcze tę pastę i wszystko ci opowiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin