0726. Pammi Tara - Marzenia nowożeńców.pdf

(823 KB) Pobierz
Tara Pammi
Marzenia nowożeńców
Tłu​ma​cze​nie:
Mał​go​rza​ta Do​bro​goj​ska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Leah Hun​ting​ton bez​sil​nie opa​dła na pla​sti​ko​we krze​sło przy swo​im biur​ku. Nogi
do​słow​nie ugię​ły się pod nią. Przed ocza​mi wciąż mia​ła czer​wo​ną pie​częć na po​da​-
niu, gło​szą​cą „OD​RZU​CO​NE”. Jej szki​com de​fi​ni​tyw​nie od​mó​wio​no szan​sy na re​ali​-
za​cję i na​dzie​je Leah roz​wia​ły się jak dym. W dusz​nym po​wie​trzu spły​wa​ła po​tem,
ci​chy po​mruk wia​tra​ka pod su​fi​tem szar​pał jej ner​wy, a mię​śnie kar​ku mia​ła fa​tal​nie
spię​te.
Pani Du​Pont, me​ne​dżer​ka sprze​da​ży de​ta​licz​nej, dała jej nie​ca​łe dwa mie​sią​ce na
przy​go​to​wa​nie pierw​szej ko​lek​cji, a po tej od​mo​wie zo​sta​ły jej tyl​ko gołe szki​ce. Po​-
nie​waż to była jej wła​sna ko​lek​cja, wszyst​ko mu​sia​ła zro​bić sama, li​czy​ła się więc
każ​da chwi​la.
Naj​waż​niej​sze było po​zy​ska​nie fun​du​szy na ma​te​ria​ły. Po​trze​bo​wa​ła mnó​stwa
rze​czy, a do​stę​pu do pie​nię​dzy wciąż nie mia​ła. Pod​nio​sła słu​chaw​kę i wy​bra​ła nu​-
mer me​ne​dże​ra, z któ​rym roz​ma​wia​ła dwa dni wcze​śniej. Ser​ce biło jej moc​no
i szyb​ko. Me​ne​dżer ode​brał nie​mal od razu, jak​by się spo​dzie​wał jej te​le​fo​nu, ale
też od​po​wie​dział krót​ko i sta​now​czo. Bank nie może wy​ko​rzy​stać fun​du​szu po​wier​-
ni​cze​go jako za​bez​pie​cze​nia po​życz​ki, po​nie​waż po​wier​nik fun​du​szu nie wy​ra​ził na
to zgo​dy.
Za tym wszyst​kim mógł stać tyl​ko je​den czło​wiek. Sta​vros Spo​ra​des.
Leah ci​snę​ła słu​chaw​ką przez po​kój i wście​kle kop​nę​ła krze​sło, bo​le​śnie ude​rza​-
jąc się w nogę.
Jak dłu​go jesz​cze bę​dzie mu​sia​ła to zno​sić? Jak dłu​go mu na to po​zwo​li?
Pod​nio​sła te​le​fon i drżą​cy​mi pal​ca​mi wy​bra​ła inny nu​mer. Za​żą​da wy​ja​śnień, za​-
żą​da…
To nie mia​ło sen​su. Se​kre​tar​ka znów grzecz​nie ją prze​pro​si za nie​obec​ność sze​-
fa. Taką od​po​wiedź otrzy​my​wa​ła od roku, kie​dy tyl​ko pró​bo​wa​ła się z nim skon​tak​-
to​wać. Choć obo​je miesz​ka​li w Ate​nach, moż​na było od​nieść wra​że​nie, że żyją na
prze​ciw​le​głych krań​cach pla​ne​ty.
Nie po​mo​gło za​gry​za​nie warg i za​ci​ska​nie pię​ści. Nie​zdol​na po​wstrzy​mać wy​ry​-
wa​ją​cych się z pier​si łkań, roz​pła​ka​ła się bo​le​śnie.
Musi z tym skoń​czyć. Musi się uwol​nić ze smy​czy, na któ​rej ją trzy​mał, kon​tro​lu​-
jąc każ​dy jej krok i każ​dy wy​bór, sam bez prze​szkód ko​rzy​sta​jąc z uro​ków ży​cia.
Taka sy​tu​acja trwa​ła już od pię​ciu lat.
Ob​tar​ła łzy i otwo​rzy​ła w kom​pu​te​rze wy​szu​ka​ny tego ran​ka ar​ty​kuł z kro​ni​ki to​-
wa​rzy​skiej. Part​ner biz​ne​so​wy Sta​vro​sa i syn chrzest​ny jego przy​bra​ne​go ojca Dmi​-
tri Ka​re​gas wy​da​wał przy​ję​cie na swo​im jach​cie. Sta​vros i Dmi​tri byli skro​je​ni na tę
samą mo​dłę – obaj nie​zwy​kle atrak​cyj​ni, choć bar​dzo róż​ni, kon​ty​nu​owa​li dzie​ło
dziad​ka Leah, Gian​ni​sa Ka​tra​ki​sa, roz​wi​ja​jąc Ka​tra​kis Te​xti​les pod kie​run​kiem jego
twór​cy. Obaj uwa​ża​li się za pół​bo​gów, a swo​ją wolę za pra​wo obo​wią​zu​ją​ce zwy​-
kłych śmier​tel​ni​ków.
Sta​vros nie​na​wi​dził wszel​kich przy​jęć, cze​go Leah ni​g
dy nie po​tra​fi​ła zro​zu​mieć,
jed​nak Dmi​tri z pew​no​ścią tam bę​dzie. Musi się tyl​ko po​sta​rać, by de​ka​denc​ki play​-
boy, zwy​kle oto​czo​ny wia​nusz​kiem pięk​nych ko​biet, za​uwa​żył jej obec​ność na po​kła​-
dzie swo​jej naj​now​szej za​baw​ki. Już ona się po​sta​ra przy​cią​gnąć jego uwa​gę.
Zde​cy​do​wa​nym kro​kiem we​szła do sy​pial​ni i otwo​rzy​ła drzwi sza​fy. Po​mysł nie był
może naj​lep​szy, ale Sta​vros nie po​zo​sta​wił jej wy​bo​ru.
Za​mó​wi​ła tak​sów​kę i z dresz​czem nie​pew​no​ści za​czę​ła prze​glą​dać ubra​nia.
W koń​cu wy​cią​gnę​ła zło​tą je​dwab​ną su​kien​kę, je​dy​ną z met​ką pro​jek​tan​ta, jaka zo​-
sta​ła jej z daw​nych lat. Su​kien​ka była wprost obu​rza​ją​co ską​pa. Prak​tycz​nie bez
ple​ców, co wy​klu​cza​ło wło​że​nie sta​ni​ka. Do tego ob​ci​sła i krót​ka, od​sła​nia​ją​ca nie​-
mal całe uda.
Pięć lat wcze​śniej no​si​ła ją bez mru​gnię​cia okiem. Bez naj​mniej​sze​go pro​ble​mu
po​ka​zy​wa​ła każ​dy cen​ty​metr na​giej skó​ry i nie prze​szka​dza​ło jej, że wy​glą​da nie​-
przy​zwo​icie. A te​raz była o ja​kieś dzie​sięć kilo więk​sza…
Wo​la​ła so​bie nie wy​obra​żać, jak mu​sia​ła wte​dy wy​glą​dać.
Tam​tej nocy wło​ży​ła ją na proś​bę Ca​li​sty, któ​rej chcia​ła zro​bić przy​jem​ność. A te​-
raz po pro​stu nie mia​ła in​ne​go ciu​cha od​po​wied​nie​go na dzi​siej​sze przy​ję​cie.
Spo​co​ny​mi dłoń​mi wcią​gnę​ła su​kien​kę, któ​ra w do​dat​ku oka​za​ła się skan​da​licz​nie
krót​ka. Praw​dę mó​wiąc, le​d
wo za​kry​wa​ła po​ślad​ki.
To był naj​bar​dziej nie​przy​zwo​ity strój, jaki mia​ła, i była w tej su​kien​ce tam​tej fe​-
ral​nej nocy, ale też był to je​dy​ny strój, któ​ry mógł jej dziś za​gwa​ran​to​wać upra​gnio​-
ne spo​tka​nie.
Peł​na wąt​pli​wo​ści, we​szła do ła​zien​ki i spry​ska​ła twarz zim​ną wodą.
Praw​do​po​dob​nie Sta​vros wpad​nie szał i bę​dzie nią jesz​cze bar​dziej gar​dził, o ile
to w ogó​le moż​li​we. Ale nie mo​gła na​dal zno​sić izo​la​cji, jaką jej fun​do​wał od pię​ciu
lat.
Nie wy​trzy​ma tego ani chwi​li dłu​żej. Coś mu​sia​ło się zmie​nić.
Leah przy​lgnę​ła do skó​rza​ne​go sie​dze​nia tak​sów​ki, jak​by mia​ła za​miar zo​stać
tam na wiecz​ność. Kie​row​ca zer​kał na nią cie​ka​wie, ale jej nie po​ga​niał.
W koń​cu ode​tchnę​ła głę​bo​ko i wyj​rza​ła przez brud​ną szy​bę. Ma​ri​na była za​tło​-
czo​na, cu​mo​wa​ło tam kil​ka jach​tów oświe​tlo​nych za​cho​dzą​cym słoń​cem. Choć
wszyst​kie były bar​dzo oka​za​łe, je​den wy​raź​nie się wy​róż​niał.
Za​pła​ci​ła kie​row​cy i wy​sia​dła. Przez na​stęp​nych kil​ka mi​nut sta​ra​ła się nie my​śleć
i na​wet się nie roz​glą​da​ła. Wy​pro​sto​wa​na, z pod​nie​sio​ną wy​so​ko gło​wą, po​de​szła
do pil​nu​ją​ce​go tra​pu ochro​nia​rza.
Po​tęż​ny męż​czy​zna roz​po​znał ją, ale zdra​dził go tyl​ko błysk w oku, bo poza tym
na​wet nie drgnął. Leah wy​nio​śle unio​sła brew i był to je​dy​ny gest, na jaki zdo​ła​ła się
zdo​być.
Pięć ostat​nich lat spę​dzi​ła jako prak​ty​kant​ka w mało zna​nym domu mody, z dala
od za​in​te​re​so​wa​nia me​diów, w miej​scu, gdzie jej nie zna​no i ni​ko​mu nie za​le​ża​ło, by
się cze​goś o niej do​wie​dzieć.
Za​sy​pia​ła, bu​dzi​ła się, szła do pra​cy, wra​ca​ła, ja​dła ko​la​cję i znów za​sy​pia​ła, pil​nie
ob​ser​wo​wa​na przez go​spo​dy​nię, pa​nią Ko​vla​kis, któ​ra z po​le​ce​nia Sta​vro​sa dba​ła,
by Leah nie sta​ła się bo​ha​ter​ką ko​lej​ne​go skan​da​lu. Ale nikt nie za​po​mniał, cze​go
się do​pu​ści​ła i co zro​bił Sta​vros, żeby ją uka​rać.
Zwłasz​cza wśród osób, dla któ​rych każ​de jego sło​wo było ob​ja​wie​niem.
Choć dla Leah dłu​gich jak wiecz​ność, upły​nę​ło za​le​d
wie kil​ka se​kund, za​nim męż​-
czy​zna od​su​nął się, żeby ją prze​pu​ścić. Wspar​ta na jego wy​cią​gnię​tej ręce we​szła
na po​kład. Oszo​ło​mio​na pa​nu​ją​cym za​mie​sza​niem, na chwi​lę za​po​mnia​ła, po co tu
przy​szła. Kel​ne​rzy w uni​for​mach roz​no​si​li sam​pa​na. Przy​ję​cie zdą​ży​ło się już roz​-
krę​cić, spo​ce​ni i pi​ja​ni go​ście kle​ili się jed​ni do dru​gich. W po​wie​trzu wi​bro​wa​ła
mu​zy​ka i Leah bez​wied​nie za​ko​ły​sa​ła się do tak​tu.
A więc wszyst​ko, co sły​sza​ła o przy​ję​ciach Dmi​trie​go, było praw​dą, a po​nie​waż
Sta​vros sta​no​wił kom​plet​ne prze​ci​wień​stwo przy​ja​cie​la, z pew​no​ścią go tu nie bę​-
dzie. Ona jed​nak musi się po​sta​rać, żeby ją roz​po​zna​no, więc przede wszyst​kim po​-
win​na przy​cią​gnąć uwa​gę go​spo​da​rza. Z uśmie​chem na wy​zy​wa​ją​co czer​wo​nych
war​gach ru​szy​ła do baru, usia​dła na wy​so​kim stoł​ku i za​mó​wi​ła pierw​szy tego wie​-
czo​ru kok​tajl.
Sta​vros Spo​ra​des był zde​gu​sto​wa​ny. Jego te​le​fon za​dzwo​nił już dzie​sią​ty raz
w cią​gu ostat​nich pię​ciu mi​nut, a on nie miał naj​mniej​szej ocho​ty ruj​no​wać wie​czo​ru
spę​dza​ne​go z pięk​ną i in​te​li​gent​ną ko​bie​tą. Ko​lej​ne te​le​fo​ny były jed​nak nie​po​ko​ją​-
ce, więc uśmiech​nął się do He​le​ne i, za​nim ode​brał, po​cią​gnął dłu​gi łyk szam​pa​na.
– Ona jest tu​taj – po​wie​dział Dmi​tri. – Na moim jach​cie.
Za​szo​ko​wa​ny Sta​vros opadł na opar​cie fo​te​la. Sko​ro Dmi​tri do nie​go za​dzwo​nił,
mo​gło cho​dzić o tyl​ko jed​ną ko​bie​tę.
Leah.
Re​laks w to​wa​rzy​stwie He​le​ne od​da​lił się w ni​cość.
– Je​steś pe​wien?
Śmiech w słu​chaw​ce za​brzmiał szy​der​czo.
– Roz​po​zna​łem ją w dwie mi​nu​ty. To na pew​no ona. Jest pi​ja​na i tań​czy.
Pi​ja​na i tań​czy…
Za​miast twa​rzy Leah przed ocza​mi sta​nę​ła mu twarz jego sio​stry, Ca​li​sty, śmier​-
tel​nie bla​dej i nie​ru​cho​mej. Pró​bo​wał ja​koś so​bie po​ra​dzić z jej przed​wcze​sną
śmier​cią, ale gniew i bez​sil​ność wciąż jesz​cze były bar​dzo świe​że i sil​ne.
Po​wo​li scho​wał te​le​fon, prze​pro​sił He​le​ne i wy​szedł z re​stau​ra​cji.
„Nie mam do niej żad​nych za​strze​żeń, pa​nie Spo​ra​des”, po​wie​dzia​ła swo​im no​so​-
wym gło​sem o Leah pani Ko​vla​kis w co​ty​go​dnio​wej roz​mo​wie. „Nie do wia​ry, ale
bar​dzo się zmie​ni​ła”.
Czyż​by mó​wi​ła mu tyl​ko to, co rze​czy​wi​ście chciał usły​szeć?
Po kil​ku mi​nu​tach jego he​li​kop​ter lą​do​wał na luk​su​so​wym jach​cie Dmi​trie​go.
– Gdzie jest?
Przy​ja​ciel wska​zał par​kiet ta​necz​ny na niż​szym po​kła​dzie.
– Mógł​bym ją ka​zać zgar​nąć ochro​nia​rzom, ale to by tyl​ko po​gor​szy​ło sy​tu​ację.
Sta​vros kiw​nął gło​wą, ale nie pa​trzył mu w oczy.
Był o krok od utra​ty sa​mo​kon​tro​li. Na szczę​ście to był tyl​ko al​ko​hol, nie nar​ko​ty​-
ki. Jed​nak na wszel​ki wy​pa​dek wo​lał nie pa​trzeć na swo​ją żonę, po​ślu​bio​ną za karę
i jako po​ku​tę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin