0727. Williams Cathy - Wszystko za jedną noc.pdf

(772 KB) Pobierz
Cathy Williams
Wszystko za jedną noc
Tłu​ma​cze​nie:
Agniesz​ka Wą​sow​ska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Roz​wód. Coś, co zda​rza się in​nym. Lu​dziom, któ​rzy nie dba​ją o swo​je mał​żeń​stwa
i któ​rzy nie ro​zu​mie​ją, że o zwią​zek trze​ba za​bie​gać i nie​ustan​nie go pie​lę​gno​wać.
Tak przy​naj​mniej są​dzi​ła Lucy. Dla​te​go tym bar​dziej była zdzi​wio​na tym, że do​-
szło do sy​tu​acji, w ja​kiej się zna​la​zła. Cze​ka​ła w ogrom​nym domu na męża, żeby po​-
roz​ma​wiać z nim o roz​wo​dzie.
Spoj​rza​ła na wy​sa​dza​ny dia​men​ta​mi ze​ga​rek i po​czu​ła, jak coś ści​ska ją w żo​łąd​-
ku. Dio wró​ci za pół go​dzi​ny. Nie pa​mię​ta​ła już, gdzie spę​dził ostat​ni ty​dzień. W Pa​-
ry​żu? W No​wym Jor​ku? A może po​je​chał z ja​kąś ko​bie​tą do ich wil​li Mu​sti​que? Kto
to wie? Na pew​no nie ona.
Zro​bi​ło jej się żal sa​mej sie​bie.
Była mę​żat​ką od pół​to​ra roku i te mie​sią​ce w zu​peł​no​ści wy​star​czy​ły, żeby jej
mło​dzień​cze ma​rze​nia le​gły w gru​zach.
Pod​nio​sła wzrok i do​strze​gła swo​je od​bi​cie w ogrom​nym, ręcz​nie ro​bio​nym lu​-
strze, któ​re było do​mi​nu​ją​cym me​blem w tym ul​tra​no​wo​cze​snym sa​lo​nie. Z lu​stra
pa​trzy​ła na nią smu​kła, dłu​go​wło​sa blon​dyn​ka o ład​nej twa​rzy. Kie​dy mia​ła szes​na​-
ście lat, oj​ciec chciał z niej zro​bić mo​del​kę, ale mu się sprze​ci​wi​ła. Skoń​czy​ła stu​-
dia, co nie na wie​le się jed​nak zda​ło. Wy​lą​do​wa​ła w ogrom​nym, pu​stym miesz​ka​niu,
w któ​rym mu​sia​ła grać rolę per​fek​cyj​nej pani domu. Jak​by ta​kie za​ję​cie było od​po​-
wied​nie dla ko​goś, kto ma ty​tuł ma​gi​stra ma​te​ma​ty​ki.
Z tru​dem roz​po​zna​wa​ła ko​bie​tę, jaką się sta​ła. Był czer​wiec. Mia​ła na so​bie je​-
dwab​ny ko​stium, buty na wy​so​kich ob​ca​sach i bi​żu​te​rię. Sta​ła się przy​kład​ną żoną,
tyle tyl​ko, że nie mia​ła męża, któ​ry by ją uwiel​biał i ad​o
ro​wał.
Na szczę​ście ostat​nie dwa mie​sią​ce przy​nio​sły pew​ną zmia​nę, ale jak do​tąd z ni​-
kim nie po​dzie​li​ła się tą ta​jem​ni​cą.
To była jej na​gro​da za wszyst​kie te razy, kie​dy ubra​na jak ozdob​na lal​ka mu​sia​ła
się grzecz​nie uśmie​chać, pro​wa​dzić nic nie​zna​czą​ce roz​mo​wy i za​ba​wiać pod​czas
przy​jęć roz​licz​nych go​ści. Za​zwy​czaj bar​dzo bo​ga​tych.
A te​raz… Roz​wód da jej wol​ność.
Mia​ła na​dzie​ję, że Dio nie bę​dzie sta​wiał prze​szkód. Choć wciąż po​wta​rza​ła so​-
bie, że nie po​wi​nien mieć ku temu żad​nych po​wo​dów, per​spek​ty​wa roz​mo​wy z nim
bar​dzo ją stre​so​wa​ła.
Dio Ruiz był ty​pem sam​ca alfa. Rzą​dził się wła​sny​mi za​sa​da​mi i po​tra​fił być bar​-
dzo za​bor​czy. Był naj​sek​sow​niej​szym męż​czy​zną, ja​kie​go zna​ła, ale przy tym bar​-
dzo ją onie​śmie​lał.
Przez ostat​nie dni wma​wia​ła so​bie, że nie po​zwo​li mu się zdo​mi​no​wać. Mu​sia​ła
być bar​dzo sta​now​cza, by uzy​skać to, cze​go pra​gnę​ła, czy​li roz​wód.
Cały pro​blem po​le​gał na tym, że Dio ni​cze​go się nie spo​dzie​wał. A ona do​sko​na​le
wie​dzia​ła, jak bar​dzo nie lu​bił nie​spo​dzia​nek.
Usły​sza​ła trzask fron​to​wych drzwi i ser​ce jej za​mar​ło. Jesz​cze za​nim go uj​rza​ła,
wie​dzia​ła, że jest w po​ko​ju. Na​wet te​raz, kie​dy nie​na​wi​dzi​ła go tak bar​dzo, nie mo​-
gła po​zo​stać obo​jęt​ną na jego mę​ską uro​dę.
Kie​dy go po​zna​ła, mia​ła dwa​dzie​ścia dwa lata. Ni​g
dy wcze​śniej nie wi​dzia​ła tak
przy​stoj​ne​go męż​czy​zny i ni​g
dy wię​cej ta​kie​go nie po​zna​ła. Dio miał ja​sno​sza​re
oczy w ciem​nej opra​wie i czar​ne jak smo​ła wło​sy. Sil​nie za​ry​so​wa​ne usta były nie​-
zwy​kle zmy​sło​we. Każ​dym naj​mniej​szym frag​men​tem cia​ła wy​sy​łał wia​do​mość, że
nie jest męż​czy​zną, z któ​re​go moż​na so​bie za​kpić.
– Co tu ro​bisz? Są​dzi​łem, że je​steś w Pa​ry​żu… – Dio roz​luź​nił kra​wat i wszedł do
po​ko​ju.
Nie​spo​dzian​ka. Nie​czę​sto zda​rza​ło im się być gdzieś ra​zem, je​śli nie było to
wcze​śniej za​pla​no​wa​ne. Ich spo​tka​nia były bar​dzo for​mal​ne, usta​lo​ne, ni​g
dy spon​-
ta​nicz​ne. Kie​dy zda​rzy​ło się, że byli w tym sa​mym cza​sie w Lon​dy​nie, ich ży​cie wy​-
peł​nio​ne było to​wa​rzy​ski​mi spo​tka​nia​mi. Przy​go​to​wy​wa​li się do nich w swo​ich po​-
ko​jach i spo​ty​ka​li w prze​stron​nym holu, uda​jąc do​sko​na​łe mał​żeń​stwo, któ​rym
w rze​czy​wi​sto​ści nie byli.
Lucy oka​zjo​nal​nie to​wa​rzy​szy​ła mu w po​dró​żach po świe​cie, za​wsze gra​jąc rolę
per​fek​cyj​nej żony.
Bły​sko​tli​wa, dow​cip​na i ude​rza​ją​co pięk​na.
Dio opadł na je​den ze skó​rza​nych fo​te​li do​kład​nie na​prze​ciw niej. Roz​piął dwa
gór​ne gu​zi​ki ko​szu​li.
– A więc cze​mu za​wdzię​czam tę nie​zwy​kłą nie​spo​dzian​kę?
Lucy mi​mo​wol​nie wcią​gnę​ła w noz​drza jego nie​po​wta​rzal​ny za​pach: czy​sty, ko​ja​-
rzą​cy się z za​pa​chem drew​na i nie​zwy​kle mę​ski.
– Mam na​dzie​ję, że moja obec​ność w ni​czym ci nie prze​szko​dzi​ła?
– Mia​łem w pla​nie prze​stu​dio​wać do​ku​men​ty fi​nan​so​we fir​my, któ​rą za​mie​rzam
prze​jąć. A co in​ne​go miał​bym ro​bić?
– Nie mam po​ję​cia. – Wzru​szy​ła lek​ko ra​mio​na​mi. – Skąd mam wie​dzieć, co po​ra​-
biasz, kie​dy cię ze mną nie ma?
– Mam ci zdać re​la​cję?
– Szcze​rze mó​wiąc, nie​wie​le mnie to ob​cho​dzi, choć przy​zna​ję, że by​ło​by to nie​co
kło​po​tli​we, gdy​bym za​sta​ła cię tu z ko​bie​tą w ra​mio​nach. – Za​śmia​ła się krót​ko, nie​-
na​wi​dząc się za to, jak to za​brzmia​ło. Zim​no i bez​dusz​nie.
Na po​cząt​ku zna​jo​mo​ści po​peł​ni​ła błąd, za​kła​da​jąc, że Dio jest nią za​in​te​re​so​wa​-
ny. Byli ra​zem na kil​ku rand​kach. Po​tra​fi​ła go roz​śmie​szyć, umia​ła też słu​chać jego
opo​wie​ści o miej​scach, któ​re zwie​dzał. Fakt, że za​ak​cep​to​wał go jej oj​ciec, był nie
bez zna​cze​nia, gdyż jak do​tąd od​rzu​cał wszyst​kich ewen​tu​al​nych kan​dy​da​tów na
męża. Mó​wiąc szcze​rze, kry​ty​ko​wał wszyst​ko, co Lucy ro​bi​ła w ży​ciu. Tym bar​dziej
się ucie​szy​ła, kie​dy za​ak​cep​to​wał Dio.
Za​ab​sor​bo​wa​na swo​im za​ko​cha​niem nie za​da​ła so​bie tru​du, żeby się za​sta​no​wić,
skąd ta na​gła zmia​na w jego za​cho​wa​niu.
Kie​dy Dio się jej oświad​czył, była w siód​mym nie​bie. Bar​dzo na​le​gał na to, aby ich
na​rze​czeń​stwo było krót​kie i żeby po​bra​li się jak naj​szyb​ciej. Dzię​ki temu czu​ła się
ko​cha​na i po​żą​da​na.
Do cza​su, aż pod​słu​cha​ła roz​mo​wę w ich noc po​ślub​ną. W noc, w któ​rą mia​ła
stra​cić dzie​wic​two, gdyż, jak do​tąd, Dio za​cho​wy​wał się jak dżen​tel​men.
Zmę​czo​na przy​ję​ciem i tłu​mem wsta​wio​nych go​ści po​szła go szu​kać. Prze​cho​dząc
obok biu​ra ojca, na​tych​miast roz​po​zna​ła jego głę​bo​ki głos.
Mał​żeń​stwo w in​te​re​sach… Prze​ję​cie fir​my… Czy​sty biz​nes…
Dio prze​jął fir​mę ojca, któ​ra była w złej kon​dy​cji fi​nan​so​wej. Ona sta​no​wi​ła je​dy​-
nie do​da​tek. A może to jej oj​ciec na​le​gał na to mał​żeń​stwo, po​nie​waż w ten spo​sób
jego fir​ma po​zo​sta​ła​by w ro​dzi​nie? Tym ra​zem to nie on sta​wiał wa​run​ki, mu​siał się
więc go​dzić na to, co mu pro​po​no​wa​no.
Mia​ła być dla nie​go za​bez​pie​cze​niem. Jak się póź​niej do​wie​dzia​ła od ojca, Dio
obie​cał za​in​we​sto​wać ogrom​ne sumy pie​nię​dzy w re​struk​tu​ry​za​cję fir​my.
W cią​gu kil​ku go​dzin Lucy prze​szła przy​spie​szo​ny kurs doj​rze​wa​nia. Była mę​żat​-
ką, przy czym jej mał​żeń​stwo skoń​czy​ło się, jesz​cze za​nim się na do​bre za​czę​ło.
Oj​ciec uświa​do​mił jej, że nie bar​dzo może się z nie​go uwol​nić. Na pew​no nie
chcia​ła​by być świad​kiem upad​ku ro​dzin​nej fir​my. Poza tym dał jej do zro​zu​mie​nia,
że on sam pro​wa​dził ten in​te​res nie do koń​ca zgod​nie z pra​wem i gdy​by wszyst​ko
wy​szło na jaw, mógł​by tra​fić za krat​ki. A prze​cież tego by nie chcia​ła, praw​da? To
by do​pie​ro była sen​sa​cja! Wszy​scy wy​ty​ka​li​by ich so​bie pal​ca​mi i pod​śmie​wa​li się
z nich.
Ow​szem, oj​ciec unik​nął wię​zie​nia, ale ją samą ska​zał na do​mo​wy areszt.
Uda​ło jej się wy​wal​czyć je​dy​nie to, że ich mał​żeń​stwo po​zo​sta​ło nie​skon​su​mo​wa​-
ne. Żad​ne​go sek​su, żad​nych wspól​nych ko​la​cy​jek i in​tym​nych wie​czo​rów. Je​śli Dio
my​ślał, że ku​pił jej cia​ło i du​szę, my​lił się i za​mie​rza​ła mu tego do​wieść. Na samą
myśl o tym, że po​cząt​ko​wo są​dzi​ła, że za​in​te​re​so​wał się jej oso​bą, pło​nę​ła ze wsty​-
du.
– Ja​kiś pro​blem z miesz​ka​niem w Pa​ry​żu? – spy​tał grzecz​nie Dio. – Może się cze​-
goś na​pi​jesz? Cze​goś, czym uczci​my fakt, że po raz pierw​szy je​ste​śmy sam na sam
bez wcze​śniej​sze​go uma​wia​nia się. Nie pa​mię​tam już, kie​dy ostat​ni raz mia​ło to
miej​sce. – Gdy​by się do​brze za​sta​no​wił, to na pew​no by so​bie przy​po​mniał, że było
to jesz​cze przed ślu​bem, kie​dy Lucy bar​dzo za​le​ża​ło na tym, by mu się przy​po​do​-
bać.
Dio już daw​no zwró​cił uwa​gę na Ro​ber​ta Bi​sho​pa i jego fir​mę. Wi​dział, jak stop​-
nio​wo po​grą​ża się w dłu​gach, i spo​koj​nie cze​kał na swój czas.
Ni​g
dzie mu się nie spie​szy​ło.
Po​cząt​ko​wo nie my​ślał wca​le o jego cór​ce, ale wy​star​czy​ło jed​no spoj​rze​nie na
Lucy, żeby jej za​pra​gnął. Jej nie​win​ność głę​bo​ko go po​ru​szy​ła. Choć był cy​ni​kiem, ta
ko​bie​ta zro​bi​ła na nim ogrom​ne wra​że​nie.
Pier​wot​nie miał za​miar kil​ka razy się z nią prze​spać i za​po​mnieć o ca​łej spra​wie,
jesz​cze za​nim za​koń​czy in​te​re​sy z jej oj​cem, ale po​tem stwier​dził, że to mu nie wy​-
star​czy. Chciał jej wię​cej.
I co? Mi​nę​ło pół​to​ra roku i ich mał​żeń​stwo było mar​twe. Na​wet jej nie do​tknął.
Wy​szło na to, że Lucy i jej oj​ciec zro​bi​li z nie​go głup​ca. Za​miast za​de​nun​cjo​wać Ro​-
ber​ta Bi​sho​pa, za​jął się mo​der​ni​zo​wa​niem jego fir​my po to tyl​ko, żeby zdo​być jego
cór​kę. Chciał ją mieć w łóż​ku i uznał, że każ​da me​to​da, któ​ra do tego pro​wa​dzi, jest
do​bra. Oczy​wi​ście fir​ma zo​sta​ła oca​lo​na i na​wet za​czę​ła przy​no​sić nie​złe zy​ski. Ro​-
ber​ta Bi​sho​pa od​su​nię​to od za​rzą​dza​nia. Dio przy​dzie​lił mu nie​wiel​ką pen​sję, któ​ra
zmu​si​ła go do za​po​zna​nia się z cno​tą oszczę​dza​nia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin