Neff Henry G3 Demon i Kuźnia A5 ilustr.doc

(6304 KB) Pobierz
Demon i Kuźnia




Henry H. Neff

Demon i Kuźnia

Cykl: Gobelin - Księga 3

 

Przełożyła Katarzyna Rostan

Tytuł oryginału: The Tapestry Book 3: The Fiend And The Forge

Ilustrował Henry H. Neff

Wydanie oryginalne 2009

Wydanie polskie 2012

 

Kolejny tom przygód Maxa, obdarzonego niezwykłym darem i walczącego z demonami, oraz jego przyjaciół i śmiertelnych wrogów. Pół roku po oblężeniu czarodziejska Akademia Rowan odbudowuje się. Niebawem znów zacznie się rok szkolny. Przygotowywana jest wyjątkowo niebezpieczna wyprawa badawcza. Trzeba ustalić, jak zmienił się świat poza murami Rowan, gdy władze przejęły siły zła. Czy nadal istnieje cywilizacja?

Odświeżające połączenie fantastyki, historii, mitologii, humoru i powieści przygodowej w barwnej sadze, zilustrowanej przez autora.

 

Kończące cykl dwa tomy

              The Tapestry Book 4: The Maelstrom (2012)

              The Tapestry Book 5: The Red Winter (2014)

nie zostały w Polsce wydane.


Spis treści:

1. Księżyc ma twarz.              6

2. Puste łóżko.              28

3. Wiedźmiątka.              40

4. Dziesięć jedwabnych żagli.              61

5. Majestatyczny Gràvenmuir.              85

6. Pergaminy i pióra.              113

7. Ostrości, płaszczyzny i foki selkie.              133

8. Tu są potwory.              156

9. Honor i zaszczyt.              175

10. Okno na świat.              191

11. Ex post facto.              212

12. Kodeks wiedźm.              232

13. Tam, gdzie zwęża się strumień.              246

14. Pożegnania.              270

15. Na morzach.              290

16. Horror w studni.              319

17. Księżniczka Mina i gobliny.              337

18. Nix i Valya.              363

19. Skeedle i troll.              387

20. Blys.              405

21. Czerwona śmierć.              426

22. Wielki czerwony smok.              447

23. Myrmidon.              465

24. Szepty w ciemnościach.              480

25. Czarownik i zmień.              499

26. Syn Elathana.              522

27. W grobowcu.              548

28. Noc Walpurgi.              578

Podziękowania.              609


 

Danielle - mojemu życiu, mojej miłości

 

- 2 -


 




1. Księżyc ma twarz.

To nie ciepłe promienie słońca obudziły Maxa McDanielsa. Nie obudziło go też łagodne beczenie jagniąt. Obudziły go miękkie stąpnięcia małych stopek stawianych ukradkowo, ale ochoczo i zbliżających się do niego coraz bardziej, kiedy leżał w dojrzewającym zbożu. Max ani drgnął, kiedy pierwszy z jego gości wskoczył mu na pierś. Nie poruszył się, kiedy zrobił to drugi i trzeci. Ale kiedy wdrapał się na niego z rozpaczliwym piskiem dwunasty, Max uchylił powiekę i uśmiechnął się.

Stało na nim dwanaście gąsiątek. Ich puszyste łebki kiwały się, a oczy o nieodgadnionym wyrazie lśniły niczym mokre kamyki. Najśmielsze pisklę z nagłym, triumfalnym gęganiem postąpiło naprzód i twardym dzióbkiem zaatakowało mostek Maxa. Reszta natychmiast poszła w jego ślady i wkrótce dziobany przez tę lilipucią armię chłopak wił się i skręcał ze śmiechu.

- Auć! - krzyczał, bez przekonania usiłując zgonić z siebie gąski. - Już nie śpię!

Szczypanie nie ustawało.

- Max! - wrzasnął przenikliwy kobiecy głos.

Parę przestraszonych wron zafurkotało skrzydłami. Tłusta biała gęś przepychała się między łodygami kukurydzy, energicznie kręcąc szyją na boki, dopóki nie znalazła się obok Maxa.

- Tu się skryłeś! - wykrzyknęła. - Tu wygrzewasz swój leniwy tyłek!

- Tyłek nie może być leniwy, Hanno - mruknął Max. Zdjął sobie ostatnie ociągające się gąsiątko z brzucha i postawił je na ziemi, skąd od razu na nowo wszczęło atak.

- Swó-ó-ój leni-i-iwy ty-y-y-łek! - zaśpiewała gęś operowym głosem.

- Brawo! - rzekł Max, wstając.

- Dziękuję bardzo - odparła Hanna i elegancko dygnęła. Kolebiącym krokiem podeszła bliżej i zlustrowała chłopaka matczynym spojrzeniem. - Max, jest trylion rzeczy do zrobienia, a ty się chowasz w zbożu i śpisz. Masz ty rozum?

- Cały miesiąc dzień w dzień pracowałem do późnej nocy - zaprotestował Max i sięgnął po dodatkowy argument w postaci przeciągłego ziewnięcia.

- Wymówki, nic innego - odparowała Hanna. - Schyl się ździebko, kochanie.

Max schylił się zrezygnowany, a gęś wyskubała mu z koszuli grudki ziemi i źdźbła siana, po czym dziobem doprowadziła do porządku jego czarną czuprynę. Westchnęła.

- Ty jeden ze wszystkich ludzi na tym świecie powinieneś zdawać sobie sprawę z wyjątkowości tego, co zdarzy się jutro...

- Zdaję sobie - odparł Max. - Zrobię, co do mnie należy.

- Zrobisz, co do ciebie należy, teraz - rozkazała zdecydowanym tonem. - I to już!

Gęś matrona szeroko rozpostartym skrzydłem popchnęła Maxa naprzód i gęgnęła na pisklęta, by ustawiły się w rzędzie. Posłuchały natychmiast i cała grupa ruszyła gęsiego przez pole kukurydzy. Kiedy dotarli na główną polanę Sanktuarium, podekscytowana Hanna zaczęła bić powietrze skrzydłami.

- No, wygląda to prawie po staremu, a pięknie tu jak na obrazku - powiedziała i wskazała skrzydłem odbudowaną Chatkę Rozgrzewania.

Długi, niski budynek wydawał się wygrzewać w słońcu nad niewielką laguną. Jego drewniane ściany były gładkie i czyste. Ani śladu potrzaskanego drewna czy osmalonego kamienia - nic nie wskazywało na to, że nie tak dawno były tu tylko zgliszcza.

- Hmmm - mruknął Max, w głębi duszy przekonany, że podniesiona ostatnio z gruzów Akademia Rowan nigdy nie będzie wyglądać „po staremu". Zaledwie sześć miesięcy wcześniej armie Astarotha wtargnęły do rozległego kampusu, paląc lasy, równając z ziemią budynki i wybijając mieszkańców, i podeszły aż pod miejsce ostatecznego schronienia uchodźców z Rowan - kryjówkę w skałach. Wielu straciło życie. To właśnie Max do końca odpierał atak wroga, prowadząc samotną walkę aż do chwili, gdy jedynym wyjściem było oddanie Księgi Thotha w ręce Demona, który pożądał jej nade wszystko. Decyzja była straszliwie bolesna, lecz Astaroth najwyraźniej dotrzymał słowa i wypełnił swoją część umowy. Olbrzymia armia rozpłynęła się we mgle, a Rowan pozostawiono w spokoju - choć pobita i zniszczona, szkoła była wolna i mogła zacząć odbudowę.

A jej tempo, niezależnie od wszelkich standardów, było zawrotne. Przy pomocy zarówno magii, jak i siły mięśni obsiewano pola, wydobywano kamień, sadzono lasy i zakładano hodowle zwierząt. Szeroka równina, na której stało Sanktuarium, falowała teraz łanami zbóż, kipiała bujną zielenią sadów i rozbrzmiewała porykiwaniem pasącego się bydła. Otaczało ją zaś szerokie pasmo lasu, ciągnące się daleko aż po wzgórza. Max głęboko odetchnął wrześniowym powietrzem, a przy okazji uchwycił spojrzeniem rodzinę psotnych chochlików, które pomknęły w stronę żółknącego powoli dębu.

Ciekawość Maxa wzbudzało nie tylko spokojne wycofanie się Demona i częste pojawianie się płochliwych dotąd chochlików. Były i inne zmiany. Odkąd Astaroth zawładnął Księgą, Max czuł, że świat topnieje, odmarza - jakby skostniała Ziemia głucho zatupała butami, otrzepując je ze śniegu, i wygodnie zasiadła przy kominku.

- Zaczyna się nowa era - mruknął do siebie.

- O tak, mój drogi - zgodziła się Hanna wesoło, zaganiając gąsiątka do bramy Sanktuarium. - Dokładnie tak, jak przewidywałam. Matce Naturze od dawna się to należało.

- Też to czujesz? - spytał.

Czasami zastanawiał się, czy nie jest przypadkiem nadwrażliwy, jeśli chodzi o podobne sprawy. Max McDaniels był synem Sidh - ukrytej przed światem krainy, gdzie pomiędzy wzgórzami przemykali się bogowie i potwory. Jako syn ziemskiej kobiety i irlandzkiego bóstwa, Max balansował na cienkiej granicy między śmiertelnością a nieśmiertelnością. W jego żyłach krążyły rzadko już spotykane iskry Starej Magii - pierwotne siły, dzięki którym Max mógł nagle stać się dziki i potężny niczym burza. W czasie oblężenia Rowan pokonał setki wrogów.

- Oczywiście, że to czuję - odparła Hanna, której głowa podskakiwała przy każdym kroku. - Wszystko rośnie, powietrze aż drży i trzeszczy od magii. Zupełnie jakbym czuła promień słońca na dziobie! Trzeba być dzieckiem, żeby nie wiedzieć, o co chodzi.

- Uważasz, że za tym stoi Astaroth? - spytał Max.

- Kto wie? - Gęś była niezdecydowana. - Ale założę się, że odkąd dostał w swe łapska Księgę, zmienił na świecie to i owo. Ale nie mogę powiedzieć, by mnie to drażniło, bynajmniej.

- Więc myślisz, że tak jest lepiej? - spytał Max, który poczuł się nieco przytłoczony. Po zwycięstwie Astarotha spodziewałby się raczej ognia piekielnego niż cudownego, spokojnego lata. Ten spokój budził nieufność.

- Tak, wydaje mi się, że tu u nas jest lepiej - zgodziła się Hanna. Rozpostarła skrzydła i wypięła pierś, wystawiając się na ciepło jesiennego słońca. Gąsiątka natychmiast poszły w jej ślady. - Tak czy siak, ja zrobiłam to, co do mnie należało: znalazłam cię i skierowałam twój leniwy tyłek z powrotem do Domostwa. Więc idź kosić trawę, pielić grządki lub robić cokolwiek innego, a gęś tymczasem nieco o siebie zadba.

- Słucham? - nie zrozumiał Max.

- Czochranie piór deluxe, szwedzki masaż dzioba i pedicure - wyjaśniła Hanna. - Driady są mi to winne. Cudownie! Bądź więc tak dobry i zerknij od czasu do czasu na gąsięta, kiedy będziesz pracował. Wiesz, że uwielbiają, jak ich pilnujesz. Uważaj - L'il Baby Ray trochę kaszle, więc nie pozwól Honkowi na zbyt ostrą zabawę. Millie nie dostaje słodyczy, bo jest strasznie niegrzeczna, a...

Kiedy Hanna zaczęła recytować litanię instrukcji specjalnych dotyczących każdego z jej drobiazgu z osobna, oczy Maxa zaszły mgłą. Wieńcząc tyradę ostrzeżeniami o skłonnej do podrażnień skórze Millie, Hanna odeszła kolebiącym się krokiem. Po drodze powitała tonem światowej damy pracującą nieopodal grupkę uczniów. Kiedy tylko zniknęła z zasięgu wzroku, Max poczuł na skórze bolesne szczypnięcie. Gąsięta kłębiły się u jego stóp. Oczy o nieodgadnionym wyrazie wpatrzone były w jego oczy.

- Lepiej uważajcie na swoje dzioby - rzekł Max, po czym poprowadził je ku porośniętemu mchem murowi z masywnymi drewnianymi drzwiami, który oddzielał Sanktuarium od pozostałej części Akademii Rowan.

 

Kiedy przeszli przez tunel utworzony przez splątane gałęzie drzew, dobiegła ich istna symfonia dźwięków. Uderzenia młotków, zgrzyt pił, krzyki, śmiech i niezliczone inne odgłosy zlewały się w szczęśliwy gwar wspólnej krzątaniny. Wynurzywszy się na światło dzienne, Max zauważył setki rozbawionych uczniów i dorosłych zajętych pracami wykończeniowymi w stajniach - dopasowywano ostatnie deski ogrodzenia wokół ujeżdżalni, na której rżały izabelowate konie. Owiał go ożywczy zapach świeżej farby, jesiennych liści i morskiego wiatru. Max poczuł burczenie w brzuchu i pomyślał, czyby się nie podkraść do kuchni i czegoś nie przekąsić...

Obowiązki jednak wzywały. Poprowadził gąsiątka ścieżką, która omijała stajnie oraz Sad i prowadziła do Domostwa, czyli głównego budynku Rowan, a zarazem domu Maxa. Max przeciął ogród i z głęboką satysfakcją spojrzał na majestatyczne wejście do Domostwa. Osmalone kamienie zachowano i wyczyszczono, przywracając im nieskazitelną szarość, roztrzaskane okna wymieniono na nowe, a z wielu kominów zdobiących spadzisty łupkowy dach unosił się swojski dym. Najprzyjemniejszym jednak widokiem był szpaler jarzębin znów wyznaczający linię podjazdu. Podczas oblężenia Wróg wyrwał je z korzeniami i połamał w drzazgi. Teraz jednak stały jak dawniej - wysokie, ukoronowane kremowo-białymi kwiatami, jakby nigdy nie dotykał ich żaden wielok, goblin czy ogr.

Dotykała ich jednakowoż wiedźma. Bellagrog Shrope była okazem masywnym - sto kilo żywego ciała w postaci kulistej, wciśnięte w sukienkę przeznaczoną dla istoty zdecydowanie drobniejszej. Skórę wiedźma miała szarą, a sukienkę brązową. Połączenie to przywodziło na myśl olbrzymie bulwiaste warzywo, wykopane z ziemi, postawione do góry nogami i w niezbyt przemyślany sposób wyposażone w zęby. Te zęby - połyskujące i szpiczaste - żuły teraz w zamyśleniu górną wargę wiedźmy przeglądającej stos jakichś papierzysk. Jedno z gąsiąt wydało z siebie przerażone piśnięcie.

Wiedźma przestała grzebać w papierach. Wyprostowała się i głośno pociągnęła nosem. Odwracając powoli głowę, utkwiła w małych gąskach uporczywe spojrzenie krokodylich, nabiegłych krwią oczu.

- Hej, maleństwa - mruknęła, po czym przykucnęła i rozłożyła ramiona. - No, przywitajcie się ze starą ciocią Bel!

Gąsiątka przytuliły się do siebie, tworząc miękką, drżącą gromadkę. Wiedźma powtórzyła zaproszenie, lecz bez skutku.

W końcu wstała i roześmiała się chrapliwie.

- No, chyba nie jestem taka mięciutka jak ich Mama Gęś!

- Po prostu się wstydzą, Bellagrog - skłamał Max, który osobiście przychylał się raczej do zdania gąsiąt.

- Jasne, jasne - odparła Bellagrog, drapiąc się w zamyśleniu w pępek. - Tak czy siak, to nie na nie czekam, tylko na ciebie. Muszę się trzymać planu, Max, a ty mnie wstrzymujesz. Nie mogę sobie na to pozwolić, mój kochany, nie mogę...

Max zrobił krok naprzód, stanął tuż za wiedźmą i zajrzał jej przez ramię, kiedy z miną skrupulatnej księgowej przeglądała papiery.

- Dobra. Ponieważ cię lubię, dam ci wybór - oznajmiła. - Bohater Rowan nie może parać się brudną robotą - mrugnęła i prychnęła. - Brudna robota... to dobre, Bel, to dobre! Ależ ty masz cięty dowcip, Bel. W każdym razie, Max, jesteś potrzebny albo przy pracach kamieniarskich przy bramie, albo przy układaniu książek w Archiwum, albo przy smarowaniu muszli na ucztę olejem fosforyzującym. Co wybierasz?

- A co ze Starym Tomem? - chciał wiedzieć Max, wpatrując się w pozornie niekończącą się listę zadań do wykonania. - Czy nie mógłbym tam popracować?

Max darzył Starego Toma szczególną sympatią. Przez ostatnie miesiące bardzo mu brakowało melodyjnego bicia jego zegara. Budynek akademicki bardzo ucierpiał podczas oblężenia. W istocie to właśnie Max był odpowiedzialny za roztrzaskanie pradawnego dzwonu umieszczonego na szczycie wieży zegarowej. Czuł z tego powodu wyrzuty sumienia i kiedy tylko się dało, lubił pracować przy tej majestatycznej, podniszczonej budowli.

- Aż do uroczystości nikt nie ma do Starego Toma wstępu - odparła chłodno Bellagrog.

Max odwrócił się, by zerknąć na oddalony o kilkaset metrów budynek. Wielopiętrowe rusztowania osłonięto białą tkaniną, co nadało budowli wygląd gigantycznego prezentu.

- A to dlaczego? - spytał Max.

- Informacje na temat Starego Toma będą udzielane tylko w razie konieczności - odparła wiedźma, przypatrując się swym szponom. - Nie ma takiej konieczności, po pierwsze, a po drugie, zaczynam żałować, że dałam ci tak szczodry wybór... - przewróciła kartkę, a Max zauważył w tytule słowo „kanalizacja".

- Muszle! - zawołał. - W takim razie będę smarował muszle.

- W porządku - odparła Bellagrog i ołówkiem wpisała jego nazwisko obok innych. - No to ruszaj. Niech ci apetyt przed jutrzejszą ucztą rośnie. Mnie już rośnie...

Bellagrog wyszczerzyła zęby w stronę gąsiąt. Max zignorował ją i poprowadził swych małych podopiecznych na rozległy trawnik, który pełnił rolę głównego dziedzińca Rowan. W jednej z jego części grupki dzieciaków polerowały kolosalne muszle szmatkami, które co chwila zanurzały w wypełnionych jakąś oślizłą cieczą miskach. Niektóre muszle były nie większe niż piłka plażowa, inne, pradawne okazy wielkością przypominały samochód dostawczy. Żółta, oleista ciecz była zagęszczonym olejem fosforyzującym, a muszle po jej nałożeniu zaczynały emanować miękki blask niczym gigantyczne robaczki świętojańskie. Światło dzienne znacznie zmniejszało efekt, ale mimo to nad trawnikiem unosiła się poświata, zupełnie jakby promieniowała nań blaskiem złota kraina Eldorado. Max minął grupę rozchichotanych dzieciaków i schwycił imponujących rozmiarów nautilusa.

Przez dwie godziny, a przynajmniej przez większość tego czasu, polerował muszlę. Praca była monotonna, ale satysfakcjonująca - każda gładka, lekko wygięta powierzchnia najpierw zaczynała błyszczeć w sposób naturalny, a potem, w miarę jak wsiąkał w nią olej, rozjarzała się fluorescencyjnym blaskiem. Kiedy Max pracował, małe gąski zachowywały się dość rozsądnie. Wydawały się bardzo zadowolone, że mogą oglądać swoje blade, rozmazane odbicia w muszli. Wszystko szło jak po maśle, dopóki Honk nie wytarzał się w oleju fosforyzującym czy raczej nie zanurkował w wypełnionej nim misce. Kiedy Max szorował oburzone pisklę, padł na niego cień.

- A cóż my tu takiego mamy? - zaśmiał się znajomy głos.

Max obrócił się i ujrzał doktora Rasmussena - zdetronizowanego szefa Warsztatu we Frankfurcie. Bezwłosy, chudy jak szkielet naukowiec uśmiechnął się do Maxa zza wąskich okularów. Towarzyszyło mu kilkanaście osób.

- Panie i panowie - rzekł inżynier - pozwólcie, że wam przedstawię Maxa McDanielsa. Ten młody człowiek rok temu odwiedził Warsztat, lecz wziąwszy pod uwagę okoliczności, obawiam się, że niewielu z was miało okazję go poznać. Należałoby to teraz naprawić.

Max kiwał głową, kiedy padały nazwiska zebranych. Nikt nie odpowiedział na jego powitalny gest. Wpatrywali się w niego z chłodną ciekawością. Pomijając ich niegrzeczne zachowanie, Max był zdziwiony, widząc tylu członków Warsztatu w Rowan, a tym bardziej w towarzystwie doktora Rasmussena. Warsztat był społecznością technokratyczną - naukowym odłamem Rowan, który wiele lat wcześniej odłączył się od szkoły, a teraz funkcjonował jako samowystarczalna sieć podziemnych miast. Aż do poprzedniego roku Jesper Rasmussen był jego dyrektorem, jednak współpracownicy wytypowali go i wysłali na usługi Astarotha.

Od tego czasu doktor znalazł schronienie w Rowan, gdzie służył specjalistyczną wiedzą techniczną. Niestety udzielał swej pomocy z wielką arogancją, wobec czego zamówienia na jego usługi stopniały. Był teraz najbardziej obrażonym dygnitarzem w Rowan.

- Kiedy przyjechali? - spytał Max, omijając wzrokiem Rasmussena, a patrząc na jego gości.

- Dziś rano - odparł doktor. - Są tu, by... wprowadzić pewne poprawki.

- Do czego? Do pańskich spraw czy do naszych? - spytał Max, w pełni świadomy, że Warsztat nie zrobił nic, by powstrzymać napaść Astarotha na Rowan lub - w szerszej perspektywie - na cały świat. O ile Max wiedział, członkowie Warsztatu zaprzysięgli posłuszeństwo Demonowi.

Rasmussen zignorował złośliwe pytanie.

- Cooper wie, że tu są? - zapytał znowu Max.

- Tak, wie - mruknął Rasmussen. - Każdy z nich dostał wymagane upoważnienie. Dzięki jednak, że się upewniłeś - dodał zjadliwie i uśmiechnął się sztucznie do swych współpracowników.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin