Spis treści:
Prolog
Część I. Wzlot i upadek
Część II. Latarnia atlantydzka
Część III. Opowieść o dwóch światach
Epilog
Nota od autora
Podziękowania
O autorze
Moim rodzicom, którzy zawsze mnie zachęcali,
żebym nigdy się nie poddawał.
PROLOG
Obserwatorium Arecibo
Arecibo, Puerto Rico
Od czterdziestu ośmiu godzin – nie licząc krótkich przerw na niespokojną drzemkę – doktor Mary Caldwell spędziła każdą sekundę na badaniu sygnału otrzymanego za pośrednictwem radioteleskopu. Była wykończona, ale jednocześnie rozradowana i pewna jednego: miała do czynienia z uporządkowanym ciągiem znaków, z przejawem pozaziemskiej inteligencji.
Za nią siedział John Bishop – drugi naukowiec oddelegowany do obserwatorium – który właśnie nalał sobie kolejnego drinka. Miał już za sobą szkocką, bourbona, potem rum oraz wszystkie inne gatunki mocnego alkoholu, w które zaopatrzyli się nieżyjący już astronomowie. Teraz nie pozostało mu nic lepszego niż sznaps brzoskwiniowy. Sączył go bez rozcieńczania, bo też nie było go czym rozrzedzić. Skrzywił się przy pierwszym łyku.
Była dziewiąta rano. Należało się spodziewać, że jego wstręt wobec słodkiego ulepku ustąpi około trzeciego drinka, czyli mniej więcej za dwadzieścia minut.
– Uroiłaś to sobie, Mare – oświadczył, po czym odstawił na stół pusty kieliszek. Skupił się, żeby powtórnie go napełnić.
Mary nienawidziła, kiedy nazywał ją w ten sposób – „Mare” kojarzyło jej się z klaczą – jednak nie mogła liczyć na towarzystwo nikogo innego. Zresztą doszli we dwójkę do swoistego porozumienia.
Po wybuchu epidemii, kiedy w całym Puerto Rico umierały dziesiątki tysięcy ludzi, skryli się oboje w obserwatorium. John prawie od razu zaczął się do niej dobierać. Spławiła go. Dwa dni później spróbował znowu. Potem dostawiał się już każdego dnia. Za każdym razem coraz nachalniej, aż w końcu kopnęła go kolanem w krocze. Odtąd stał się grzeczniejszy, zadowalał się wyłącznie alkoholem i obleśnymi tekstami.
Mary wstała i podeszła do okna, za którym rozciągał się widok na gęsto ...
renfri73