After the rain [wersja nieoficjalna].doc

(2458 KB) Pobierz
„After the Rain”

„After the Rain[1]

 

1. „Cud na Odrą”

 

Samotność. Spóźnienie. Samobójstwo. Wielka trójca „S” – złośliwa i bezlitosna prawie tak samo, jak czasem bywają ludzie. Nie sądziłem, że pierwsze i drugie kiedyś doprowadzi mnie do trzeciego, że kiedykolwiek w ogóle ważę się na tak desperacki krok. A jednak byłem go bardzo bliski. Praktycznie stałem już na krawędzi i widziałem światła nadjeżdżającego pociągu.

Oczywiście – jakkolwiek nielogicznie by to nie brzmiało – najpierw musiałem do owego pociągu wsiąść. Podróż jak co dzień, na uniwerek i z powrotem, tym razem wyłącznie po to, by oddać ostatni fragment pracy magisterskiej mojej niezbyt lubianej promotorce, z której nie zrezygnowałem tylko dlatego, że z miejsca zaakceptowała mój niecodzienny temat. W końcu nie każdy student Filologii Polskiej może się pochwalić tym, że pozwolono mu pisać pracę magisterską o komiksie japońskim. Nie każdy z moich kolegów i koleżanek miał to szczęście, by pisać o swoim hobby, które od dobrych dziesięciu lat jest częścią mojego życia.

Życia, które za niedługo mogło się skończyć. Nie, żebym to jakoś specjalnie planował. Po prostu nadchodzi taki czas w życiu samotnego człowieka, że ma dość. Nawet jeśli jest u progu zakończenia pewnego etapu, jakim są studia i jeszcze – teoretycznie – wiele czasu ma przed sobą, a jego życie jest całkiem udane. Dość świadomości, że całe życie będzie sam – nie tylko dlatego, że jest gejem – a po prostu dlatego, że nie jest zdolny do koegzystowania w społeczeństwie. Do kochania. Dlatego, że stracił już wszelką nadzieję, zdolność do snucia marzeń, a także widok na przyszłość. Wiedziałem, że aby coś się zmieniło, musiałby stać się cud.

Aczkolwiek cuda” czasem się zdarzają.

 

Zauważyłem go gdzieś na trasie między Raszową a Zdzieszowicami, czyli chwilę po wyjeździe pociągu. Siedział w rzędzie z mojej lewej, tyłem do kierunku jazdy i jednocześnie przodem do mnie, widziałem go więc idealnie. Zwróciłem na niego uwagę niemal od razu, bo był zdecydowanie w moim typie. Był blondynem o włosach sięgających ramion, raczej szczupłym i wysokim, lecz nie jakimś anorektycznym drągalem. Podejrzewałem, że był głowę ode mnie wyższy. Uśmiech miał ładny i oczy tak niebieskie, że ich kolor – mimo wrodzonej ślepoty – widziałem z daleka. Cóż mogłem jednak zrobić? Rozmawiał z jakąś koleżanką, a może kolegąnie widziałem, kto siedział na siedzeniu naprzeciwko niego. Rozmarzony popodziwiałem go sobie chwilę niby atrakcję na wystawie sklepowej czy też małpkę w zoo. W końcu westchnąłem i wzruszyłem ramionami, bo co mi po samym patrzeniu? Zastanowiwszy się krótki moment, czy się w jego oczach nie ośmieszę, jeśli przypadkiem na mnie spojrzy, wyciągnąłem jakąś mangę z plecaka i zatopiłem się w lekturze. Nie żebym wstydził się swojego hobby, ale dwudziestoczteroletni facet czytający komiks – coś, co postronnemu laikowi, niebędącemu w tematach mangi i anime, kojarzy się z dziećmi bądź ogólnie z kiczem i kulturą niską – mógł do siebie zniechęcić statystycznego polskiego studenta.

Och, jakże się pomyliłem. Czytałem może z pięć, dziesięć minut, trudno mi to teraz określić, gdy nagle kątem oka dostrzegłem ruch po lewej stronie. Wiedziałem, że został sam, bo jego towarzysz(ka) zdążył(a) wysiąść gdzieś po drodze, więc dlaczego chłopak zaczął się wiercić na tym siedzeniu? Nim się jednak porządnie nad tym zastanowiłem, cień przysłonił mi światło i usłyszałem nad sobą:

– Co za mangę czytasz?

Podniosłem głowę, nie wierząc własnym oczom. Blondyn jak gdyby nigdy nic usiadł naprzeciwko mnie (na szczęście było wolne), wskazując głową na komiks, który prawie wypadł mi z rąk z wrażenia. Nie twierdzę, że zakochałem się od pierwszego wejrzenia, ale momentalnie poczułem wypieki na policzkach. I te… „gwiazdki” w oczach. Przysiągłbym, że oczy zaczęły mi świecić, a na czole pojawił się tęczowy napis wszem i wobec oznajmiający moją orientację. Choć wcale nie wyglądałem na typowego geja. Nie byłem śliczny jak z obrazka ani wyjątkowo wysportowany – ot, wręcz zwyczajny, niczym niewyróżniający się chłopak z brylami na nosie. Miałem półdługie, ciemne włosy, których nie lubiłem, bo nieznośnie skręcały mi się na końcówkach. Nawet kolor oczu miałem całkiem zwyczajny – piwny. Zielony to byłoby coś, a niebieski to już w ogóle królewski… Czyżbym spotkał królewicza?

Nie widziałem powodu, dla którego piękny blondyn miałby zwrócić na mnie uwagę… choć właściwie trzymałem go w ręce. Spojrzałem na mangę jak skretyniały. Tak, poczułem się głupi jak kret. Nie dość, że ślepy jak but, to jeszcze głupi jak kret. Czy tam na odwrót, bo z takim chaosem w głowie nawet logicznie poprawnej myśli nie umiałem sformułować. Wolniej niż powinienem, jakbym zapomniał, co właściwie czytam, odpowiedziałem zgodnie z prawdą:

– „Bleacha”. – W duchu bogom (śmierci, naturalnie, z Tośkiem i Yumićką na czele) dziękowałem, że nie czytałem yaoica. Akurat niedawno zakupiłem „Croquisa” i miałem go przy sobie.

– To jeden z moich ulubionych tytułów – odpowiedział chłopak, od razu wyciągając po mangę rękę. Podałem mu tomik, zaczął go kartkować, spontanicznie komentując co niektóre sceny. – Ale mang nie kupuję, jakoś szkoda mi kasy – stwierdził na koniec, oddając mi książeczkę.

„Nie szkodzi, ja kupuję!” nie powiedziałem tego, ale zdecydowanie miałem to na końcu języka… A w domyśle: „Mam w domu całą bibliotekę i jak tylko będziesz mój, to i ona będzie cała twoja! Ba, oddam wszystko za darmo wraz z sercem, nerką i wątrobą”. Natomiast w plecaku miałem – niestety, nie organy gotowe w każdej chwili do przeszczepu – a jeszcze parę innych tytułów zabieranych w ramach pociągowej lektury. Wyjąłem wszystkie – poza „Croquisem” – i pokazałem mu. Pozostałe pół godziny rozmawialiśmy o mangach, anime, konwentach (na których nigdy nie byłem, ale na które wybieram się od paru lat z upartością godną sójki wybierającej się za morze) i w ogóle pieprzyłem, co mi ślina na język przyniosła, byle tylko ani na moment nie zapadła między nami cisza. Z jego plączącego się języka i równie chaotycznych wypowiedzi wnioskowałem, że on miał dokładnie ten sam problem.

Kiedy wysiedliśmy, na szczęście obaj w Opolu, musiałem się w końcu dowiedzieć, dokąd zmierza. Nie! O ile mnie pamięć nie myli, to on zapytał mnie pierwszy. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a on przyznał się, że idzie tylko po zaliczenie na Collegium Civitas. Ha! Mój uniwerek, tylko inny budynek. Odprowadził mnie więc na Collegium Maius, główny budynek Uniwersytetu Opolskiego, który znajdował się po drodze i w tym momencie nasze spotkanie miało dobiec końca. Powiedzieliśmy sobie „cześć”, nawet nie pytając o imiona, że o  jakimkolwiek kontakcie nie wspominając. Nie miałem odwagi prosić go nawet o numer gadu gadu. Wiem, że na pierwszy rzut oka nie wyglądałoby to na podryw, w końcu nie jestem dziewczyną, ale świadomość, że lubię swoją płeć – nawet jeśli on o tym nie wiedział – i wrodzone poczucie nieśmiałości nie pozwalało mi pierwszemu o to spytać.

W dodatku wiedziałem, że jest młodszy. To było po nim widać – nie miał nawet zarostu – mógł być na pierwszym, góra drugim roku studiów. Dziewiętnastoletni szczyl. Ja byłem na ostatnim, piątym. Czułem się przy nim jakiś taki stary i niedopasowany. Widziałem zdziwienie i niepewność w jego oczach, kiedy usłyszał, że piszę pracę nie licencjacką, a magisterską. Żałowałem, że się przyznałem tą jedną, niby niewielką informacją do swojego wieku. Zraziłem go już na samym początku. Tego młodego, dopiero wchodzącego w dorosłość chłopaka

Opuściłem go ze skrywanym żalem i zacząłem wchodzić po schodach prowadzących do Maiusa, starając się przekonać samego siebie, że i tak nic by z tego nie było. Bo to heteryk jak nic. A nawet jeśli nie, to przecież nie poderwał mnie na mangę, żebym został jego chłopakiem, tylko co najwyżej przyjacielem. Za Chiny nie spodziewałem się drugiego „cudu”…

– Stój! – Usłyszałem za sobą.

              W tym momencie czas się zatrzymał. Albo raczej zmienił swój bieg, całą rzeczywistość przerzucił na inne tory. Tykające i cofające się zegary pojawiły się w mojej nad wyraz wybujałej wyobraźni.

Tak, cuda czasem się zdarzają. I to dwa pod rząd. Nawet podchodzą do ciebie w pociągu i same zagadują. A potem odprowadzają pod samą uczelnię i nieświadomie ratują ci życie.

Odwróciłem się, nie wierząc tym razem własnym uszom.

Nie zdawałeś sobie sprawy, mój ty „na-razie-bezimienny”, że tym jednym „stój” uratowałeś mi życie. Dosłownie. Nie wiem, co bym zrobił potem, wracając samotnie do domu, czy nie rzuciłbym się pod pociąg. Jeśli nie tego samego dnia, to następnego albo nanastępnego, albo za dwa miesiące.

Chłopak zamarł w pierwszej chwili z otwartymi ustami, jakby sam nie wierzył, że odważył się mnie zatrzymać, a tym bardziej, że spełniłem jego prośbę. Zdziwiłem się – zapewnie idiotyczną miną – i w końcu wydusiłem z siebie ciche: „Tak?”

– Jak masz na imię? – palnął najwyraźniej z głupa, uśmiechając się równie debilnie co ja. Kuźwa, on się denerwował nie mniej ode mnie. Może jednak gej? Ciężko mi było stwierdzić – ani nie wyglądał, ani nie „słychował” na takiego. Po tym charakterystycznym, wysokim głosie – którego ja, o dziwo, nie miałem – wiedziałem, że szło rozpoznać „mojego”. Choć mój gejradar funkcjonował u mnie tyle co matematyka, czyli na zasadzie „kalkulator”, plus „liczenie na palcach, plus „liczenie na to, że kasjerka dobrze wyda mi resztę”. Biorąc pod uwagę także to, że jestem na typowo humanistycznym kierunku… No, sami dobrze rozumiecie.

– Roman – odpowiedziałem niepewnie, obawiając się, że rozśmieszy go moje – w moim mniemaniu lekko wieśniackie imię. Chociaż lepsze takie niż „Antek”, „Staszek” czy inny „Franek”.

– Ja Łukasz przedstawił się prosto i zwyczajnie.

Nie zaśmiał się, nie zareagował niczym nieprzyjemnym na tego mojego… „Romana barbarzyńcę”. Chyba przewrażliwiony jestem, to nie może być aż takie złe imię, skoro nazwali nim bajkowego bohatera, prawda? No dobra, to było retoryczne pytanie, widziałem tę bajkę jeszcze przed polską premierą. Straszna! Strasznie zboczona, ale i przez to śmieszna jak diabli.

Długo ci zajmie oddanie tej pracy? – zapytał w końcu, wyraźnie się wahając. – Zajęcia mam za pół godziny, mogę poczekać.

– No tak z pół godziny może zejść. Chyba że się wepchnę w kolejkę, która pewnie już się zdążyła zrobić. – Nigdy się nie pchałem. Cierpliwie czekałem, aż wszyscy omówią swoje prace z profesor Nigajową i wyjdą z sali, bym mógł porozmawiać z nią na osobności. Nie lubiłem rozmawiać z nią przy ludziach, wstydziłem się nawet własnego głosu, mimo iż, jak już zaznaczyłem, nie był specjalnie „gejowski”. To nie była kwestia orientacji, a skrajnie introwertycznego charakteru. Ale dla ciebie wszystko, Boże, dla ciebie mogę nawet wygarnąć tej babie, jak bardzo jej nie lubię i wybiec trzasnąwszy drzwiami! – Lepiej idź, bo się spóźnisz – powiedziałem jednak, kompletnie ignorując swoje iście szatańskie pragnienia.

– Poczekam – zdecydował ku mojej radości i ściągnąwszy plecak z ramienia, usiadł na schodach tuż pod moimi stopami, patrząc na mnie z dołu. Z jakimś takim uwielbieniem w oczach… albo to ja już wszędzie widzę gwiazdki, serduszka i motylki! Pokiwałem tylko i popędziłem na górę jak na skrzydłach. Pierwszy raz w życiu czułem, że otwarły się przede mną Niebiosa. Koledzy i koleżanki z grupy aż dziwnie na mnie patrzyli. Ba! Dzisiaj to nawet ta wredna baba nie wydawała mi się wcale wredna. I spytała, co ja taki radosny jak skowronek.

No cóż. Po dwudziestu czterech latach zimy, względnie ponurej, depresyjnej jesieni w czerwcu dwa tysiące dwunastego roku, chyba wreszcie i dla mnie nastała wiosna.

Modliłem się jedynie, by Łukasz nie okazał się „ino” wyjątkowo przyjaznym heterykiem. Nieodwzajemniona – tylko z powodu mojej płci – miłość była mi teraz tak potrzebna, jak czapka i rękawiczki, a przypominam, że trwał środek wyjątkowo suchego i upalnego czerwca.

Czy ja powiedziałem „miłość”? Po zaledwie godzinnej rozmowie z całkiem obcym chłopakiem?! No, nazwijmy to przejęzyczeniem i zwalmy na ten niemiłosierny upał. Miałem na myśli „spodobanie się”, bo to nawet „zauroczenie” nie jest. Jeszcze nie. Chyba nie.

Wychodząc z zajęć po zaledwie piętnastu minutach (wbrew samemu sobie wepchnąłem się w kolejkę, oddałem pracę, stwierdziłem, że nie mam żadnych pytań ani problemów i mnie Nigajowa puściła), serce miałem prawie w gardle. Będzie tam, czy nie będzie? Mógł się rozmyślić. Stchórzyć. Mogło znudzić mu się czekanie. Mogło go już tam nie być…

Ale był. Siedział tam, gdzie go zostawiłem.

Mój własny prywatny „cud”. I to nad Odrą.

Powiedziałem, że teraz to ja go odprowadzę i poczekam, aż zdobędzie wpis – to nie mogło trwać długo, a nawet jeśli, byłem gotów czekać na niego te przepisowe półtorej godziny.

Wyszedł z „Karitasa” (jak żartobliwie nazywamy „Collegium Civitas”) dokładnie po dwunastu minutach, czyli nawet szybciej ode mnie. Myślałem, że po prostu pójdziemy na stację i od razu wrócimy do domu (osobówka zaczynała bieg w Kędźku, a że widziałem go od początku podróży, byłem prawie pewien, że jest z tego samego miasta, co ja), tymczasem on zaprosił mnie na herbatę. Jaśminową w dodatku. Prawdę mówiąc dojeżdżałem pięć lat na zajęcia do Opola, a nie miałem pojęcia o tak ślicznej herbaciarni, jaką jest „Jasminum”. Mijając bibliotekę wojewódzką, wchodząc po niepozornych, stromych schodkach można było odnaleźć małą, przytulną herbaciarnię z fotelami, kanapą, zwyczajnymi krzesłami, zwyczajnymi stolikami oraz stolikami zrobionymi ze starych maszyn do szycia, a także półkami pełnymi książek. Raj dla zmęczonego trudami uczelni studenta, a tym bardziej – polonisty.

Wyszliśmy na część tarasową, bo akurat w całości była wolna, a ja chciałem jednak mieć trochę prywatności. Nie wiedziałem w końcu, jak potoczy się to spotkanie, na jakie tory zejdzie rozmowa. Miałem niewielką nadzieję na jego „wyjście z szafy” i jednocześnie się tego obawiałem. Wolałbym nie rozmawiać o orientacjach seksualnych publicznie. Na uniwerku wprawdzie się nie kryłem i jeśli ktoś spytał, czy jestem gejem, odpowiadałem zgodnie z prawdą... Ale zawsze też dodawałem, by tego nie rozpowiadał, tłumacząc się, że wolę zachować pełnię prywatności. Zresztą poza tą jedną czy dwiema wścibskimi koleżankami tutaj nikt nikomu do łóżka nie zaglądał i za to byłem wdzięczny swojej grupie i całemu rokowi. To byli sami porządni, wyrozumiali, dorośli ludzie. Nie to, co dzieciaki w szkole.

Zamówiliśmy po herbacie – on zieloną, ja jaśminową oraz po porcji tostów z serem. I rozmawialiśmy. Oprócz mangi i anime, Łukasz interesował się też muzyką oraz sportem. Pływał namiętnie, choć amatorsko, i tak samo grywał w siatkówkę. Choć w kwestii sportu wolałem się nie wypowiadać (moje jedyne treningi to spacery na czwarte piętro i z powrotem, względnie „jogging” na pociąg, w momencie kiedy ma się piętnaście minut czasu i drogę, którą normalnym tempem pokonuje się w minut dwadzieściadwadzieścia pięć), tak jeżeli chodzi o ulubione zespoły – nawet się dogadaliśmy. Tak jak i ja lubił Nighwisha, E Nomine, Erę, Nox Arcanę i nawet Madoxa oraz Cinema Bizzare. Byłem pełen podziwu – rzadko spotykałem kogoś, kogo interesowałyby akurat te zespoły muzyczne, które ja wręcz czciłem.

Ich miałbym nie znać? Stylizują się na Japońców aż za bardzo! – Miał na myśli Cinema Bizzarre, niemiecki zespół składający się z fanów mangi i anime co, ‘stety lub niestety, odbijało się na ich estradowym wizerunku. Nagle sięgnął po jedną z moich mang, które rozłożyłem na stoliku niczym przenośną biblioteczkę. Z tego zaaferowania i radości całkiem zapomniałem o „Croquisie”. Ledwie powstrzymałem odruch uderzenia Łukasza w łapę i schowania komiksu głęboko w czeluściach mojego niebieskiego plecaka w charakterystyczne wzorki – wiedziałem, że będzie wyglądało to jeszcze gorzej, więc postanowiłem udawać, że w ogóle mnie to nie rusza. On spojrzał na okładkę, zmarszczył brwi.

– Co to? – spytał, pokazując, jakbym nie wiedział, jak wygląda moja własna manga.

– Aa. Taki tam… Romansik. – Machnąłem lekceważąco ręką, niby od niechcenia obserwując jego reakcję.

– Ale jaki! – Zabrzmiało jak podziw! Prawda, że zabrzmiało? Przekartkował tomik, zatrzymując się w niewiadomych dla mnie momentach. Dzięki Bogu, że to tylko shonen ajec. Może pomyśli, że ukesie to dziewczyny? Nie, niemożliwe! Aż taki ślepy chyba nie jest! Chociaż?

– Mrużysz oczy – zauważyłem rzeczowo, wcale nie chcąc zmieniać tematu.

– Tak. – Zamknął mangę i odłożył na kupkę pozostałych tomików. – Wiem, powinienem nosić okulary Ale nie zmieniaj tematu, chłopczyku. –  Pogroził mi palcem i uśmiechnął się… O Boże, jak on się uśmiechał.

– Nie zmieniam – oburzyłem się. – A niby jaki był?

– No właśnie? Jaki? – Spojrzał dla zmyłki w swoje prawo, po czym szybko odwrócił głowę, by lekko ki...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin