Wolski.Marcin.Swinka.Matriarchat.2013.POLiSH.eBook-Olbrzym.pdf

(789 KB) Pobierz
Marcin
WOLSKI
ŚWINKA
MATRIARCHAT
27
Świnka
Świnka
Radiowa „Świnka powstała między styczniem a marcem
1976 roku, jako drugie po „Matriarchacie” mikrosłuchowisko
dla magazynu „60 minut na godzinę „. Nieco później
przetworzyłem ją na mikropowieść. Już po wprowadzeniu
stanu wojennego młody (wówczas) reżyser Krzysztof
Magowski zaproponował jej sfilmowanie. Zabrało mu to parę
lat i trochę złudzeń.
„Świnka” w zamyśle miała być historią czysto rozrywkową.
Zrezygnowałem nawet z delikatnej aluzyjności, która istniała
w „Matriarchacie”, to, co pozostało to najwyżej ozdobniki.
„Ześwinienie docenta” nie jest żadną metaforą. Chociaż…
Wspominając tamte czasy, przypominam sobie, że po
miodowych latach wczesnego Gierka w kraju zaczęła
narastać niedobra atmosfera. Pojawiły się protesty związane
z poprawkami do konstytucji, tworzyły się pierwociny
opozycji. W Radiu też skończył się radosny okres
„ Sześćdziesiątki”. Na kierownika redakcji, którym wówczas
byłem, poczęły mnożyć się naciski na usuwanie z programu
treści i osób nieprawomyślnych. Właśnie w czasie pisania
„Świnki” poddawany byłem wielkiej presji, celem eliminacji z
Radia grupy kolegów po piórze z „Ilustrowanego Magazynu
Autorów”: Markuszewskiego, Kofty, Stanisławskiego,
Kreczmara, Janczarskiego. Nie mogłem zaakceptować tych
metod, toteż zostałem zmuszony do rezygnacji ze stanowiska
kierownika Redakcji Rozrywkowej III Programu Polskiego
Radia.
Jednak jeśli jakiekolwiek echo tych napięć znajdzie się w
książce, to — słowo honoru — może być dziełem wyłącznie
podświadomości. Fabułę „ Świnki” tworzyłem podobnie jak
dziewiętnastowieczni autorzy powieści odcinkowych, z
tygodnia na tydzień, mając mglisty pomysł na zakończenie.
Każdy odcinek musiał mieć zaskakującą puentę i haczyk,
umożliwiający nastąpienie Ulubionego Dalszego Ciągu.
Pytano mnie często, skąd wziął się pomysł? Trudno
powiedzieć; może z ówczesnej fascynacji eksperymentami
transplantacyjnymi doktora Barnarda, z przypadkowo
obejrzanej fotografii w podręczniku hodowców nierogacizny,
na której inseminator siedział okrakiem na maciorze — sens
podpisu był mniej więcej taki: „pozycja sztucznego
inseminatora nie ma znaczenia, ale świni zawsze jest
przyjemniej”. Być może inspiracji dostarczyła też scena psa
zeznającego w sądzie, zapamiętana z przygód Doktora
Doolittle, którymi fascynowałem się w dzieciństwie.
Kiedy po latach czytałem tekst, bawiła mnie inna rzecz —
kompletna nieznajomość realiów amerykańskich czy w ogóle
zachodnich. Dopiero po napisaniu „Świnki” zacząłem
wychylać nosa poza demoludy, a do Ameryki po raz pierwszy
dotarłem w 1988 roku. Skąd miałem wiedzieć, że tytuł docent
w ogóle tam nie istnieje. U nas zresztą też zniknął bodajże w
1990 roku. Z tym, że ci, którzy go już mieli, zachowali prawo
jego używania. Na podstawie tego precedensu mój docent
Holding pozostanie docentem.
A socjalistyczne realia tuczarni? To już był świadomy
zamysł. W latach cenzury pośmiać się z naszych haseł i zaklęć
można było jedynie, umieszczając je w innej rzeczywistości,
na przykład kapitalistycznej. Toteż w „ Śwince „ AD 2003
czytelnik znajdzie niewiele zmian w stosunku do pierwodruku
z 1982.
Co najwyżej poprawiłem stylistykę. Bardziej dogłębnych
przeszczepów poniechałem. Choć skalpel swędział.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin