Kowalczuk Halina - Chata-pod-jemiolą-.pdf

(1169 KB) Pobierz
Halina Kowalczuk
Chata pod jemiołą
Chata pod Jemiołą to pensjonat, który naprawdę istnieje. Gdzie?
Posłuchajcie: pewnego lata moja rodzina zadecydowała, że koniec z wakacjami nad Bałtykiem, gdzie
tylko deszcz, wiatr i zimno, wciska się w każdy zakamarek ubrania. Wyjeżdżamy do Zakopanego! No tak,
ale najpierw trzeba znaleźć jakieś tanie lokum i to najlepiej z wyżywieniem. I tak szusując po Internecie,
znalazłam pensjonat „Chata pod jemiołą”. Od pierwszych dni pobytu pokochałam nie tylko sam dom,
widok z okien (na Giewont), ale przede wszystkim wspaniałą rodzinną atmosferę stworzoną przez
właścicieli. Tu nie czujesz się nigdy sama, tu właścicielka ma codziennie dla ciebie dobre słowo, radę.
Kiedy zaś wracasz wieczorem ze szlaku, ona już czeka z ciepłym obiadem i uśmiechem. W tym też
pensjonacie powstała myśl o powieści, ciepłej, rodzinnej i… Erotycznej. Dziś z dumą mogę tę książkę
podarować każdemu, kto kocha klimat polskich gór i gościnność górali.
Serdeczne podziękowania dla Wydawnictwa Lucky za fantastyczną oprawę i pracę przy tej powieści
oraz dla pani Bronisławy, właścicielki pensjonatu.
Będę tu wracać, jak często będę tylko mogła. Do zobaczenia wkrótce.
Monika beznamiętnie patrzyła przez okno jadącego pociągu, za którym budził się leniwie ranek,
ponury i zamglony. W oczach zbierały jej się łzy. Nie tak miały wyglądać te wakacje! Miała jechać do
Zakopanego razem z Łukaszem, obiecał jej to i teraz, co? Miała 24 lata i nie widziała jeszcze ani razu
gór, to właśnie Łukasz miał jej wszystko pokazać. Pieniądze zbierali cały rok, każdy grosz, odmawiała
sobie wszystkiego, lepszego ciucha, kosmetyków z wyższej półki, aby ten wyjazd był niezapomniany. Ale
oczywiście jego mamusia musiała namieszać w ostatniej chwili. Na samo wspomnienie wczorajszego
dnia palce zwijały jej się w pięści. Była już gotowa do wyjścia, spakowany plecak, bilety na pociąg na
stole, tylko Łukasza brakowało.
Zadzwonił telefon, szybko podbiegła do nocnego stolika i odebrała: - Łukasz to ty? Gdzie się
podziewasz? Za godzinę mamy wyjazd! -
nie potrafiła ukryć zdenerwowania.
- Kochanie wybacz, ale chodzi o moją mamę. - Łukasz mówił prawie szeptem, niepewnie, Monika
wyczuła, że ta kobieta znowu coś wykombinowała, aby popsuć im plany w ostatniej chwili.
- Łukasz nawet mi nie mów, że nie jedziemy. Co roku coś wymyślasz ty albo twoja mamusia!
Przyrzekłeś, że tym razem będzie wszystko ok!
- Skarbie zrozum, mamie udało się załatwić mi ten staż w Anglii, to moja szansa.
- I co dopiero teraz ci powiedziała? Godzinę przed wyjazdem?
- No nie, powiedziała mi rano, ale zapomniałem ci powiedzieć, sorki.
- Zapomniałeś mi powiedzieć? Ja dobrze usłyszałam? - Palce na słuchawce zrobiły się białe,
zacisnęła zęby. - Na, kiedy mamy bilety zabukowane?
- No właśnie kochanie, hm… hm… mamie nie udało się nic dla ciebie załatwić i na razie jadę sam,
tam się rozejrzę i znajdę jakąś robotę dla ciebie.
- Że co!!! Dobrze wiesz, że twoja matka zrobiła to celowo, że mnie nienawidzi i zrobi wszystko, aby
nas rozdzielić.
- Nie mów tak o niej, ona naprawdę cię lubi! Zresztą nasze zaręczyny przyjęła bez obiekcji.
- Ty chyba nienormalny jesteś! Zresztą nieważne, rób, co chcesz.
Cześć. - Ze złością wyłączyła telefon.
No i co teraz? Bilety kupione, wszystko spakowane. Tak się cieszyła na ten wyjazd, ale ten babsztyl
wszystko musiał popsuć! Monika usiadła na swoim ulubionym fotelu, co teraz? W sumie to dlaczego sama
nie miałaby pojechać? Przecież kasę ma, przewodnik sobie kupi.
Nie musi od razu na Giewont sama wchodzić, są przecież zielone szlaki. Pokaże temu maminsynkowi,
że ona w tym związku nosi spodnie.
Teraz dojeżdżała już do celu, wyciągnęła jeszcze raz kartkę z adresem i rozpisaną odręcznie mapką.
Koniec języka za przewodnika i jakoś dojdzie. W sumie to może i dobrze się stało, będzie robić, co chce,
a najważniejsze, iż będzie miała czas, aby
poważnie zastanowić się nad związkiem z Łukaszem i toksycznymi relacjami z jego mamusią.
Pociąg mocno szarpnął i stanął. Dojechała, nareszcie! No tak ale jeszcze trzeba się wygramolić
poprzez wąski korytarz z niebotycznie wielkim plecakiem. Razem z nią z pociągu wypłynęło mrowie
ludzi, walizek, plecaków, toreb. Na peronie pełno stało miejscowych z kartkami zapisanymi informacjami
o wolnych pokojach z TV i łazienkami, zaczepiali podróżnych i zachęcali do skorzystania. Ona miała już
rezerwację. Paulina poleciła jej pensjonat „Chatę pod jemiołą”. Fajne jedzenie, piękne widoki,
superanckie pokoje z wygodami i tanio przede wszystkim. Mówiła, że przed dworcem jest pełno busów,
którymś zajedzie na Drogę do Olczy, a stamtąd blisko już na Paryskich. Przy wyjściu zrobił się tłok,
ledwo się przecisnęła.
Stanęła przy krawężniku, ruch samochodów mimo tak wczesnej pory był ogromny, tu busy, tu dorożki,
autobusy turystyczne i do tego rzesze turystów powodowały zamęt w jej głowie.
- A pani dokąd? - Facet, który skierował do niej pytanie, nie wyglądał
na rasowego górala. Wręcz przeciwnie, wysoki, mocno zbudowany, łańcuch na szyi, glany na nogach.
- Ja muszę do pensjonatu „Chata pod jemiołą” na Paryskich. -
Nieśmiało odpowiedziała Monika, wciąż oszołomiona zgiełkiem.
Mężczyzna złapał ją za rękę i dosłownie wrzucił do najbliższego busa.
- Paweł wyrzuć ją na skrzyżowaniu Olczy i Paryskich - wydał przy tym polecenie kierowcy.
Monika niezgrabnie usiłowała zdjąć plecak i usiąść, ale bus był już prawie pełen, takich jak ona,
objuczonych swoimi bagażami.
Postanowiła kurczowo trzymać się poręczy najbliższego fotela. Bus ruszył gwałtownie do przodu,
wraz z nimi wszyscy jego pasażerowie, którzy nie mieli szczęścia siedzieć. Monika jak glonojad
rozpłaszczyła się na przedniej szybie.
„Jezuu, ja dziękuję za taką jazdę, żywa nie dojadę” przemknęło jej przez myśl, kiedy usiłowała
postawić się z powrotem do pionu. Na każdym zakręcie łapała się stelaża od plecaka, jakiegoś chłopaka,
który stał przed nią i oboje lądowali teraz na przedniej szybie. W końcu bus się zatrzymał:
- Tu pani wysiądzie, a tam droga do Paryskich, trzy złote się należy. -
Kierowca z rozbrajającym uśmiechem zwrócił się do Moniki, dobrze, że parę złotych miała w
kieszeni na wierzchu, a nie, jak resztę w plecaku. Z ulgą wygramoliła się z auta i stanęła na chodniku,
który na szczęście był bardziej stabilny niż podłoga w busie. Wziąwszy głęboki oddech, rozglądnęła się
wokół. Gdzie te góry? Przemknęło jej przez myśl, same domki, sklepy, chyba za nimi. No dobra czas iść
dalej.
Ulica Paryskich jest. Ruszyła poboczem, bo oczywiście to jakaś nowa chyba ulica, gdyż nawet
chodnika nie ma, zresztą nazwa też jej nie pasowała do nazewnictwa góralskiego. Plecak ciążył jej coraz
bardziej, niby chłodno, ale jej było wręcz gorąco od tego bagażu. Nagle stanęła jak wryta. Przed nią stał
nieduży, drewniany dom, zbudowany typowo w stylu zakopiańskim. Rzeźbione okiennice i drzwi były
główną jego ozdobą. Wokół rozciągał się krótko przycięty trawnik, pod ścianami rosły bordowe malwy,
przeplatane ogrodowymi makami. Wszystko okalał olchowy, żerdziowy płot. Monika była zauroczona,
dokładnie takie same domy widziała w Internecie, kiedy oglądała skanseny, to niesamowite, że teraz tak
po prostu stoi sobie przed takim samym.
Raptem otworzyły się przed nią te zaczarowane drzwi i wyszła starsza kobieta z pustym wiadrem.
- Panienka do mnie? - zapytała Monikę.
- Nie, nie do pani, ja szukam pensjonatu „Chata pod jemiołą”, a pani dom mnie oczarował, cudny i tak
się przyglądałam - zawołała.
- Ten pensjonat to tam w bok jakieś sto metrów. - Kobieta miło połechtana komplementem, wskazała
jej drogę.
- Dziękuję. - Odchodząc, Monika jeszcze kilka razy obejrzała się za siebie.
A to pewnie to. Stanęła przed nowym budynkiem, zbudowanym również w stylu zakopiańskim, ale
bardziej nowoczesnym. Podwórko okalał płot z pięknymi latarenkami umieszczonymi w każdym
zwieńczeniu, część placu była wyłożona kostką brukową, spełniającą funkcję parkingu, a część była
ślicznym trawnikiem poprzetykanym stokrotkami i gdzie ułożone były co kilka metrów rzeźby z kamienia
lub same wielkie głazy. Wzdłuż jednej strony płotu rosły tuje, nadając posesji bardziej intymny charakter.
Pensjonat był dwupiętrowy z poddaszem, do frontowych drzwi prowadziły schody. Monika nieśmiało
weszła po nich i stanęła w przedsionku, skąd duże drzwi prowadziły na korytarz. Ciekawie rozglądała się
wokół, na ścianach wisiały reprodukcje z widokiem na góry oraz płaskorzeźby. Z lewej strony schody
prowadziły na górę, a z prawej w dół, skąd dobiegły ją podniesione głosy oraz smakowity zapach świeżo
zaparzonej kawy.
Tak bardzo chciała napić się teraz kawy, a potem wziąć szybki prysznic i trochę poleżeć na
wygodnym łóżku. Postanowiła iść schodami w dół za aromatem kawy.
Po zejściu okazało się, że znalazła się od razu w przytulnej sali, gdzie stały nakryte już do śniadania
stoliki. Na starym stylowym kredensie rozłożonych było mnóstwo tac, talerzyków, a na każdym coś
innego do jedzenia, poczuła, że oprócz kawy chętnie by też coś już zjadła. Hm, ale co? Taki wielki
wybór, wędliny, sery zwykłe, owcze, sałatki, galarety, pycha! Obok jadalni była bezpośrednio kuchnia,
skąd wyłoniła się miła kobieta w średnim wieku, przepasana fartuchem i trzymająca w ręku deskę do
krojenia.
- A ty dziecko do nas przyjechałaś? Nareszcie, czekaliśmy na ciebie już wczoraj. - Po czym nie
zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny, lekko popchnęła ją w stronę kuchni.
- Zdejmij ten plecak, połóż go tu za drzwiami, umyj ręce i zacznij kroić pomidory oraz cebulę do
sałatki. Tu masz deskę, nóż i warzywa.
Ja zaraz wrócę. - Szybko zakomenderowała i wyszła tylnymi drzwiami na podwórko.
Monika stała zdumiona trzymając podaną jej deskę. „O co tu chodzi?
Z kimś mnie ta kobieta pomyliła?”. Monika gorączkowo zadawała sobie pytania, na które odpowiedzi
mogła się tylko domyślać. Stała pośrodku kuchni, która była w piwnicy, albo jakby określiła jej babcia w
suterenie. Pomieszczenie było duże, ale nie przypominało kuchni typowej dla pensjonatów czy innych
stołówek, bo było przytulne, domowe po prostu. Ściany pomalowane na biało, nad kuchenkami
gazowanymi wyłożone zdobionymi kaflami, nawet pochłaniacz był
ozdobiony w fikuśne wywijasy i liście paproci, obok duży zlew z ociekarką i zmywarką do naczyń,
po drugiej stronie stały duże lodówki oraz wielki drewniany stół, dodatkowo na ścianach wisiały obrazki
ze scenkami z wypasu owiec na halach, to wszystko sprawiało wrażenie przytulnej, domowej kuchni.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin