Peter Robinson - Trucicielka.pdf

(1576 KB) Pobierz
Peter Robinson
Trucicielka
Dla Sheili
U źródeł Dove, gdzie kroki milkną
W bezdrożu, dolę całą
Przeżyła. Któż ją sławił? Tylko
Niewielu ją kochało.
Fijołek skryty w wielkim borze - Otula go gęstwina.
Gwiazda na niebie - o wieczorze
Zapala się jedyna.
Jej zgon też w cieniu pozostanie.
Nie była w świecie znana.
Lecz ona leży w grobie. Dla mnie
O, jakaż to przemiana!
William Wordsworth
(przeł. Zygmunt Kubiak)
Iluż klejnotów czystość, stracona dla oczu, Kryje się w oceanu bezdennej głębinie!
Ileż kwiatów marnuje swój czar na uboczu, Lub woń ich niosą wichry w dalekie
pustynie.
Thomas Gray, Elegia napisana na wiejskim cmentarzu
(przeł. Stanisław Barańczak)
1
Sir Charles Hamilton Morley:
„Słynne procesy. Grace Elizabeth Fox, kwiecień 1953”
Dwudziestego trzeciego kwietnia 1953 roku Grace Elizabeth Fox wstała o szóstej
trzydzieści rano. Ubrała się, korzystając z pomocy strażniczki Mary Swann, po czym,
zjadłszy lekkie śniadanie, na które podano jej tost z marmoladą i herbatę, zabrała się do
pisania listów do rodziny oraz przyjaciół. Tuż po ósmej dla ukojenia nerwów wypiła
szklaneczkę brandy, a następną godzinę spędziła sam na sam z kapelanem.
Pół minuty przed dziewiątą do jej celi wszedł Albert Pierrepoint ze swoim
pomocnikiem. Z właściwą sobie grzecznością oraz zachowując należyty szacunek,
miękkim
skórzanym paskiem sprawnie związał skazanej ręce za plecami i zaprowadził ją do
sąsiedniego budynku, w którym przeprowadzano egzekucje. W ten szary, dżdżysty
poranek
pogrążone w ciemności stopnie kamiennych schodków były śliskie od deszczu.
Punktualnie o
dziewiątej niewielka grupka weszła do środka. Czekali na nią gubernator, lekarz i dwoje
świadków. Według późniejszych relacji Grace przez cały czas zachowywała się z
godnością,
nie zwolniła kroku ani nie wydała z siebie żadnego dźwięku, i tylko zobaczywszy sznur,
drgnęła lekko i nieco głośniej wciągnęła powietrze.
Gdy dotarła na szubienicę, ustawiono ją na wymalowanej kredą na zapadni literze
„T”, a pomocnik Pierrepointa skórzanym pasem związał jej kostki. Jego pryncypał wyjął z
kieszeni biały płócienny worek, który narzucił Grace na głowę, po czym starannie i
delikatnie
nałożył jej na szyję wyściełaną skórą pętlę. Upewniwszy się, że wszystko jest jak należy,
cofnął się o krok, usunął bolec zabezpieczający mechanizm i jednym szybkim ruchem
pchnął
dźwignię. Zapadnia otworzyła się i Grace zawisła w powietrzu. Droga z celi ku
wieczności
zajęła jej nie więcej niż piętnaście sekund.
Ciało Grace, zbadane tylko pobieżnie przez więziennego lekarza, musiało wisieć na
szubienicy przez regulaminową godzinę, zanim usunięto je i wymyto w celu
przeprowadzenia
autopsji. Badanie wykazało, że zmarła natychmiast w wyniku „złamania z
przemieszczeniem
kręgosłupa w punkcie C2, które spowodowało dwucalową szczelinę oraz poprzeczne
przecięcie rdzenia kręgowego na tym samym poziomie”. Lekarz sądowy stwierdził też
„złamanie obydwu łuków chrząstki gnykowej oraz prawego łuku chrząstki tarczowatej”.
Złamaniu uległa również krtań Grace.
Następnego dnia, gdy siostra Grace, Felicita, oficjalnie zidentyfikowała zwłoki, w
raporcie koronera stwierdzono zgon skazanej: „Więzienie Jej Wysokości w Leeds, 23
kwietnia 1953 roku. Imię i nazwisko: Grace Elizabeth Fox; płeć: żeńska; wiek: 40 lat;
zawód
wykonywany: gospodyni domowa w Kilnsgate House w Kilnsgarthdale, w okręgu
Richmond
w hrabstwie Yorkshire (Północny Okręg); przyczyna zgonu: uraz centralnego układu
nerwowego w wyniku wykonania kary śmierci przez powieszenie”. Gubernator zapisał to
w
swoim rejestrze jeszcze prościej: „Wyrok śmierci na Grace Elizabeth Fox został
wykonany”.
Ciało skazanej pochowano na terenie więzienia.
Październik 2010
Obiecałem sobie, że kiedy stuknie mi sześćdziesiątka, pojadę do domu. Laura
uważała, że to wyśmienity pomysł, ale gdy nadszedł wreszcie ten dzień, okazało się, że
stoję
w ulewie nad jej grobem w Nowej Anglii i wypłakuję oczy. Jeszcze jeden powód, żeby
jechać
- pomyślałem.
- Za dwieście jardów skręć w prawo.
Pojechałem prosto.
- Za czterysta jardów skręć w prawo.
Jechałem dalej pod baldachimem drzew. Wokół mnie wirowały opadające liście.
Obraz na wyświetlaczu zamarł, zamigotał i zniknął, po czym ułożył się w kształty w
niczym
nieprzypominające krajobrazu, który mijałem.
- Zawróć, a potem za trzysta jardów skręć w lewo.
Pomyślałem, że to nie najlepszy pomysł. Byłem pewien, że do zakrętu w lewo mam
jeszcze jakieś pół mili. Ostrzegano mnie, że łatwo go przeoczyć, zwłaszcza jeśli jedzie się
trasą po raz pierwszy. Nawigacja satelitarna najwyraźniej trochę wariuje w Yorkshire.
Postanowiłem jednak nie wyłączać urządzenia i przekonać się, co też za chwilę mi
podpowie.
Zwolniłem prawie do zera i rozglądałem się uważnie, aż wreszcie wypatrzyłem w
murku po mojej lewej stronie przerwę, od której prowadziła polna dróżka wyglądająca na
zapomnianą, choć widoczne na niej ślady opon świadczyły, że ktoś jednak niedawno jej
używał. Nie było drogowskazu i kierunek jazdy wskazywała tylko otwarta stara
drewniana
brama na rogu, wyłamująca się z przeżartego rdzą zawiasu, szeroka na tyle, że mogła się
w
niej zmieścić co najwyżej niewielka dostawcza furgonetka.
Nagle zrobił się naprawdę cudowny dzień, pomyślałem, przeciskając volvo przez
wąską wyrwę w murze. Zza wiszących nade mną gałęzi drzew, niczym magiczna kraina
niesplamiona obecnością człowieka, wyłoniła się ukryta kotlina. Samochód podskoczył na
kracie odgradzającej dostęp bydłu i wpadł w kałużę. Trudno uwierzyć, że przed chwilą
gwałtowna ulewa niemal zmyła mnie z drogi między Ripon a Masham, ale tak to właśnie
jest
z pogodą w Yorkshire. Jeżeli ci się nie podoba, mawiał mój ojciec, zaczekaj dziesięć
minut
albo odjedź dziesięć mil.
- Zawróć! - panikowała nawigacja satelitarna. Wyłączyłem ją i jechałem dalej przed
siebie.
Ulewne letnie deszcze sprawiły, że trawa była soczyście zielona. Na błękitnym niebie
gdzieniegdzie kłębiły się puszyste białe chmury, a drzewa połyskiwały jesiennymi
kolorami -
złotem, żółcią i rdzawym. Wprawdzie daleko im było do dramatyzmu, jaki towarzyszy
opadaniu liści w Vermoncie, ale i tak miały swój urok. Przez otwarte na kilka cali okno
słyszałem ćwierkanie ptaków i czułem zapach mokrej trawy.
Jechałem na zachód, dróżką biegnącą po prawej stronie Kilnsgarthdale Beck, którego
wody niemal przelewały się przez krawędzie koryta. Cała kotlina mogła mieć co najwyżej
pół
Zgłoś jeśli naruszono regulamin