Roberts Nora - Taniec Bogów.pdf

(1104 KB) Pobierz
Roberts Nora - Trylogia krÿgu 02 - Taniec Bogów
NORA
ROBERTS
Taniec
Bogów
Dla Logana
Ty jesteś przyszłością.
To, czego się uczymy, utrwalamy
przez praktykę.
Arystoteles
My, garść - szczęśliwy krąg
- gromadka braci
Szekspir, „Henryk V"
tłum. Stanisław Barańczak
Prolog
Gdy słońce zaczęło schodzić w dół, oświetlając ostatnimi promieniami
ziemię, dzieci przyszły, żeby posłuchać dalszej części historii. Ich pełne
oczekiwania twarzyczki i szeroko otwarte oczy rozświetliły izbę starca.
Zmierzch otulał świat, gdy bajarz rozsnuwał opowieść, którą rozpoczął
w deszczowe popołudnie.
Ogień trzaskał w kominku, a starzec sączył wino i szukał w głowie od­
powiednich słów.
- Wiecie, jak to się zaczęło, od Hoyta Czarnoksiężnika i czarownicy
spoza jego czasu. Wiecie, jak powstał wampir, i w jaki sposób dwoje przy­
byszów z Geallii przeszło przez Taniec Bogów na irlandzką ziemię. Pamię­
tacie, że stracili przyjaciela i brata, a jego miejsce zajęła wojowniczka.
- Zebrali się wszyscy razem - powiedziało jedno z dzieci - żeby ocalić
świat.
- To prawda, tak właśnie było. Tym sześciorgu, tworzącym krąg odwagi
i nadziei, bogowie nakazali przez posłankę Morrigan walczyć z armią wam­
pirów dowodzoną przez ambitną Lilith.
- Zwyciężyli wampiry w walce - powiedział jeden z mniejszych chłop­
ców i starzec wiedział, że mały widzi siebie jako członka nieustraszonej
drużyny, dzierżącego miecz i kołek, by zniszczyć zło.
- To także prawda, tak właśnie było. Tej nocy, gdy czarnoksiężnik i cza­
rownica odprawili rytuał związania dłoni, gdy przysięgli sobie miłość, któ­
rą znaleźli w tym straszliwym czasie, krąg sześciorga odparł atak demo­
nów. Nie można wątpić w ich męstwo, ale to była tylko jedna bitwa,
w pierwszym miesiącu z trzech, które im dano na ocalenie światów.
- Ile jest światów?
- Nie można ich policzyć - odpowiedział bajarz. -Więcej niż gwiazd na
niebie. I wszystkie były zagrożone, bo jeśli ta szóstka poniosłaby klęskę,
światy zostałyby przemienione, tak jak człowiek może zostać przemienio­
ny w demona.
- Ale co się stało potem?
Starzec uśmiechnął się. Ogień rzucał cienie na jego pooraną bruzdami
twarz.
- Cóż, zaraz wam opowiem. Po nocy walki nadszedł świt, który zawsze
przychodzi po ciemności. Świt miękki i mglisty, cichy po burzy. Deszcz zmył
krew, ludzką i nieludzką, ale ziemia nosiła blizny w miejscach, gdzie pło-
nęły miecze. Śpiewały ptaki i szumiał strumyk, a w porannym świetle lśni­
ły mokre od deszczu liście i kwiaty. Właśnie w imię tego - ciągnął. - Dla
tych zwykłych, prostych spraw walczyli. Człowiek potrzebuje spokoju
i zwykłych rzeczy tak samo jak chwały.
Napił się wina i odstawił kielich na bok.
- Zebrali się, żeby ocalić te proste sprawy. I razem rozpoczęli podróż.
1
Clare
Pierwszy dzień września
Po domu, cichym jak grób, kuśtykał Larkin. Powietrze pachniało słodko,
przesycone zapachem kwiatów zebranych na ceremonię związania dłoni,
która odbyła się poprzedniego wieczoru.
Starli krew, oczyścili broń. Wznieśli toast za Glennę i Hoyta starym wi­
nem, jedli tort, ale za uśmiechami czaił się horror minionej nocy - niepro­
szony gość.
Ten dzień, jak przypuszczał Larkin, został przeznaczony na odpoczynek
i przygotowania, ale ciężko było zachować cierpliwość. Przynajmniej ze­
szłej nocy walczyli, pomyślał, przyciskając dłoń do uda, które wciąż bola­
ło. Zwyciężyli zastęp demonów i zyskali chwałę.
Dotarł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął butelkę coli. Bardzo polubił
ten napój i przedkładał nad poranną herbatę.
Obrócił butelkę w dłoni, podziwiając kształt naczynia - takie gładkie,
przejrzyste i twarde. Ale po powrocie do Geallii będzie mu brakowało te­
go, co w środku.
Musiał przyznać, że nie wierzył swojej kuzynce, Moirze, gdy mówiła o bo­
gach i demonach, o wojnie w obronie światów. Tamtego smutnego dnia, gdy po­
grzebano jej matkę, poszedł z Moirą wyłącznie po to, by się nią opiekować. Nie
była tylko kuzynką, ale też przyjaciółką, a kiedyś zostanie królową Geallii.
Jednak każde słowo, które wypowiedziała, stojąc o kilka kroków od gro­
bu swojej matki, okazało się prawdziwe. Przeszli przez Taniec, stanęli
w środku kręgu i wszystko się zmieniło.
Nie tylko czas i miejsce, rozmyślał, otwierając butelkę i smakując
pierwszy, orzeźwiający łyk, ale absolutnie wszystko. W jednej chwili stali
pod popołudniowym słońcem Geallii, a w drugiej otoczyła ich noc Irlandii
- krainy, której istnienie Larkin zawsze uważał za bajkę.
Nie wierzył ani w bajki, ani w potwory i pomimo swego daru traktował
magię z dużą rezerwą.
Jednak teraz musiał przyznać, że magia istniała. Tak samo jak Irlandia
i potwory, demony, które ich zaatakowały, wyskakując z ciemności lasu
z płonącym oczami i ostrymi kłami. Nieludzie o ludzkiej postaci.
Wampiry.
Egzystowały, żywiąc się ludźmi, a teraz zebrały się pod władzą królowej,
żeby zniszczyć światy.
')
Zgłoś jeśli naruszono regulamin