Tosca Lee
Judasz
Rodzicom
EPILOG
Lewi przyszedł do mnie jeszcze przed porannym otwarciem bram miasta
Jezus przyglądał mu się, a w synagodze zaległa cis
Kiedy czwartego dnia uczty Jezus wyszedł do miasta
- Musisz tu poczekać.
OD AUTORKI
PODZIĘKOWANIA
Na poboczu drogi do Kafarnaum charczy pies. Jest wściekły i parszywy. Brudny i niekochany.
Jego życie jest więcej warte niż moje.
Gdybym tylko jako dziecko nie opuścił Jerozolimy. Gdyby tylko Herod nie umarł. Gdybym tylko nie zawiesił wzroku na tamtym wychudzonym człowieku stojącym nad brzegiem Jordanu.
Nazarejczyk.
Będą mówić, że Go zdradziłem, że sprowadziłem Jego wartość do trzydziestu srebrników. Ze zwróciłem się przeciwko swojemu mistrzowi.
Nie znają mnie.
Nie zadają sobie pytania, czy mogliby zrobić to samo, co ja. Przecież gdyby się nad tym zastanowili, musieliby dopuścić do siebie myśl, że wcale aż tak bardzo się nie różnimy. Odebraliby sobie prawo do potępiania i do pocieszania się słowami: „Przynajmniej nie jestem taki jak on!".
Mój mistrz nauczał o tym kiedyś w przypowieści.
Ale skoro nie znają mnie, nie znają i Jego. W ten sposób zabiorę prawdę ze sobą do otchłani.
Judasz. Kiedyś było to dobre imię, silne imię, imię naszego ludu: pokolenia Judy. Mieszkanie dla Świątyni, która jest domem Pana.
Z doliny, w której jestem, nie widzę Świątyni - ani marmuru i złota jej oblicza, ani dymu unoszącego się z ołtarza, przerzedzającego się pod koniec dnia. Widzę tylko dym palonych śmieci, i czuję, jak rozsadza mi gałki oczne...
Pętla na szyi.
Zachód słońca. Straciłem już słuch, ale jeszcze czuję wiatr, który mknie przez dolinę i owiewa mnie niczym skradziony oddech. Dmie na wschód w kierunku pustyni, jakby galopował na końskim grzbiecie.
Tam. Ciemne światło.
Teraz się boję. Ponieważ wiem, że w Szeolu nikt nie chwali Boga, lecz przez wieczność rozmyśla nad tym, jak inaczej mógł postąpić.
Znów ciemne światło. Ktoś idzie. Jakiś chłopiec. To ja.
POTĘPIENIE
1
W dniu, w którym uciekliśmy z Jerozolimy, za panowania Cezara Augusta, miałem sześć lat. Przez całe swoje życie nie znałem innego miejsca poza Jerozolimą. To była siedziba Świątyni i pępek świata. W Jerozolimie mieścił się Przybytek Boży i mimo obecności żołnierzy rzymskich czy hipodromu Heroda żaden szanujący się mąż Izraela nie zamierzał jej opuszczać.
Oniemiałem, gdy pewnego dnia mój ojciec, pobożny człowiek, oświadczył, że wyruszamy w drogę.
Byłem tym mocniej zdziwiony, że właśnie tamtego ranka ojciec wpadł do domu z wieściami, że Herod, nasz król, zmarł. Sądziłem, że to najpiękniejszy dzień w moim życiu. Choćby dlatego, że nigdy wcześniej nie widziałem ojca tak rozradowanego. Śpiewał głośno psalm Dawida, podczas gdy matka klaskała w dłonie, a ja i mój starszy brat Jozue krzyczeliśmy i tańczyliśmy na ulicy. Nie byliśmy jedyni. Wkrótce cała Jerozolima wybuchła radością.
Wciąż świętowaliśmy, gdy przybiegł Aaron, przyjaciel ojca.
- Gdzie twój ojciec? Szymonie! - zawołał. - Ściągają orła!
Ojciec wyszedł, aby się przywitać. Aaron był jednak zbyt pobudzony, by ucałować go na powitanie.
- Zdejmują orła Heroda z muru Świątyni!
Choć miałem tylko sześć lat, sporo się już nasłuchałem o tym ohydztwie przytwierdzonym do wielkiej świątynnej bramy, o tym złotym świadectwie służalczości względem Rzymu. Ów orzeł był wszystkim, czego musiał nienawidzić Zyd: płaskorzeźbą, która łamała Boże Prawo, i symbolem Rzymu.
- Chłopcy, wejdźcie do środka - powiedział tylko ojciec i udał się do Świątyni.
Godzinami wyobrażałem go sobie na ramionach innych ludzi, jak zrywa orła wśród wiwatów. Ale kiedy wrócił, zauważyłem, że zaciska zęby.
- Pakujcie wszystko, co jesteście w stanie unieść. Prędko - polecił. - Wychodzimy.
Wyszliśmy w nocy, przekupiwszy strażnika, by wypuścił nas niewielkimi drzwiczkami u bram miasta.
Cały kolejny dzień podróżowaliśmy w milczeniu, matka ściskała mnie mocno za rękę, a brat był pobladły, zamyślony i rzucał ukradkowe spojrzenia ojcu.
Nie wiedziałem, co się stało - poza tym, że Jerozolimie groziło jakieś niebezpieczeństwo, a ojcu pogłębiły się zmarszczki wokół oczu. Wiedziałem natomiast, że nie powinienem zarzucać go pytaniami. Później dowiem się wszystkiego od Jozuego. Mój dziesięcioletni brat był wspaniały. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że zostanie wielkim nauczycielem Prawa. I z tego powodu ja także chciałem nim zostać.
Ale kilka godzin później, kiedy uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie znajdowałem się tak daleko od Jerozolimy, zacząłem się martwić.
- Ojcze - powiedziałem. - Czy zdążymy do domu na Paschę? To było moje ulubione święto; czas, kiedy z Jozuem kupowaliśmy baranka i przynosiliśmy go kapłanom do Świątyni.
- Nie, Judaszu - odparł. - Jerozolima to punkt zapalny, a Bóg wzywa nas do Galilei.
- Ale dlaczego...
- Już wystarczy.
Tamtej nocy, w zatęchłej piwnicy gospody, między mną a leżącym obok bratem panowała krępująca cisza.
Wsparłem się na łokciu. Stojąca na schodach samotna lampka rzucała przyćmione światło. Byłem w stanie dojrzeć jedynie profil Jozuego. Mój brat wpatrywał się w sufit.
- Herod nie umarł - powiedział wreszcie. - Słyszałem, jak ojciec rozmawia z jednym z mężczyzn, z którymi dzisiaj szliśmy. To była plotka. Król jest chory, ale żyje.
- Ale ojciec powiedział...
- Mylił się. Wszyscy byli w błędzie. Plotka dodała ludziom odwagi do tego, by zdjąć orła. Dopóki nie przybyli żołnierze Heroda. - Odwrócił się ku mnie. - Pojmali Aarona.
Gapiłem się na niego w ciemnościach.
- To nauczyciele Juda i Maciej wraz ze swymi uczniami opiekowali się Świątynią.
Zarówno ojciec, jak i Aaron byli uczniami sławnego nauczyciela Judy syna Sarifajosa. To właśnie po nim - a po części również po Judzie Machabeuszu, wojowniku zwanym Młotem - otrzymałem imię. W piwnicy nagle zrobiło się zdecydowanie za zimno.
- Słyszałem, jak ojciec mówił, że kiedy tam dotarli, Aaron zaczął przepychać się przez tłum. Wspiął się na ramiona jakiegoś młodzieńca, aby pomóc w ściągnięciu orła. Nasz ojciec nie zdołał się przedostać. Stał więc z tyłu i obserwował; mówił, że chciał zaświadczyć swoi m synom o dniu, który z pewnością wkrótce stanie się pierwszym dniem przyjścia Pana. Właśnie zdjęto orła, kiedy pojawili się żołnierze. Ale wszyscy tak głośno się cieszyli, że nikt nie słyszał jego ostrzeżenia.
- W takim razie on tego nie zrobił! - Mimo to i tak się bałem. Jozue milczał.
- Aresztują ojca?
- Nie. Ale dlatego uciekliśmy.
- Co się stanie z pozostałymi?
- Nie wiem.
- Ale co, jeśli...
- Matka idzie. Śpij.
Ja jednak nie mogłem zasnąć. Zamknąłem oczy dopiero wówczas, gdy ojciec zszedł na dół; pożałowałem, że nie podróżujemy nocą. Po raz pierwszy odkąd opuściliśmy Jerozolimę, zapragnąłem być daleko stąd.
Śnili mi się żołnierze. Byłem przyzwyczajony do ich widoku w Świętym Mieście, jak wchodzili do twierdzy Antonia i wychodzili z niej, lub jak pracowali wzdłuż murów i akweduktów; ale tamtej nocy wtargnęli do pomieszczenia, w którym spaliśmy, i wyciągnęli ojca na zewnątrz. Obudziłem się z krzykiem.
- Co się stało, Judaszu? Ciii... - szepnął ojciec, przyciągając mnie do siebie. Poczułem zapach upalnego dnia, który utrzymał się na jego skórze. - Już dobrze. Śpij.
Zwinąłem się w kłębek pod ciężarem jego ramienia i leżałem tak, z otwartymi oczami, dopóki żołnierze nie ulotnili się niczym zjawy. Słyszałem tylko cichy szmer oddechu ojca.
Kiedy dotarliśmy do Scytopolis, od Jeziora Galilejskiego dzieliło nas dwadzieścia pięć kilometrów. Zbliżało się Purim, wiosenne święto poprzedzające Paschę.
Scytopolis było największym po Jerychu miastem na naszej trasie. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie coś budowano, włączając w to szeroką ulicę, którą wykładano właśnie idealnie wykonaną kostką bazaltową. Minęliśmy budynek wyglądem przypominający świątynię i zagapiliśmy się na stojący przed nim posąg mężczyzny o pięknej twarzy, pełnych ustach - i obnażonej męskości, która wisiała między jego udami niczym kiść winogron. Nie widziałem dotąd wielu rzeźb ani obrazów, a już na pewno nigdy nie oglądałem nagiego nieobrzezanego mężczyzny.
- Nie patrz tam - powiedział ojciec. - To jest niemiłe Panu.
Odwróciłem wzrok, ale w myślach już odtwarzałem obrazy - postacie nagiego mężczyzny i innych osób odzianych w same tylko wieńce laurowe, tańczących u wejścia do świątyni.
Znaleźliśmy gospodę prowadzoną przez Żydów. Tamtego wieczoru, przebrawszy się w czyste ubrania, rozpoczęliśmy post i udaliśmy się do synagogi.
W trakcie czytania Pism zaczęło mi burczeć w brzuchu. Jozue nachylił się do mnie.
- Może nasz post sprawi, że królestwo Boże nadejdzie prędzej - szepnął.
Pokiwałem twierdząco. Nie wiedziałem, jak dokładnie będzie wyglądać nadchodzące królestwo, oprócz tego, że nie będzie tam Rzymian, gojów i Samarytan.
A co najważniejsze, Aaron nie zostanie pojmany, a ojciec będzie bezpieczny.
Tamtej nocy siedzieliśmy z innymi gośćmi do późna, w blasku okrągłego księżyca. W domu moi kuzyni zwykli długo się bawić, a następnego dnia wstawali późno, skracając sobie czas do zachodu słońca, kiedy w końcu mogli się najeść. Ale tutaj nie było żadnych zabaw, a małe dzieci już dostały swój posiłek i zasnęły w ramionach matek.
Do tego czasu umierałem z głodu, mój żołądek zacisnął się jak pięść. Wiedziałem jednak, że muszę nauczyć się pościć, jeżeli pragnę zostać ważnym nauczycielem, takim jak mój brat, który przysłuchiwał się rozmowom dorosłych, zupełnie jakby już był jednym z nich. Ale ponieważ wciąż nie mogłem zasnąć, zacząłem modlić się o spokojny sen.
- Herod przeniósł wszystkich więźniów do Jerycha - usłyszałem głos gospodarza. - Kupiec przybył z wieściami dwa dni temu.
Jozue trącił mnie i zrozumiałem, że mówią o ludziach, których aresztowano podczas ściągania orła. Natychmiast się rozbudziłem.
Inny mężczyzna, który szedł z nami z gospody do synagogi, pokręcił głową.
- Nie spotka ich nic dobrego. Dlaczego mają być męczennikami, skoro za kilka dni Herod umrze? Niech Pan to uczyni!
Po zebranych przetoczył się pomruk aprobaty.
Patrzyłem na Jozuego, serce waliło mi jak młotem. Nie wiedziałem, kim jest męczennik, ale dostrzegłem czujne spojrzenie brata i grymas na twarzy ojca, kiedy wszyscy zaczęli mówić równocześnie.
- Rzymianie nadal tu będą.
- Wolę Rzymian niż Heroda. Jego własna rodzina nie jest przy nim bezpieczna. Cezar dobrze powiedział, że woli być świnią Heroda niż jego synem.
- Sądzę, że ten bękart byłby w stanie zjeść świnię. Pochyliłem się nieco, przyciskając kurczowo dłonie do brzucha.
3
- Chodź, Judaszu - szepnął Jozue, gestem wskazując, abym poszedł za nim. Wyprostowałem się w bólach.
Zaprowadził mnie do pakunku, który leżał przy naszych rzeczach w jednym z pokoi na zapleczu gospody. Jozue przeszukał zawiniątko i wsunął mi do ręki czerstwy kawałek chleba.
- Masz. Jeśli nie będziesz jadł, rozchorujesz się jak ostatnim razem.
Patrzyłem to na brata, to na chleb, i myślałem. Nie powinienem go przyjmować. Powinienem go wyrzucić.
- Jesteś bardzo gorliwym Żydem - powiedział Jozue. - Ale jesteś młody i nikt nie oczekuje od ciebie, żebyś nie jadł.
- Ale nadchodzące królestwo...
- Kawałek chleba nie sprawi, że Rzymianie odejdą, a Herod szybciej umrze. Jestem twoim starszym bratem, nieprawdaż?
Pokiwałem głową, łzy głupio napłynęły mi do oczu. Zjadłem chleb, gryząc pospiesznie, i udałem się za Jozuem z powrotem na dach.
Właśnie przełykałem ostatni kawałek, gdy ciszę nocy rozdarł okrzyk zaskoczenia - a potem kolejny. Usłyszałem też przenikliwy dźwięk kobiecego głosu.
Wbiegliśmy na dach - wszyscy zerwali się na równe nogi, wpatrując się w niebo. I wtedy przekonałem się dlaczego: tarczę księżyca, przedtem tak pełną i białą, częściowo spowijał cień.
- To omen! - krzyknął ktoś. - Znak!
Zmrużyłem oczy, patrząc na księżyc do połowy osłonięty jakby czarną powieką. Czy już tak zostanie? Czy to dzieło złego ducha?
I wtedy do mnie dotarło.
Zacząłem się trząść, moja skóra stała się zimna i gorąca jednocześnie, a uszy wypełniło przeraźliwe zawodzenie. Wydobywało się z mojego gardła.
- Ciii, Judaszu! - Matka przyciągnęła mnie do siebie. Ale kiedy to zrobiła, mój żołądek gwałtownie się poruszył, a ja zwinąłem się z bólu i zwróciłem posiłek tuż pod jej stopy. Wymiocin było niewiele, ale chleb przybrał postać bladych kawałków, haniebnie oświetlanych przez blask znikającego księżyca. Zacząłem płakać, w ustach i nozdrzach poczułem gryzący smak i zapach. Matka wzięła mnie na ręce i przeniosła nad całym tym pobojowiskiem w ustronne miejsce. Nie wiedziałem, co robić, drżałem, a po policzkach spływały mi gorące łzy.
- To moja wina! - zapłakałem.
- Co takiego? - spytała matka.
- Księżyc... ja to zrobiłem.
- Jak Ewa zerwała jabłko, tak i ja zniszczyłem księżyc na niebie.
- Mój gołąbeczku, to nie twoja wina. Czymże jest dla Boga maleńki kawałek chleba? Kazałam Jozuemu ci go dać, żebyś się nie rozchorował. Cichutko już - powiedziała, ocierając moje łzy. - Nie chodzi o ciebie, Judaszu.
Z innych dachów również zaczęły dobiegać krzyki, mężczyźni kłócili się o znaczenie owego zjawiska, aleja wiedziałem lepiej. Nawet najdrobniejszy czyn może doprowadzić świat do upadku. Mojżesz nigdy nie wszedł do Ziemi Obiecanej za to, że uderzył w skałę dwa razy. A teraz ja doprowadziłem niebo do zguby.
ataneren