Wygrana - Baldacci David.rtf

(1659 KB) Pobierz
Wygrana

             

              David Baldacci

             

             

              WYGRANA

             

             

              Przełożył: Jacek Manicki

             

              Tytuł oryginału : The Winner

             

              Created by Bevitore

             

              Dla Collina

              mojego kumpla, mojego chłopaczka, mojego syna

             

             

              PODZIĘKOWANIA

             

              Dla Michelle – za zajmowanie się wszystkim, kiedy ja wędrowałem po świecie

              wyobraźni.

              Dla Jennifer Steinberg – za nieocenioną, jak zawsze, konsultację merytoryczną.

              Dla doktor medycyny Catherine Broome – za poświęcenie mi swojego cennego czasu na

              rozmowę przy lunchu o truciznach.

              Dla Steve’a Jenningsa – za jego zawsze bystre redaktorskie oko.

              Dla Carla Pattona, mojego najlepszego doradcy podatkowego, oraz dla Toma DePonta z

              NationsBank – za ich nieocenioną pomoc w bojach z fiskusem.

              Dla Lany’ego Kirshbauma, Maureen Egen i wszystkich pracowników wydawnictwa

              Warner Books – za udzieloną mi pomoc i za to, że są życzliwymi, dobrymi ludźmi.

              Dla Aarona Priesta – za to, że jest moim przewodnikiem, mentorem, a co najważniejsze,

              przyjacielem.

              Dla Frances Jalet-Miller – za poprawki, które po raz kolejny wyszły na dobre mojej

              fabule.

              Dla reszty mojej rodziny i przyjaciół – za to, że mnie wciąż kochają i wspierają.

             

             

              CZĘŚĆ PIERWSZA

             

              ROZDZIAŁ PIERWSZY

             

              Jackson rozejrzał się po pasażu biegnącym przez całą długość centrum handlowego.

              Zobaczył wymizerowane matki pchające wózki ze swoimi pociechami, grupkę starszych

              osób, które przyszły tu nie tyle robić zakupy, ile pospacerować i pogawędzić. Skupił

              ponownie wzrok na północnym wejściu do centrum. Z niego, bez wątpienia, skorzysta kobieta,

              z którą jest umówiony, bo dokładnie naprzeciwko znajduje się przystanek autobusowy. A ona

              innego środka transportu nie ma. Półciężarówkę przyjaciela, z którym od jakiegoś czasu żyła,

              po raz czwarty w ciągu ostatnich czterech miesięcy zajął komornik. Pewnie dziewczyna

              zaczyna mieć już tego serdecznie dosyć. Do odległego o jakąś milę przystanku autobusowego

              przy głównej drodze znowu, chcąc nie chcąc, będzie musiała dojść piechotą. Przyjedzie z

              dzieckiem. Nigdy nie zostawiała małej pod opieką przyjaciela. To Jackson wiedział na pewno.

              W interesach używał zawsze nazwiska Jackson, ale w przyszłym miesiącu nikt już go sobie

              nie skojarzy z korpulentnym, niemłodym mężczyzną w garniturze w jodełkę, jakim był obecnie.

              Ponownie zmienią się nie do poznania rysy jego twarzy. Prawdopodobnie zrzuci trochę

              kilogramów. Doda sobie albo ujmie wzrostu, tudzież włosów. Będzie mężczyzną czy kobietą?

              Kimś w sile wieku czy młodzieńcem? Często zdarzało mu się zapożyczać

              powierzchowność od znanych sobie ludzi. Czasem kopiował ją w całości, kiedy indziej

              czerpał inspirację z cech zewnętrznych kilku osób, zszywając misternie poszczególne

              fragmenty, aż do uzyskania zadowalającego efektu końcowego w postaci doskonałego

              kamuflażu. Gatunki należące do rzadkiej klasy hermafrodyt zawsze go fascynowały.

              Uśmiechnął się na myśl o tych niezrównanych fizycznych dwulicowcach.

              Jackson odebrał pierwszorzędne wykształcenie w jednej z najbardziej prestiżowych

              uczelni Wschodniego Wybrzeża. Łącząc zamiłowanie do aktorstwa z wrodzonymi

              uzdolnieniami do nauk przyrodniczych i chemii, zrobił tam dwa dyplomy z dziedzin tak

              odległych, jak dramaturgia i inżynieria chemiczna. Rankami ślęczał nad skomplikowanymi

              wzorami i mieszał smrodliwe mikstury w laboratorium chemicznym, wieczorami brał aktywny

              udział w przygotowywaniu inscenizacji klasycznych sztuk Tennessee Williamsa lub Arthura

              Millera.

              Zdobytą na studiach wiedzę teraz z powodzeniem wykorzystywał w praktyce. Och, gdyby

              tak mogli go w tej chwili zobaczyć koledzy z uczelni!

              Jak przystało na mężczyznę w średnim wieku ze sporą nadwagą i wyraźnym brakiem

              kondycji – wynikającymi z siedzącego trybu życia – na jakiego się dzisiaj ucharakteryzował,

              na czoło wystąpiła mu kropelka potu. Jackson uśmiechnął się do siebie. W dumę wbiła go ta

              reakcja organizmu, choć po części przyczyniła się do niej nieprzepuszczająca powietrza

              watowana podpinka, włożona pod ubranie, by dodać sobie tuszy i zamaskować wysportowaną

              sylwetkę.

              Jackson szczycił się swoją umiejętnością całkowitego wczuwania się w rolę. Do

              osobowości, w którą w danej chwili się wcielał, zdawał się nawet dostosowywać przebieg

              rozmaitych zachodzących w jego organizmie reakcji chemicznych.

              Z reguły nie bywał w centrach handlowych. Gust miał o wiele bardziej wyrafinowany.

              Jednak jego klienci właśnie w tego typu miejscach czuli się najpewniej, a to odgrywało w

              uprawianym przez niego procederze ważną rolę. Na spotkaniach, które aranżował, ludzie

              zwykli tracić nad sobą panowanie, czasami w negatywnym tego określenia znaczeniu. Kilka miało bardzo burzliwy przebieg, wystawiając na ciężką próbę jego refleks i dar improwizacji.

              Reminiscencje te znowu przywołały uśmiech na wargi Jacksona. Jednak każdy sukces ma

              swoją cenę. Gra szła o wysoką stawkę. A wystarczy jedno potknięcie, by wszystko wzięło w

              łeb.

              Uśmiech szybko spełzł z jego warg. Zabijanie nie należało do rzeczy przyjemnych. Rzadko

              znajdowało usprawiedliwienie, ale czasami innego wyjścia nie było. Miał swoje powody, by

              żywić nadzieję, że wynik dzisiejszego spotkania nie zmusi go do powzięcia tak drastycznych

              kroków.

              Osuszył chusteczką spocone czoło i poprawił sobie mankiety koszuli. Przygładził odstający

              lekko kosmyk starannie wymodelowanej peruki z włókna syntetycznego. Prawdziwe włosy

              skrywał pod przylegającym ciasno do głowy lateksowym czepkiem.

              Otworzył drzwi do pomieszczenia wynajętego w pasażu i wszedł do środka. Panował tu

              ład i porządek – nienaturalny ład i porządek, przemknęło mu przez myśl, kiedy rozejrzał się po

              wnętrzu. Brakowało atmosfery typowej dla miejsca, w którym się pracuje.

              Sekretarka siedząca za tandetnym metalowym biurkiem podniosła na niego wzrok. Zgodnie

              z otrzymanymi wcześniej instrukcjami nie odezwała się słowem. Nie wiedziała, kim jest ten

              człowiek ani po co ją tu posadzono. Miała wyjść zaraz po zjawieniu się osoby, z którą Jackson

              był umówiony. Wkrótce, z portmonetką grubszą nieco o honorarium otrzymane za tę drobną

              przysługę, będzie już opuszczała miasto autobusem. Jackson nie zaszczycił jej nawet

              spojrzeniem. Była tylko statystką w jego najnowszej inscenizacji.

              Przed kobietą stała bezproduktywnie maszyna do pisania, a obok głuchy telefon. Tak,

              stanowczo za schludnie – uznał Jackson, ściągając brwi. Wpatrywał się przez chwilę w plik

              papieru maszynowego piętrzący się na biurku. Nagłym ruchem rozsypał kilka kartek na blacie.

              Potem przestawił aparat telefoniczny i energicznymi obrotami wałka wkręcił czystą kartkę

              papieru w maszynę do pisania.

              Ocenił krytycznym okiem efekt swoich zabiegów i westchnął. Trudno myśleć o wszystkim

              naraz.

              Przeszedł przez mały przedpokoik, otworzył drzwi po prawej stronie i wkroczył do

              malutkiego wewnętrznego gabinetu. Usiadł za sfatygowanym drewnianym biurkiem. Z rogu

              pokoju gapił się nań wygaszonym ekranem mały odbiornik telewizyjny. Jackson sięgnął do

              kieszeni po paczkę papierosów, zapalił, odchylił się na oparcie fotela. Robił, co mógł, żeby

              się rozluźnić, ale nie było to łatwe przy stałym przypływie adrenaliny. Pogładził cienki,

              ciemny wąsik wykonany, podobnie jak peruka, z włókna syntetycznego. Nos również uległ

              poważnej metamorfozie. Wystarczyło trochę modeliny i z kształtnego, wąskiego zrobił się

              szeroki i lekko skrzywiony. Mały pieprzyk widniejący u nasady tego spreparowanego nosa też

              nie był prawdziwy: żelatyna wymieszana w gorącej wodzie z ziarnkami lucerny. Koronki

              nałożone na zęby nadawały im wygląd krzywych i popsutych. Nawet najmniej spostrzegawczy

              obserwator powinien zapamiętać wszystkie te szczegóły. Kiedy więc zostaną usunięte, Jackson

              w zasadzie zniknie. A czyż nie o to właśnie chodzi komuś zaangażowanemu całym sercem w

              nielegalną działalność?

              Wkrótce, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, znowu się zacznie. Za każdym razem

              było trochę inaczej, ale właśnie to podniecało: ta niepewność. Spojrzał ponownie na zegarek.

              Tak, wkrótce. Spodziewał się, że spotkanie z oczekiwaną kobietą będzie bardzo

              produktywne, a co ważniejsze, korzystne dla obu stron.

              Chciał zadać LuAnn Tyler tylko jedno pytanie, jedno proste pytanie niosące w sobie potencjał bardzo złożonych konsekwencji. Polegając na doświadczeniu, był w zasadzie

              pewien, jaką odpowiedź usłyszy, ale nigdy nic nie wiadomo. Miał szczerą nadzieję, że LuAnn

              dla swego własnego dobra udzieli tej właściwej. Bo była tylko jedna „właściwa” odpowiedź.

              A jeśli odmówi? Cóż, dziecko nie będzie miało okazji poznać matki, bo zostanie sierotą.

              Uderzył otwartą dłonią o blat biurka. Zgodzi się. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś odmówił.

              Jackson potrząsnął energicznie głową. Wytłumaczy jej, przekona, że godząc się na współpracę

              z nim, dokona jedynego logicznego wyboru. Uzmysłowi, jak odmieni się jej życie. Bardziej,

              niż potrafiłaby to sobie kiedykolwiek wyobrazić. Bardziej, niż mogłaby to sobie wyśnić. Jak

              mogłaby odmówić? Przecież to propozycja z tych nie do odrzucenia.

              Jeśli przyjdzie. Jackson potarł grzbietem dłoni policzek, zaciągnął się głęboko papierosem

              i zapatrzył niewidzącym wzrokiem w gwóźdź wbity w ścianę. Ale właściwie dlaczego

              miałaby nie przyjść?

             

             

              ROZDZIAŁ DRUGI

             

              Orzeźwiający wietrzyk swawolił nad wąską gruntową drogą biegnącą przez gęsty las.

              Droga skręcała ostro na północ, a zaraz potem, równie ostro, na wschód i nurkowała w dół.

              Ze szczytu niewielkiego wzniesienia roztaczał się widok na ciągnące się dalej morze drzew.

              Niektóre obumierały, stojąc w udręczonych pozach, przyginane do ziemi przez wiatr, choroby i

              warunki atmosferyczne, ale większość prężyła się jak na warcie, zadając szyku grabiejącymi

              w obwodzie pniami i rozłożystymi konarami porośniętymi obficie liściem. Po lewej stronie

              drogi co bystrzejsze oko mogło wypatrzyć półkolistą, błotnistą polankę porośniętą z rzadka

              kępkami wschodzącej wiosennej trawy. Wylegiwały się tu na łonie natury zardzewiałe bloki

              silników, kupy śmieci, mały stosik puszek po piwie, połamane meble i cała masa innych

              odpadków, które w zimie, po przysypaniu śniegiem, przyjmowały kształty godne dzieł sztuki

              nowoczesnej, a kiedy słupek rtęci wędrował w górę, udzielały schronienia wężom i innym

              leśnym stworzeniom. Sam środek tej półkolistej wyspy zajmowała krótka, przysadzista

              przyczepa kempingowa ustawiona na fundamencie z pokruszonych pustaków. Z resztą świata

              łączyły ją chyba tylko przewody elektryczne i telefoniczne podciągnięte od przydrożnych

              grubych poprzekrzywianych słupów.

              Przyczepa była zdecydowanie szkaradzieństwem zagubionym pośród głuszy. Jej lokatorzy

              zgodziliby się z tym opisem. Określenie zagubieni pośród głuszy pasowało jak ulał także do

              nich.

              Siedząca w przyczepie LuAnn Tyler przeglądała się w małym lusterku ustawionym na

              rozchwierutanej komódce. Przekrzywiała głowę pod nienaturalnym kątem nie tylko dlatego, że

              sfatygowany mebel utykał na jedną koślawą nóżkę, ale również dlatego, że lusterko było

              stłuczone. Gmatwanina pęknięć rozbiegała się po jego powierzchni niczym gałęzie młodego

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin