Michael Connelly
ZAGUBIONY BLASK
PrzełożyłWojciech M. Próchniewicz
Dla:Noela,Megan,Sam,Devina,Maddie,Michaela,Brendana,Connora,CallieRachelMaggieiKatie.
Co weźmiesz do serca, zostanie w nim na zawsze.
Powiedziała mi to pewna kobieta. Podobno to cytat z wiersza, w którego treść wierzyła. Ona rozumiała to tak: jeśli rzeczywiście weźmiesz sobie coś do serca, naprawdę umieścisz w tych czerwonych, aksamitnych zwojach, będziesz nosić to już zawsze. Cokolwiek się stanie, zawsze będzie tam czekało. Według niej może to być cokolwiek – osoba, miejsce, sen. Cel w życiu. Coś świętego. Powiedziała także, że w tych zwojach wszystko się łączy. Zawsze. Wszystko jest jednością i zostaje tam na zawsze, pulsując zgodnie z rytmem serca.
Mam pięćdziesiąt dwa lata i nadal w to wierzę. Pamiętam o tym w nocy, kiedy próbuję zasnąć, ale nie mogę. Wtedy wszystkie ścieżki zdają się łączyć i widzę ludzi, których kochałem, nienawidziłem, którym pomagałem i których raniłem. Widzę sięgające ku mnie dłonie. Słyszę bicie serca i dobrze wiem, co mam robić. Mam cel w życiu i jestem świadomy, że nie mogę ani zawrócić, ani zmienić drogi. I właśnie wtedy wiem, że co weźmiesz do serca, zostanie w nim na zawsze.
Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałbym się po Alexandrze Taylorze, było to, że sam otworzy mi drzwi. Stawiało to pod znakiem zapytania wszystko, co wiedziałem dotąd o Hollywood. Zdawało mi się, że facet, którego filmy zarobiły miliardy dolarów, nigdy nikomu sam drzwi nie otwiera. Powinien przecież mieć zatrudnionego na pełen etat odźwiernego w liberii, który wpuściłby mnie, i to dopiero po dokładnym sprawdzeniu mojej tożsamości oraz ustaleniu, czy jestem umówiony. Potem przekazałby mnie kamerdynerowi albo pokojówce. Ta zaprowadziłaby mnie do pana domu, stąpając przede mną bezszelestnie jak padający śnieg.
Lecz w posiadłości przy Crest Road w Bel-Air nikogo takiego nie było. Brama była otwarta. A kiedy zaparkowałem na podjeździe i zapukałem do drzwi, otworzył mi sam mistrz kina akcji i wprowadził do wnętrza o wymiarach chyba żywcem skopiowanych z terminalu lotniska międzynarodowego w Los Angeles.
Taylor był dużym facetem. Miał ponad metr osiemdziesiąt i ważył pewnie ze sto trzydzieści kilo. Wyglądał przy tym nieźle, z kędzierzawą brązową czupryną i kontrastującymi z nią niebieskimi oczami. Zarost na podbródku przydawał mu nieco artystycznego wyrafinowania, choć branża, w której pracował, niewiele miała wspólnego ze sztuką.
Ubrany był w miękki błękitny dres, na oko droższy niż całe moje ubranie. Wokół szyi – ciasno owinięty biały ręcznik z końcami wpuszczonymi pod bluzę. Policzki miał rumiane i ciężko oddychał. Najwyraźniej w czymś mu przeszkodziłem, bo wydawał się nieco roztargniony.
Przyjechałem do niego w moim najlepszym jasnoszarym, jednorzędowym garniturze, za który trzy lata temu dałem tysiąc dwieście dolarów. Nie nosiłem go od dobrych dziewięciu miesięcy i po wyciągnięciu z szafy musiałem oczyścić marynarkę z kurzu. Byłem świeżo ogolony i wiedziałem, czego chcę, pierwszy raz od wielu miesięcy odkąd odwiesiłem ten garnitur na wieszak.
– Proszę – powiedział Taylor. – Wszyscy mają dzisiaj wychodne, a ja właśnie ćwiczyłem. Na szczęście siłownia jest blisko, bo inaczej w ogóle bym pana nie usłyszał. To duży dom.
Cofnął się zapraszająco. Nie podał mi ręki. Pamiętam, że cztery lata temu, kiedy go poznałem, też tego nie zrobił. Ruszył pierwszy, mnie zostawiając zamknięcie drzwi.
– Może porozmawiamy, kiedy będę ćwiczył na rowerze? Chciałbym skończyć.
– Oczywiście.
Szliśmy przez marmurowy hol, Taylor trzy kroki przede mną, jakbym należał do jego orszaku. Widocznie tak mu było wygodnie, a mnie to nie przeszkadzało. Przynajmniej mogłem się rozejrzeć.
Szereg okien po lewej stronie wychodził na wypielęgnowany, świadczący o bogactwie trawnik wielkości boiska futbolowego. Dalej spostrzegłem budynek, wyglądający na dom dla gości albo kryty basen. Albo jedno i drugie. Stał przed nim wózek golfowy, widać też było ślady kół prowadzące przez strzyżoną trawę tam i z powrotem. Los Angeles znałem na wylot – od najnędzniejszych gett po rezydencje na szczytach wzgórz. Ale pierwszy raz widziałem w obrębie miasta posiadłość tak dużą, że trzeba jeździć po niej elektrycznym wózkiem.
Na ścianie po prawej wisiały oprawione w ramki plakaty z tego mnóstwa filmów, które wyprodukował Alexander Taylor. Parę z nich widziałem, kiedy puszczali je w telewizji, a resztę pamiętałem ze zwiastunów. Przeważnie były to filmy akcji, z tych, co to idealnie pasują na długość trzydziestosekundowej reklamówki i wcale potem nie ma się ochoty oglądać reszty. Żadnego z nich nie można uznać za sztukę, obojętnie jaka byłaby definicja tego słowa. Ale dla Hollywood było w nich coś ważniejszego niż sztuka. Były dochodowe. A to podstawa dla wszystkich innych podstaw.
Taylor, nie zwalniając, skręcił w prawo. Wszedłem za nim do sali ćwiczeń. Jak dla mnie, nadawała słowu „fitness” całkiem nowe znaczenie. Pod ścianami stały wszystkie możliwe rodzaje atlasów, a na środku znajdowało się coś, co wyglądało na pełnowymiarowy ring bokserski. Taylor gładko wskoczył na stacjonarny rowerek, wcisnął parę przycisków na cyfrowym ekraniku przed sobą i zaczął pedałować.
Przed nami, wysoko na ścianie, wisiały obok siebie trzy wielkie, płaskie telewizory, nastawione na dwa konkurencyjne 24-godzinne kanały informacyjne oraz serwis ekonomiczny Bloomberga. Bloomberg miał włączony dźwięk. Taylor wyłączył go pilotem. I znów, takiej uprzejmości się po nim nie spodziewałem. Kiedy dzwoniłem do jego sekretarki, żeby się umówić, odniosłem wrażenie, że powinienem być szczęśliwy, iż w ogóle umożliwia mi się zadanie paru pytań, nawet jeśli wielki człowiek będzie jednocześnie gadał przez komórkę.
– Nie ma pan partnera? – zapytał Taylor. – Zdawało mi się, że wy przeważnie pracujecie w parach.
– Ja wolę sam.
I urwałem na chwilę. Stałem bez słowa, a Taylor rozkręcał się i nabierał rytmu. Miał pod pięćdziesiątkę, ale wyglądał znacznie młodziej. Może wystarczy się tylko otoczyć tymi wszystkimi maszynami sportowymi, atrybutami młodości, niezależnie, czy używa się ich czy nie? A może chodzi o peelingi twarzy i zastrzyki z toksyny botulinowej?
– Mogę dać panu trzy mile – powiedział, zdejmując ręcznik z szyi i wieszając go na kierownicy. – To będzie jakieś dwadzieścia minut.
– W porządku.
Sięgnąłem po notatnik do wewnętrznej kieszeni marynarki. Jego spiralny druciany grzbiet zahaczył o podszewkę. Czułem się jak głupek, usiłując go odczepić. W końcu po prostu szarpnąłem, usłyszałem trzask dartej tkaniny i zamaskowałem zakłopotanie uśmiechem. Taylor zrobił mi przysługę, odwracając wzrok i wpatrując się w jeden z milczących telewizorów.
Zdaje się, że z mojego dawniejszego życia najbardziej mi brakuje tamtych wszystkich drobiazgów. Przez ponad dwadzieścia lat nosiłem w wewnętrznej kieszeni notes w okładce. Nie wolno było używać takich na spirali – sprytny adwokat mógłby twierdzić, że wydarto z niego strony z notatkami świadczącymi na korzyść oskarżonego. Oprawny notes rozwiązywał ten problem, a także lepiej obchodził się z podszewką.
– Ucieszyłem się, że ma pan coś dla mnie – rzekł Taylor. – Zawsze mnie niepokoiła ta sprawa Angie. Cały czas. To była dobra dziewczyna, wie pan? I przez cały czas wydawało mi się, żeście sobie tę sprawę odpuścili. Że była po prostu mało ważna.
Kiwnąłem głową. Podczas rozmowy z sekretarką starannie dobierałem słowa. I chociaż wprost jej nie okłamałem, to jednak miałem na sumieniu parę niedomówień, tak by resztę dośpiewała sobie sama. Musiałem tak zrobić. Gdybym jej powiedział, że jestem byłym gliniarzem, pracującym prywatnie nad starą sprawą, pewnie nie dopuściłaby mnie do mistrza kina kasy nawet na kilometr.
– Zanim zaczniemy… Zdaje mi się, że nastąpiło drobne nieporozumienie. Nie wiem, co powiedziała panu sekretarka, ale ja nie jestem policjantem. Już nie.
Taylor na chwilę przestał pedałować, ale szybko wrócił do poprzedniego rytmu. Twarz miał czerwoną i pocił się obficie. Sięgnął do stojaka na napoje obok panelu sterującego, wyciągnął stamtąd okulary do czytania i wąską kartkę z logo swojej firmy producenckiej – kwadratem wypełnionym plątaniną krzywych linii – i paroma odręcznymi zapiskami poniżej. Założył okulary i zmrużył oczy, czytając.
– Tutaj widzę co innego. Detektyw Harry Bosch, policja Los Angeles. Audrey to napisała. Pracuje u mnie od osiemnastu lat. Od czasów, gdy jeszcze kręciłem w Dolinie cały ten szajs na rynek wideo. Ona zna się na swojej pracy. I zwykle jest bardzo dokładna.
– Długie lata miałem właśnie takie stanowisko. Ale rok temu odszedłem na emeryturę. Może przez telefon trochę niejasno się wyraziłem. Proszę nie winić jej za to.
– Nie mam zamiaru.
Spojrzał na mnie, pochylając głowę, by zerknąć znad okularów.
– W takim razie, co mogę zrobić dla pana, panie detektywie… a może powinienem powiedzieć „panie Bosch”? Mam jeszcze dwie i pół mili, a potem żegnam pana.
Po prawej stronie Taylora była ławeczka do wyciskania. Podszedłem do niej i usiadłem. Wyciągnąłem długopis z kieszeni koszuli tym razem nic się nie podarło – i przygotowałem się do notowania.
– Nie wiem, czy pan pamięta, ale my już kiedyś rozmawialiśmy. Cztery lata temu, kiedy znaleziono ciało Angelli Benton w holu jej własnego domu, ja dostałem tę sprawę. Rozmawialiśmy w pana gabinecie w Eidolon. Była ze mną partnerka, Kiz Rider.
– Pamiętam. Czarna. Powiedziała, że znała Angie. Z fitnessu, zdaje się. Pamiętam, że wtedy wzbudziliście we mnie zaufanie. Ale potem zniknęliście i nigdy się nie odezwaliście…
– Zabrali nam tę sprawę. My byliśmy z Wydziału Hollywood. Ale parę dni później, po napadzie i strzelaninie, sprawę przejął Wydział Zabójstw i Napadów.
Rowerek piknął cicho i pomyślałem, że chyba Taylor przejechał pierwszą milę.
– Pamiętam tych gości – rzucił z niechęcią. – Głupi i głupszy. Nie spodobali mi się. Przypominam sobie, że któryś z nich bardziej niż sprawą zainteresowany był wkręceniem się na konsultanta technicznego do moich filmów. Co się z nimi stało?
– Jeden nie żyje, a drugi odszedł z policji.
Dorsey i Cross. Znałem ich obu. Wbrew temu, co mówił Taylor, byli to zdolni śledczy. Do ich wydziału nikt nie dostawał się ot tak. Jack Dorsey i Lawton Cross zasłynęli też w światku policyjnym jako partnerzy mający wyjątkowego pecha, o czym nie miałem zamiaru informować Taylora. Kiedy pracowali nad sprawą, którą dostali parę miesięcy po sprawie Angelli Benton, wpadli na chwilę do hollywoodzkiego baru na lunch i regenerującą setkę. Siedzieli sobie w loży, jedli sandwicze z szynką i sączyli ze szklaneczek bushmillsa, kiedy do knajpy wpadł uzbrojony bandyta. Opowiadano, że Dorsey, który siedział przodem do drzwi, zerwał się, lecz był zbyt wolny. Został trafiony, zanim odbezpieczył pistolet, a padając na podłogę, już nie żył. Crossowi kula drasnęła czaszkę, ale druga trafiła go w szyję i utkwiła w kręgosłupie. Na koniec napastnik zastrzelił barmana, z małej odległości.
– A co potem się stało z tą sprawą? – zapytał Taylor retorycznie, bez cienia sympatii w głosie dla upadłych gliniarzy. – Nic a nic. Dam sobie uciąć rękę, że zbiera kurz jak ten pana tani garniturek, co go pan wyciągnął z szafy, wybierając się do mnie.
Przełknąłem zniewagę, bo nie miałem wyjścia. Kiwnąłem głową, jakbym się z nim zgadzał. Nie wiedziałem, czy jego złość spowodowana była nierozwiązaną zagadką morderstwa Angelli Benton, czy tym, co się stało potem, napadem i następnym morderstwem, czy może faktem, że musiał wówczas przerwać kręcenie filmu.
– Ci dwaj pracowali nad tym pełną parą przez sześć miesięcy odpowiedziałem. – A potem pojawiły się inne sprawy. Cały czas się pojawiają, wie pan. To nie jest tak, jak w pana filmach. Choć szkoda.
– Jasne, zawsze są inne sprawy – odrzekł Taylor. – To wygodny wykręt, nie? Wszystko można zwalić na nadmiar pracy. A dziewczyna nie żyje, pieniędzy nie ma – no to trudno. Następny proszę. Szybciej, szybciej.
Odczekałem chwilę, żeby mieć pewność, czy skończył. Nie skończył.
– Ale teraz minęły cztery lata i pojawia się pan. O co chodzi, panie Bosch? Naciągnął pan jej rodzinę na prywatne śledztwo? Tak czy nie?
– Nie. Cała jej rodzina mieszka w Ohio. Nie kontaktowałem się z nimi.
– No to o co chodzi?
– Sprawa jest nierozwiązana. Dręczy mnie to. Nie wydaje mi się, by ktoś się do tego jeszcze hmm… przykładał.
– I tyle?
Skinąłem głową. Taylor też skinął, sam do siebie.
– Pięćdziesiąt kawałków – mruknął.
– Słucham?
– Zapłacę panu pięćdziesiąt tysięcy, jeśli pan tę sprawę rozwikła. A jak nie – to filmu nie będzie.
– Widzi pan, myli się pan trochę. Nie chcę tych pieniędzy a to nie jest film. Potrzebna mi tylko pana pomoc.
– Proszę posłuchać: dobrą historię to ja poznaję od razu: detektyw, którego dręczy ta jedna nierozwiązana sprawa. To dobry, sprawdzony, uniwersalny motyw. Pięćdziesiąt z góry, a co potem – możemy pogadać.
Podniosłem z ławki notes, długopis i wstałem. Wszystko to zmierzało w złym kierunku.
– Dziękuję, że poświęcił mi pan czas, panie Taylor. Jak nie będę umiał trafić do wyjścia, to wystrzelę racę.
Po pierwszym kroku w kierunku drzwi rower zabrzęczał drugi raz. Taylor odezwał się do moich pleców.
– Finiszuję, panie Bosch. Proszę wrócić i zadać mi te pytania. Jak pan nie chce pięćdziesięciu kawałków, to nie będę się napraszał.
Odwróciłem się do niego, ale nie ruszyłem z miejsca. Ponownie otworzyłem notatnik.
– Po pierwsze, ten napad – powiedziałem. – Kto z pana firmy wiedział o dwóch milionach dolarów? To znaczy, kto znał szczegóły? Skąd mieli je przywieźć? Czym? Wszystkie osoby i detale, jakie tylko pan pamięta. Chcę zacząć to wszystko od zera.
Angella Benton zginęła w swoje dwudzieste czwarte urodziny. Nienaturalnie skręcone zwłoki znaleziono na hiszpańskiej terakocie w holu apartamentowca, gdzie mieszkała, na Fountain, niedaleko La Brea. Klucz był w skrzynce na listy wraz z dwiema kartkami urodzinowymi, wysłanymi z Columbus – jedna od matki, druga od ojca. Okazało się potem, że wcale nie są rozwiedzeni. Każde z nich chciało po prostu napisać życzenia od siebie.
Benton została uduszona. Przed śmiercią lub po, choć raczej po, sprawca rozdarł jej bluzkę i biustonosz, obnażając piersi. Potem masturbował się nad zwłokami, pozostawiając kilka kropel nasienia, skrzętnie zebranego przez techników do analizy DNA. Torebka Angelli zniknęła i nigdy jej nie znaleziono.
Godzinę śmierci określiliśmy na „pomiędzy jedenastą a dwunastą w nocy”. Ciało znalazł jeden z mieszkańców domu, wychodząc z psem na spacer około 0.30.
I tu pojawiam się ja. Byłem starszym detektywem w hollywoodzkiej komendzie policji Los Angeles. Miałem dwoje partnerów. Wtedy pracowaliśmy trójkami, taki eksperymentalny program, mający na celu szybkie rozwiązywanie spraw. Pagery obudziły mnie, Kizmin Rider i Jerry’ego Edgara o pierwszej w nocy. Dostaliśmy sprawę Angelli. Spotkaliśmy się pod komendą, zatankowaliśmy dwa fordy crown victoria i pojechaliśmy na miejsce przestępstwa. Denatkę zobaczyliśmy pierwszy raz jakieś dwie lub trzy godziny od momentu śmierci.
Leżała na boku na brązowej terakocie koloru zaschniętej krwi. Oczy miała otwarte i wytrzeszczone, co szpeciło jej ładną buzię. Białka były przekrwione. Zauważyłem, że prawie nie miała biustu – jej pierś wyglądała niemal chłopięco. Pomyślałem sobie, że musiała mieć kompleks, tutaj, w mieście, gdzie fizyczne piękno często liczy się bardziej niż inne zalety. Rozdarcie bluzki i stanika jeszcze przydawało zbrodni okrucieństwa, jakby nie wystarczyło pozbawić tę dziewczynę życia, ale trzeba było jeszcze wystawić na widok publiczny jej najintymniejsze słabości.
Najbardziej jednak utkwiły mi w pamięci jej ręce. Kiedy sprawca rzucił ją, martwą, na podłogę, dłonie przedziwnie złożyły się razem. Nieco po lewej stronie ciała, nad głową, jakby wyciągała je do kogoś, prosząco, niemal błagalnie. Kojarzyły mi się z renesansowymi malowidłami, z dłońmi potępionych wyciągniętymi do nieba w prośbie o zmiłowanie. Pracowałem w życiu przy ponad tysiącu zabójstw i nigdy jeszcze układ ciała ofiary tak mnie nie zastanowił.
Może i zbyt dużą wagę przywiązywałem w tamtej chwili do pozycji, w jakiej znaleziono ciało, w końcu przypadkowej. Ale każda sprawa to bitwa w niekończącej się wojnie. Mówię wam: za każdym razem, kiedy się rusza do boju, trzeba coś mieć ze sobą. Coś, czego można się trzymać, coś, co daje siłę. W tym wypadku były to właśnie ręce. Nie mogłem ich zapomnieć. Wydawało mi się, że są wyciągnięte do mnie. Dalej tak myślę.
Śledztwo od razu dostało kopa, bo Kizmin Rider rozpoznała ofiarę. Znały się po imieniu, z fitnessu na El Centro, gdzie obie ćwiczyły. Rider nie mogła trenować regularnie z powodu ruchomych godzin pracy. Chodziła tam o różnych porach, w różne dni, zależnie od tego, kiedy miała czas i nad jaką sprawą akurat pracowała. Często spotykała Benton, a w końcu, ćwicząc na sąsiednich stepperach, zaczęły rozmawiać.
Rider wiedziała, że Benton stara się zrobić karierę w branży filmowej. Pracowała jako asystentka producenta w Eidolon Productions, firmie prowadzonej przez Alexandra Taylora. Filmy też kręci się o różnych porach doby – kiedy dostępna jest obsada i plan. A więc i Benton chodziła na siłownię podobnie nieregularnie jak Rider. Miała też niewiele czasu na randki. Powiedziała Rider, że przez ostatni rok umówiła się tylko dwa razy i nie ma stałego faceta.
Była to jednak powierzchowna znajomość – Rider nigdy nie spotkała Angelli poza siłownią. Obie były młodymi czarnymi kobietami, starającymi się, by własne ciało nigdy ich nie zawiodło, kiedy pracowicie wspinają się po stromych stopniach kariery w dwóch różnych światach.
Choć na początek dobre było i to. Wiedzieliśmy od razu, z kim mamy do czynienia – z odpowiedzialną, pewną siebie młodą kobietą, dbającą zarówno o zdrowie, jak i o karierę. Taki styl jej życia pozwolił nam od razu wyeliminować sporo błędnych tropów, którymi moglibyśmy pójść. Ale niestety Rider pierwszy raz prowadziła śledztwo w sprawie, w której znała ofiarę morderstwa. Już na miejscu zbrodni zauważyłem, że się zawahała. Zwykle przy oględzinach i pierwszych hipotezach była dość aktywna, tym razem jednak milczała, dopóki ktoś się do niej nie odezwał.
Nie było żadnych świadków. Hol nie był widoczny z ulicy i doskonale maskował mordercę. Mógł się tu wśliznąć, zaczaić i zaatakować, bez obawy że zauważy go ktoś z zewnątrz. Istniało jednak ryzyko. W każdej chwili mógł pojawić się ktoś z mieszkańców. Gdyby facet z pieskiem zszedł na dół godzinę wcześniej, zapewne byłby świadkiem morderstwa. Mógłby ją uratować albo samemu paść ofiarą.
Anomalie. Sporo pracy poświęcało się na zbadanie anomalii. Wydawało się, że morderca wykorzystał okazję, że śledził ją i wybrał moment, kiedy była w osłoniętym miejscu. Jednakże pewne aspekty sprawy sugerowały, że znał ten hol i mógł się tu czaić, jak łowca zastawiający pułapkę z przynętą i czekający na ofiarę.
Anomalie. Angella Benton miała co najwyżej metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, ale przecież była sprawną, młodą dziewczyną. Rider widziała, jak trenuje, i miała pojęcie o jej sile i wytrzymałości. Jednak śladów walki nie było. Analiza śladów spod paznokci nie wykryła ani krwi, ani naskórka należącego do innej osoby. Czyżby znała mordercę? Dlaczego nie walczyła? Masturbacja i rozdarcie bluzki sugerowały motyw psychoseksualny. Takie zbrodnie popełnia się samotnie. Ale Angella nie walczyła o życie – jakby od razu się poddała. Może był więcej niż jeden sprawca?
Przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny staraliśmy się zebrać dowody, zawiadomić kogo trzeba i przeprowadzić pierwsze przesłuchania osób mających oczywisty związek z miejscem zbrodni. Dopiero drugiego dnia zaczęliśmy robić odsiew faktów i rozpracowywać anomalie, próbując rozłupać je jak orzechy. I pod koniec drugiej doby doszliśmy do wniosku, że scena zbrodni została zaaranżowana – że morderca upozorował pewne fakty, żeby ukryć inne elementy przestępstwa. Doszliśmy do wniosku, że ten człowiek uważa, że jest od nas sprytniejszy, że wmanewruje nas w tropienie seksualnego mordercy. Tymczasem naprawdę chodziło o coś zupełnie innego.
Na ten trop naprowadziła nas znaleziona na ciele dziewczyny sperma. Studiując zdjęcia zauważyłem, że krople nasienia idą po klatce piersiowej ofiary w linii prostej, tak jak rzekomo miały padać. Ale poszczególne kropelki były okrągłe. Wszyscy śledczy wiedzą o śladach krwi, że okrągłe krople powstają, kiedy skapnie ona pionowo na jakąś powierzchnię. Kiedy tryska ukośnie lub powierzchnia jest nachylona, krople są eliptyczne. Zapytaliśmy eksperta, czy to samo dotyczy innych płynów ustrojowych. Potwierdził i to wyjaśniło jedną z anomalii. Wysnuliśmy teorię, według której morderca lub mordercy prawdopodobnie przynieśli spermę ze sobą i rozlali ją na zwłokach jako kamuflaż.
Zmieniliśmy więc kierunek śledztwa. To już nie była sprawa, w której ofiara wchodzi w pole rażenia zabójcy. Angella Benton sama była polem rażenia. Coś w jej życiu i okolicznościach zwabiło ku niej mordercę.
Zaczęliśmy analizować jej życie i pracę, szukając tego ukrytego motywu, który doprowadził do morderstwa. Ktoś chciał, żeby nie żyła i uważał się za sprytnego na tyle, by sądzić, że skutecznie zamaskuje ten motyw, pozorując tło seksualne. I choć publicznie w mediach trąbiliśmy o seksualnym zboczeńcu, dyskretnie rozglądaliśmy się zupełnie za czym innym.
Trzeciego dnia Edgar zajął się sekcją zwłok i piętrzącymi się papierami, a Rider i ja wyjechaliśmy na miasto. Dwanaście godzin siedzieliśmy w biurach Eidolon Production, w Archway Pictures w Melrose. Machina do robienia filmów Taylora zajmowała prawie jedną trzecią całego biurowca. Ponad pięćdziesięciu pracowników. Angella Benton miała kontakt ze wszystkimi, w końcu była asystentką producenta. To stanowisko lokuje się na samym dole hollywoodzkiej drabiny. Taki goniec, przynieś-wynieś-pozamiataj. Nie miała nawet swojego pokoju, tylko biurko w pakamerze bez okien. Bez znaczenia – i tak cały dzień uganiała się między biurem w Archway a planami filmowymi. W tym momencie Eidolon realizował dwa filmy i serial telewizyjny, każde w innym miejscu Los Angeles. Każda z tych produkcji była miastem w mieście, wędrowną osadą, która prawie codziennie pakował...
TOMI-3231