Mróz Remigiusz (Ove Logmansbo) - Inwigilacja.rtf

(2306 KB) Pobierz
Inwigilacja

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

              Dla Bogny i Jacka,

              dzięki za metę!

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

              Leges salutem civitatis saluti singulorum anteponunt.

              Ustawy przedkładają dobro państwa nad dobro jednostki.

             

             

             

             

              Rozdział 1

              Sic! , Hey

              1

              Skylight, ul. Złota

              Zawsze pracowała w ciszy, ale jej sukcesy wybrzmiewały głośnymi riffami.

              A przynajmniej tak było do pewnego czasu. Kilka ostatnich spraw przywodziło bowiem na myśl raczej dźwięki gitary basowej pozbawionej wzmacniacza.

              Gdyby nie to, Joanna Chyłka tego dnia nigdy nie zjawiłaby się w pracy. Krótko po

              tym, jak dowiedziała się, że jest w ciąży, podjęła decyzję, by przez kilka dni trzymać się z daleka od kancelarii Żelazny & McVay.

              Nadarzyła się jednak okazja jedna na sto. Okazja, której nie mogła przegapić. Kiedy tylko jeden z imiennych partnerów poinformował ją, że na dwudziestym pierwszym piętrze wieżowca Skylight czekają na nią wyjątkowi klienci, nie zastanawiała się ani chwili. Nie tracąc czasu na przebieranie się, na koszulkę z Iron Maiden narzuciła czarną skórzaną kurtkę, a potem popędziła do iks piątki.

              Dotarcie na Złotą z Saskiej Kępy zajęło jej niecały kwadrans. Miała wystarczająco dużo czasu, by uświadomić sobie, jak wiele mogła dla siebie ugrać dzięki tej sprawie.

              Wprawdzie wróciła do kancelarii z tarczą, a nie na tarczy, wymusiła nawet awans, ale wciąż nie odbudowała swojej reputacji. Do tego potrzebowała głośnego, efektownego zwycięstwa. Najlepiej poprzez nokaut w pierwszej rundzie.

              W sali konferencyjnej czekało na nią dwoje klientów i sam Żelazny, który najwyraźniej uznał, że musi dotrzymać im towarzystwa, dopóki Chyłka się nie zjawi.

              Kiedy weszła do środka, pożegnał ciepło podstarzałe małżeństwo, a potem

              z obojętnością skinął głową Joannie i wyszedł na korytarz.

              Chyłka stanęła przed dwojgiem ludzi i wsparła się pod boki, rozchylając poły kurtki.

              Patrzyli na nią jak na wariatkę.

              – Eddie się nie podoba? – spytała.

              Małżeństwo wymieniło spojrzenia, a Joanna wskazała na zombiepodobne oblicze żniwiarza na koszulce.

              – Taki tu mamy dress code – dodała, siadając naprzeciw klientów. – Jeden z naszych nosi nawet Willa Smitha. Na szczęście tylko w sercu.

              – Czekaliśmy na… – zaczął niepewnie mężczyzna.

              – Na najlepszego prawnika w Żelaznym & McVayu – dopowiedziała Chyłka. –

              A przynajmniej o tym zapewnił was imienny partner, z którym minęłam się w progu.

              Starzec skinął głową.

              – I doczekaliście się – dodała Joanna. – Niech was strój nie zmyli. Ani nie interesuje.

              Położyła łokcie na stole, a potem oparła brodę na rękach. Przyjrzała się parze starszych ludzi, myśląc o tym, że naprawdę trafiła na sprawę, dzięki której odbuduje swoją renomę w palestrze. Większość prawników czekała na coś takiego przez całe życie. I niektórzy się nie doczekiwali.

              Wyprostowała się i poprawiła koszulkę.

              – To patron spraw opłakanych – powiedziała, wskazując Eddiego. – Przydałby wam

              się bardziej niż komukolwiek innemu, gdyby nie to, że macie mnie. W zupełności wystarczam do sukcesu.

              Wciąż się nie odzywali. Chyłka westchnęła i przewróciła oczami.

              – Dzwonić do SETI? – spytała.

              – Co proszę? – odburknął mężczyzna.

              – Najwyraźniej utraciliście zdolność komunikowania się, a ci z SETI znają się na tych sprawach. Od lat próbują nawiązać łączność z istotami pozaziemskimi.

              – Ależ pani ma tupet…

              – Bynajmniej. Mam za to ograniczony czas, a jakby tego było mało, płacicie mi od godziny.

              – My w żadnym wypadku…

              – Zegar tyka – wpadła mężczyźnie w słowo. – A kasa z kieszeni umyka.

              Zareagowali tak, jak potrafili to robić jedynie długoletni małżonkowie. Nie potrzebowali ani SETI, ani nawet słów – do porozumiewania się w zupełności wystarczał im sam wzrok.

              Podnieśli się, a potem powoli ruszyli w kierunku drzwi.

              Niedobrze, uznała w duchu Chyłka. Ten prosty sprawdzian miał jej pokazać, jak wiele ci ludzie są w stanie znieść. Czekały ich trudne przejścia z mediami, nieustanne ataki, wyciąganie brudów i oczernianie. A od ich reakcji będzie zależało, w jakim świetle opinia publiczna zobaczy oskarżonego.

              – Siadajcie – rzuciła Joanna, nie odwracając się. – Musiałam was tylko

              nieinwazyjnie wybadać.

              – Wybadać?

              Obejrzała się przez ramię i szybko wytłumaczyła, w czym rzecz. Wiedziała, że zaraz wrócą na swoje miejsca. Nie przyszli do kancelarii Żelazny & McVay przez przypadek, musieli długo rozważać, komu powierzyć sprawę syna. I z pewnością podjęli decyzję na podstawie tego, co Chyłka osiągnęła w sprawie Bukano, Roma oskarżonego o zabójstwo swojej rodziny.

              – Zacznijmy od początku – odezwała się, kiedy usiedli naprzeciw. – O co chodzi?

              – Sądziłem, że szef wszystko pani wyłuszczył.

              – Nie.

              Skrzyżowała dłonie na stole i czekała, nie mając zamiaru dodawać niczego więcej.

              Owszem, Żelazny przez telefon przekazał jej to, co istotne, ale chciała usłyszeć wszystko od nich.

              – Nasz syn został oskarżony o… na Boga, nie wiem nawet, jak to ująć.

              – Najprościej, jak się da.

              – Cóż… chodzi o planowanie zamachu terrorystycznego.

              Joanna patrzyła na kobietę, ale ta sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie miała zamiaru zabrać głosu.

              – Mieliście zacząć od początku – bąknęła prawniczka. – A to raczej sam koniec.

              – Więc co konkretnie chce pani usłyszeć?

              – Wszystko – odparła Chyłka. – I jeszcze więcej.

              Czekała, aż matka oskarżonego się włączy. To ona mogła najlepiej opisać, co się wydarzyło w Egipcie. I to, co działo się, zanim wyjechali na te pechowe wakacje.

              Kobieta była jednak w zbyt dużym szoku – raptem dwadzieścia godzin temu dowiedziała się, że jej syn odnalazł się po kilkunastu latach. A zaraz potem poinformowano ją, że został tymczasowo aresztowany.

              – Przez wiele lat staraliśmy się o dziecko – zaczął bez emocji mężczyzna. – Właściwie na pewnym etapie życia już pogodziliśmy się z tym, że nigdy nie dane nam będzie je wychować.

              – Zrezygnowali państwo z prób?

              – Tak.

              – I co się stało? Niepokalane poczęcie?

              – Nie.

              – W takim razie niech pan mówi, a nie przeciąga – upomniała go i przeniosła wzrok

              na kobietę. – A jeszcze lepiej byłoby, gdyby to pani mi wszystko opisała.

              Matka oskarżonego poruszyła się nerwowo. Nie uszło ich uwadze, że Chyłka przestała zwracać się do nich per ty. Odebrali jasny sygnał, że prawniczka ma zamiar podejść do sprawy z należną powagą.

              – Dlaczego ja? – zapytała niepewnie kobieta.

              – Bo chcę widzieć, jak maluje pani cały obraz. To, co przedstawi mi mąż, będzie już ukończonym bohomazem – odparła i założyła rękę za oparcie krzesła.

              Nie miała wątpliwości, że Tadeusz Lipczyński snuł tę opowieść już dziesiątki razy i ułożył sobie wszystko tak, żeby miało ręce i nogi. Tu pominął jakiś fakt, tam coś podkoloryzował, a w jeszcze innym miejscu dodał coś, co w istocie się nie wydarzyło.

              Chyłka nie potrzebowała zbornej wersji dla mediów. Chciała pełnej, emocjonalnej, czasem nietrzymającej się kupy historii.

              Musiała wiedzieć, kim tak naprawdę jest człowiek, który zaginął kilkanaście lat temu, a potem ni stąd, ni zowąd pojawił się w Warszawie z materiałami

              pozwalającymi na skonstruowanie ładunku wybuchowego, gotów wysadzić siebie

              i Bóg jeden wie ilu ludzi.

              Po chwili kobieta zaczęła mówić, na początku powoli i spokojnie, pilnując każdego słowa. Im dłużej opowiadała, tym bardziej było widać, jak wiele trudu ją to kosztuje.

              Lipczyńscy adoptowali Przemka zaraz po jego ósmych urodzinach. Pięć lat, które z nimi spędził, były dla nich najlepszym okresem w życiu. Nie zarabiali dużo, ale dziecku nigdy niczego nie brakowało. Wprawdzie nie mogli pozwolić sobie na zagraniczne wakacje, systematycznie odkładali jednak na ten cel część miesięcznych dochodów. Kiedy chłopak skończył trzynaście lat, zabrali go do Egiptu.

              I była to najgorsza decyzja, jaką w życiu podjęli. Anna nie mogła powstrzymać łez, relacjonując Chyłce moment, w którym syn zaginął. Doszło do tego w przeddzień powrotu do Polski, podczas jednej z gier prowadzonych przez animatorów. Polegała na odnajdywaniu ukrytych przedmiotów na terenie hotelu – obszar był ogrodzony, Egipt

              uchodził wówczas za bezpieczny kraj i nie działo się nic, co kazałoby Lipczyńskim się martwić.

              Przemek jednak nie wrócił. Poszukiwania prowadzono dwadzieścia cztery godziny na

              dobę, hotel bezpłatnie przedłużył małżeństwu pobyt, policja zapewniała, że znajdą dziecko, ale po kilku dniach stało się jasne nawet dla samych rodziców, że musiało dojść do porwania.

              Anna i Tadeusz wydali wszystkie oszczędności i zostali w Egipcie aż do momentu, kiedy banki zaczęły odmawiać udzielania im dalszych kredytów. Wylatywali z Okęcia

              w trójkę, wrócili we dwoje. A może nawet nie. Może każde zostawiło tam część siebie.

              – Nigdy nie porzuciliśmy nadziei – kontynuowała Anna, pociągając nosem. –

              Próbowaliśmy przez lata, zaangażowaliśmy nawet NCB w Kairze…

              – NCB?

              – Miejscowe biuro Interpolu – wyjaśnił Tadeusz. – Po staraniach naszej ambasady to oni w końcu przejęli sprawę.

              – Były jakieś podstawy?

              – To znaczy?

              – Trafili na jakiś trop, który kazał im sądzić, że w grę wchodzi handel ludźmi? –

              spytała Chyłka, unikając spojrzenia Anny. – Czy to dzięki skutecznej dyplomacji, która jeszcze wtedy w przypadku Polski nie była oksymoronem?

              Tadeusz zamilkł, co stanowiło najlepszą odpowiedź.

              – Więc żadnego tropu – skwitowała Joanna.

              Na moment zaległa ciężka cisza. Chyłce przyszło do głowy, że zazwyczaj

              w przypadku braku tropu z czasem przepada też „o” w samym słowie „trop”.

              I zastępuje je „u”.

              A jednak teraz było inaczej. Przemek Lipczyński pojawił się po latach, cały i zdrowy –

              przynajmniej jeśli chodziło o zdrowie fizyczne, za psychiczne Chyłka nie byłaby gotowa poręczyć.

              Anna kontynuowała jeszcze przez chwilę, ale nie miała już wiele do powiedzenia.

              Podkreśliła, że między służbami egipskimi a Interpolem nie doszło do żadnych scysji, przeciwnie, wszystkim zależało wyłącznie na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Przemka.

              – Po powrocie do kraju znów zaczęliśmy odkładać – ciągnęła. – Pożyczaliśmy trochę

              od znajomych, sprzedaliśmy samochód, a w końcu także mieszkanie. Zamieszkaliśmy

              z moją siostrą, choć początkowo…

              – Przebywali państwo głównie w Egipcie.

              Lipczyńska potwierdziła skinieniem głowy, wbijając wzrok w blat stołu, jakby wstydziła się wszystkiego, co zrobili.

              Chyłka zaś była pod wrażeniem. Działali bezkompromisowo i przez pierwsze pół

              roku nie dopuszczali możliwości, by siedzieć biernie i czekać na dobre wieści znad

              Morza Czerwonego. Latali do Hurghady, kiedy tylko mogli, i nie ustawali w wysiłkach, szukając syna dopóty, dopóki pracodawcy w Polsce nie zaczynali robić problemów.

              Ostatecznie odpuścili tylko dlatego, że nie było już od kogo pożyczać pieniędzy.

              I choć siostra Anny nigdy by tego nie przyznała, ona także miała dosyć.

              – Nigdy nie straciliśmy nadziei – powtórzyła na koniec Lipczyńska, choć nie musiała.

              – Nie wiedzieliśmy, jak żyć, ale nauczyliśmy się funkcjonować – dodał Tadeusz i wziął żonę za rękę.

              – Wegetować – poprawiła go.

              Skinął głową.

              W sali konferencyjnej znów zrobiło się cicho. Joanna wsłuchiwała się w monotonny

              szum klimatyzacji.

              – No dobra – rzuciła. – I dwadzieścia godzin temu Przemek nagle wyskoczył jak filip z kapusty.

              – Co proszę? – bąknął Lipczyński.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin