Child Lincoln - Gabinet osobliwosci.rtf

(1651 KB) Pobierz
Gabinet osobliwosci

              DOUGLAS PRESTON LINCOLN CHILD

              GABINET OSOBLIWOŚCI

              PRZEŁOśYŁ ROBERT P. LIPSKI

              Douglas Preston i Lincoln Child dedykują tę ksiąŜkę amerykańskim nauczycielom,

              profesorom i bibliotekarzom, zwłaszcza tym, którzy odmienili ich Ŝycie.

              PODZIĘKOWANIA

              Lincoln Child chciałby podziękować dr. med. Lee Suckno, dr. med. Bry Benjaminowi,

              dr. med. Anthony’emu Cifelli oraz dr. med. Traianowi Parvulescu za ich pomoc. Dziękuję

              takŜe mojej rodzinie, biologicznej i przyszywanej, za miłość i wsparcie. Szczególne

              podziękowania dla mojej matki, Nancy Child, za specyficzne porady.

              Douglas Preston pragnie wyrazić podziękowania Christine i Selene za nieocenioną

              pomoc przy pracy nad tym manuskryptem oraz jak zawsze podziękować Alethei i Isaacowi.

              Dziękuję równieŜ dr. med. Jamesowi Mortimerowi Gibbonsowi juniorowi za konsultację

              medyczną.

              Chcielibyśmy podziękować Jonowi Couchowi za pomoc przy wykorzystanych w tej

              ksiąŜce szczegółach dotyczących broni palnej. Dziękujemy teŜ Jill Novak za uwaŜną lekturę

              manuskryptu. Jesteśmy szczególnie wdzięczni dr. med. Normanowi San Agustinowi,

              nadzwyczajnemu chirurgowi, za jego komentarz dotyczący technik chirurgicznych oraz

              przejrzenie tego tekstu. No i jak zwykle dziękujemy tym wszystkim, dzięki którym ta ksiąŜka

              mogła powstać - a szczególnie Betsy Mitchell, Jaime Levine’owi, Ericowi Simonoffowi i

              Matthew Snyderowi.

              Choć w tej ksiąŜce wykorzystaliśmy istniejące nazwy ulic Manhattanu, zarówno

              współczesne, jak i z przeszłości, nazwy instytucji publicznych, posterunków policji,

              rezydencji i innych miejsc wspomnianych na tych stronicach są fikcyjne. W niektórych

              fragmentach zmieniliśmy teŜ topografię Nowego Jorku zgodnie z potrzebami niniejszej

              opowieści.

              CMENTARZYSKO KOŚCI

              JEDEN

              Pee-Wee Boxer z odrazą zlustrował plac budowy. Brygadzista był skończonym łajzą.

              Załogę stanowili sami nieudacznicy. A co najgorsze, facet obsługujący koparkę nie znał się na

              swojej robocie. MoŜe trafił tam za sprawą związku albo miał wysoko postawionych

              przyjaciół, tak czy owak, manipulował maszyną jakby robił to pierwszy raz w Ŝyciu. Boxer

              stał sztywno, z muskularnymi ramionami splecionymi na piersiach, obserwując, jak czerpak

              koparki wgryza się w stertę cegieł przy starej kamienicy czynszowej. Czerpak napełnił się i

              nagle znieruchomiał przy wtórze pisku urządzeń hydraulicznych, zaraz jednak znów się

              poruszył, kołysząc się w tę i z powrotem. Chryste, skąd oni wzięli tych tandeciarzy?

              Usłyszał za sobą chrzęst i odgłos kroków, a odwróciwszy się, ujrzał podchodzącego

              ku niemu brygadzistę z umorusaną spoconą twarzą.

              - Boxer! Co jest, kupiłeś bilety na to przedstawienie czy jak?

              Boxer przeciągnął muskularne ramiona, udając, Ŝe tego nie słyszał. Był jedyną osobą

              na tej budowie, która znała się na rzeczy i reszta załogi nie przepadała za nim. Boxerowi było

              to obojętne, lubił własne towarzystwo.

              Usłyszał zgrzyt, gdy zęby czerpaka wgryzły się w twardą ścianę fundamentu. Dolna

              warstwa starej budowli była odkryta jak otwarta rana: powyŜej asfalt i beton, poniŜej cegły,

              rumosz i znów cegły. A na samym spodzie ziemia. Aby połoŜyć fundament pod

              apartamentowiec ze stali i szkła, musieli kopać naprawdę głęboko, aŜ do podłoŜa skalnego.

              Zlustrował wzrokiem plac budowy. Nieco dalej w popołudniowym blasku widać było

              wyraźnie rząd kamienic przy Lower East Side. Niektóre z nich zostały odnowione. Wkrótce

              renowacja czeka takŜe pozostałe. Gentryfikacja.

              - Ej, Boxer! Ogłuchłeś?

              Boxer znów rozluźnił mięśnie, marząc o tym, aby dać brygadziście po pysku.

              - Rusz no tyłek. To nie widowisko. Nie masz tu na co patrzeć.

              Brygadzista skinął głową w stronę miejsca pracy Boxera. Nie podszedł jednak bliŜej.

              Tym lepiej dla niego. Boxer rozejrzał się w poszukiwaniu swoich ludzi. Wsypywali właśnie

              cegły do pojemnika na śmieci, bez wątpienia odsprzedadzą je później jakiemuś zafajdanemu

              yuppie z okolicy, który był gotów zapłacić po pięć dolców za jedną starą cegłówkę. Ruszył

              przed siebie na tyle wolno, by dać brygadziście do zrozumienia, iŜ nigdzie mu się nie spieszy.

              Nagle rozległ się krzyk. Wizg koparki urwał się jak ucięty noŜem. Czerpak wgryzł się

              w ceglany fundament, odsłaniając znajdujący się za murem ciemny, strzępiasty otwór.

              Operator koparki wrzucił luz i wyskoczył z kabiny. Brygadzista, marszcząc brwi, podszedł do

              niego, po czym dwaj męŜczyźni zaczęli rozmawiać o czymś z oŜywieniem.

              - Boxer! - dał się słyszeć głos brygadzisty. - Skoro i tak się obijasz, to mam dla ciebie

              zadanie.

              Boxer nieznacznie skręcił, jakby i tak miał udać się w tę stronę, nie dał po sobie

              poznać, Ŝe usłyszał wołanie tamtego, a przez nonszalanckie zachowanie chciał wyrazić

              pogardę, jaką wzbudzał w nim chudy, opryskliwy brygadzista. Stanął przed nim, gapiąc się w

              zakurzone robocze buty przełoŜonego. Małe buty, mały wacek.

              Powoli uniósł wzrok.

              - Witaj na świecie, Pee-Wee. Rzuć no na to okiem.

              Boxer spojrzał na ziejący otwór.

              - Podaj mi latarkę. - Boxer wyjął karbowaną Ŝółtą latarkę zatkniętą w szlufce spodni i

              podał brygadziście. Ten zapalił ją.

              - No proszę, działa - mruknął, kręcąc głową ze zdziwieniem. Nachylił się i zajrzał do

              otworu. Facet wyglądał jak kretyn, stojąc chwiejnie na palcach na stercie zwalonych cegieł, z

              głową i torsem wsuniętym w głąb otworu. Powiedział coś, ale jego głos był zbyt stłumiony,

              aby moŜna go było usłyszeć. Po chwili wychynął z dziury.

              - Wygląda jak jakiś tunel. - Otarł twarz, rozmazując po niej ciemną smugę kurzu. - I

              cuchnie tam jak jasny gwint.

              - A widziałeś tam Tutenchamona? - spytał ktoś. Wszyscy, prócz Boxera, wybuchnęli

              śmiechem. Kim, u licha, był ten Tutenchamon?

              - Dam głowę, Ŝe nie ma tam nic, co mogłoby zaciekawić jakiegoś archeologa. -

              Odwrócił się do Boxera. - Pee-Wee, jesteś duŜy i silny. Chciałbym, Ŝebyś tam zszedł i

              sprawdził, co jest w środku.

              Boxer wziął od niego latarkę i nie spojrzawszy nawet na zgromadzonych dokoła

              robotników, wspiął się na stertę cegieł, by zbliŜyć się do otworu wyłupanego w murze przez

              czerpak koparki. Ukląkł na pogruchotanych cegłach i zajrzał do dziury, przyświecając sobie

              latarką. PoniŜej rozciągał się długi, niski tunel.

              Zarówno ściany, jak i sufit poprzecinane były mnóstwem pęknięć. Tunel wyglądał,

              jakby lada chwila miał się zawalić. Zawahał się.

              - Włazisz do środka czy nie? - warknął brygadzista. Zaraz potem rozległ się inny,

              drwiący głos.

              - O czymś takim nie było mowy w moim związkowym kontrakcie. - Rozległ się

              głośny, rechotliwy śmiech.

              Boxer wślizgnął się do otworu.

              Cegły posypały się po stromiźnie aŜ na podłogę tunelu. Boxer na wpół ześlizgnął się,

              na poły zeskoczył w dół, wzbijając tumany kurzu. Podniósł się powoli i wyprostował,

              kierując promień latarki przed siebie. Światło, z uwagi na wirujący w powietrzu kurz, nie

              dotarło daleko. Od środka to miejsce wydawało się jeszcze mroczniejsze.

              Odczekał, aŜ jego oczy przyzwyczają się do ciemności, a kurz opadnie. Z góry

              dochodził go, na szczęście mocno stłumiony, śmiech i gwar głosów.

              Postąpił kilka kroków naprzód, świecąc latarką z boku na bok. Z sufitu zwieszały się

              nitkowate stalaktyty, w nozdrza uderzył go podmuch cuchnącego powietrza. Ten fetor to

              zapewne woń zdechłych szczurów.

              Tunel wydawał się pusty, jeśli nie liczyć kilku bryłek węgla. Po obu stronach

              znajdowały się liczne, łukowato sklepione nisze, mierzące około metra średnicy i około

              półtora metra wysokości, kaŜda z nich została dość prymitywnie zamurowana. Ściany lśniły

              wilgocią słychać teŜ było nieustanny odgłos kapiących kropel. W tunelu, do którego nie

              dochodziły Ŝadne dźwięki z zewnątrz, zrobiło się nagle bardzo cicho.

              Zrobił jeszcze jeden krok naprzód, wodząc promieniem latarki wzdłuŜ ścian i sufitu.

              Pajęczyna pęknięć wydawała się tu jeszcze bardziej rozległa, a z łukowatego sklepienia

              wystawały kawałki kamieni. Cofnął się ostroŜnie, ponownie kierując wzrok ku zamurowanym

              niszom w ścianach po obu stronach.

              Podszedł do najbliŜszej. Jedna z cegieł musiała wypaść niedawno, inne wyglądały na

              obluzowane. Zastanawiał się, co mogło znajdować się wewnątrz tych nisz. Kolejny tunel?

              Coś, co celowo starano się ukryć?

              Poświecił w głąb szczeliny po brakującej cegle, ale światło nie zdołało rozproszyć

              panującej wewnątrz ciemności. Skierował promień ku dołowi i ponownie wytęŜył wzrok. Coś

              tam było. Coś, co przypominało talerz. Porcelanę. Cofnął się o krok, w zatęchłym powietrzu

              zaczęły mu łzawić oczy.

              Ciekawość walczyła w nim z bliŜej niesprecyzowanym niepokojem. Wewnątrz na

              pewno coś było. To coś mogło byś stare i cenne. W przeciwnym razie, po co ktoś zadałby

              sobie tyle trudu, aby zamurować tę wnękę?

              Przypomniał mu się pewien facet, który podczas wyburzania starej kamienicy znalazł

              cały woreczek srebrnych dolarówek. Były rzadkie, warte dobrych parę tysięcy. Kupił sobie za

              to nowiutką kosiarkę do trawy. Jeśli za tymi cegłami było coś cennego, zatrzyma to dla siebie,

              a inni niech mu naskoczą.

              Postawił kołnierz, naciągnął podkoszulek tak, by osłonić nim usta i nos, po czym

              sięgnął w głąb otworu, wsuwając do niego rękę, w której trzymał latarkę, a następnie, choć z

              wielkim wahaniem, głowę i ramiona, aby lepiej się przyjrzeć temu, co się tam znajdowało.

              Przez chwilę trwał w absolutnym bezruchu jak sparaliŜowany. Zaraz potem

              odruchowo targnął głową do tyłu, uderzając potylicą w górną warstwę cegieł. Upuścił latarkę

              do wnętrza niszy i cofnął się chwiejnie, tym razem ocierając się o mur czołem, zatoczył się

              jak pijany i rąbnął o ścianę. Osunął się na podłogę, wydając z siebie cichy, zdławiony krzyk.

              Przez moment dokoła panowała niezmącona cisza. Pył wzbił się w górę, a powyŜej

              widać było płynące z zewnątrz słabe światło.

              Owionął go podmuch powietrza przesyconego odraŜającą wonią. Przełykając ślinę,

              podźwignął się na nogi i ruszył w stronę światła, zaczął piąć się po stercie cegieł, cięŜko

              osunął się w dół, twarz miał całą brudną i zakurzoną lecz niezmordowanie kierował się ku

              wyjściu, podciągając się w górę obiema dłońmi. I nagle znalazł się na zewnątrz, sturlał się po

              zwałowisku cegieł i cięŜko wylądował twarzą do ziemi, oszołomiony i bez tchu. Jak przez

              mgłę słyszał rozlegający się wokoło śmiech, który jednak ucichł, gdy tylko zdołał się

              odwrócić. Natychmiast ktoś podbiegł do niego, czyjeś ręce pomogły mu wstać, zasypano go

              dziesiątkami pytań.

              - Chryste Panie, co ci się stało?

              - Jest ranny - powiedział ktoś. - Spójrzcie, cały jest we krwi.

              - Cofnij się - rzekł ktoś inny.

              Boxer próbował zaczerpnąć tchu i uspokoić serce, które tłukło mu się w piersi jak

              oszalałe.

              - Nie ruszajcie go. Wezwę karetkę.

              - CzyŜby tunel się zawalił?

              Gwar głosów nie cichł ani na chwilę. Gdy wreszcie Boxer zakasłał i zdołał usiąść,

              zebrani wokół niego robotnicy natychmiast umilkli.

              - Kości - wychrypiał.

              - Kości? Co chcesz przez to powiedzieć? Jakie kości?

              - Gada jak potłuczony.

              Boxer poczuł, Ŝe w jego głowie zaczyna się przejaśniać. Rozejrzał się dokoła, czując

              spływające po twarzy struŜki gorącej krwi.

              - Czaszki, kości. Całe sterty. Są ich dziesiątki.

              A potem zrobiło mu się słabo i znów się połoŜył, skąpany w jasnych promieniach

              słońca.

             

              DWA

              Nora Kelly wyjrzała przez okno swego gabinetu na trzecim piętrze, lustrując

              wzrokiem miedziane dachy nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej, kopuły, minarety,

              wieŜyczki ozdobione gargulcami i cięŜkie od liści korony drzew w Central Parku. Jej

              spojrzenie padło w końcu na rząd odległych budynków przy Piątej Alei, zwarty, nieprzerwany

              mur, posępny i prosty niczym monolit albo wał niezdobytej twierdzy, mieniący się złociście

              w promieniach jesiennego słońca. Ten piękny widok nie sprawił jej jednak przyjemności.

              ZbliŜała się pora spotkania. Zaczęła tłumić w sobie narastający gniew, ale

              zmitygowała się. Ten gniew będzie jej potrzebny. Przez ostatnie półtora roku budŜet naukowy

              pozostawał zamroŜony. W tym czasie liczba wiceprezesów muzeum wzrosła z trzech do

              dwunastu, z których kaŜdy zarabiał dwieście tysięcy rocznie. Wydział public relations zmienił

              się z małej, sennej grupki byłych dziennikarzy w dział młodych, modnie ubranych siks nie

              mających zielonego pojęcia o archeologii ani o naukach ścisłych. Górne szczeble zarządu

              muzeum, niegdyś obsadzone przez naukowców i wykładowców, przejęli prawnicy i

              mecenasi. Gdzie się tylko dało, w muzeum urządzono gabinety dla większych lub mniejszych

              fisz. KaŜde zarobione pieniądze szły do kieszeni mecenasów, aby napędzać niekończący się

              proces pozyskiwania dalszych pieniędzy i pomnaŜania stanowisk kierowniczych w obłędnym

              cyklu biurokratyzacji muzeum.

              Nora była świadkiem tych wszystkich przemian, lecz powtarŜała sobie, Ŝe to wciąŜ

              było to samo nowojorskie muzeum, największe muzeum historii naturalnej na świecie.

              Dopisało jej szczęście, Ŝe dostała tę robotę. Po fiasku jej ostatnich przedsięwzięć, osobliwej

              wyprawy archeologicznej do Utah, którą poprowadziła i niespodziewanym zamknięciu

              projektu planowanego Muzeum Lloyda, potrzebowała tej pracy, aby stanąć na nogi. Tym

              razem - mówiła sobie - rozegra to na chłodno, zintegruje się z systemem.

              Odwróciła się od okna i rozejrzała po gabinecie. Zintegruje się z systemem czy nie,

              ale bez dalszych dotacji nie zdoła dokończyć swoich badań dotyczących więzi między

              Indianami Anasazi i Aztekami. Co waŜniejsze, potrzebowała starannej analizy

              spektrograficznej izotopem węgla C 14 sześćdziesięciu sześciu próbek przywiezionych

              zeszłego lata z południowego Utah. To koszt rzędu osiemnastu tysięcy dolarów, ale musiała

              zdobyć te cholerne dane, jeśli miała kiedykolwiek dokończyć swoją pracę. Poprosi o te

              pieniądze właśnie teraz, reszta będzie musiała poczekać.

              JuŜ czas. Wstała i wyszła z gabinetu, po wąskich schodach wspięła się na elegancko

              urządzone czwarte piętro muzeum. Przystanęła przed gabinetem wiceprezesa, by poprawić

              swój szary kostium. Oto, co ludzie rozumieli najlepiej. Ciuchy szyte na miarę i pewne

              spojrzenie. Przyjęła obojętny wyraz twarzy i uchyliwszy drzwi, zajrzała do gabinetu.

              Sekretarka wyszła na lunch. Nora śmiało weszła do środka i zatrzymała się przed

              drzwiami wewnętrznego gabinetu; serce waliło jej jak młot. Musiała zdobyć te pieniądze; nie

              wyjdzie stąd, póki ich nie dostanie. Zebrała się w sobie, uśmiechnęła i zapukała. Sztuczka

              polegała na tym, aby pomimo uprzejmości zachować nieustępliwość.

              - Proszę - rozległ się silny, zdecydowany głos.

              NaroŜny gabinet tonął w promieniach porannego słońca. Pierwszy wiceprezes, Roger

              Brisbane III, siedział za lśniącym, bauhausowskim biurkiem. Nora widziała zdjęcia tego

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin