Adrian K. Antosik - Szeregowiec.pdf

(690 KB) Pobierz
Adrian K. Antosik
SZEREGOWIEC
Prolog
Ciemność i tępy ból. Były to pierwsze bodźce, jakie do mnie dotarły.
Strach ścisnął mi żołądek. Wiedziałem, że zaraz po mnie przyjdą, że koniec
zbliża się niemiłosiernie szybko. Nie liczyłem już na wspaniałą odsiecz
„wielkich” Amerykanów czy innych wojsk sojuszniczych współpracujących
z Polakami w tej akcji ratunkowej. Negocjacje z terrorystami, którzy
uprowadzili autokar z siedemnastoma turystami zdążającymi na upragnione
wakacje w ciepłych krajach też gówno dały. No ale cóż, czy da się przekonać
do czegoś gości fanatycznie oddanych swojej sprawie?
Lęk sprawił, że moim ciałem, co jakiś czas targały dreszcze. Sprawiło to,
że zgiąłem się w spazmach bólu, które potęgował strach, a on znów dreszcze
i tak w kółko. Odór moczu, brud, zaduch miejsca, w którym się znajdowałem
przestały już być przeze mnie zauważane. Dookoła słychać było ciężkie
oddechy współtowarzyszy niedoli. Pamiętałem jak jeszcze przed paroma
godzinami zapędzono nas tutaj, by zaraz potem wywlekać nas stąd
pojedynczo. W końcu każdy pechowy wycieczkowicz przeszedł serię
wymyślnych tortur, skrupulatnie nagrywanych na małej kamerze.
Okrwawionych i nieprzytomnych zaciągano nas z powrotem do ciemnego
pomieszczenia wydrążonego w ziemi, z ciężkimi metalowymi drzwiami.
Przypomniało mi się, jak pierwszy raz przyszli. Nawet przez myśl mi wtedy
nie przeszło, że będą nas tak brutalnie traktować. A wszystko przez jakiś
konflikt, wywierane represje i wszystko to, do czego nigdy nie przykuwałem
uwagi gdy głośno „krzyczeli” o tym w wiadomościach. Dziś miałem stać się
ofiarą walki o coś, co mnie nie dotyczyło, tak jak nie dotyczyło mojej
rodziny, a nawet mojego kraju. Kolejna krwawa ofiara z turysty, któremu
chciało się polecieć gdzieś dalej niż do babci na wieś.
Na policzkach czułem łzy cieknące mi z opuchniętych oczu. W ustach
miałem metaliczny posmak krwi, a całe ciało bolało mnie nawet przy
najdrobniejszym poruszeniu. Myślałem, że zaraz umrę, że nie przeżyję
kolejnego wdechu czy spazmu. Właśnie wtedy otworzyły się drzwi.
Poczułem chłodne, świeże powietrze wpadające gdzieś z zewnątrz. W
pomieszczeniu rozległy się westchnienia strachu, ciche łkania. Usłyszałem
szmer przesuwających się ciał. Nawet nie próbowałem podążyć w ślady
innych, próbujących oddalić się jak najbardziej od drzwi. Jakiś mężczyzna
krzyknął coś twardym głosem w niezrozumiałym języku. Dwie dłonie
chwyciły mnie pod ramiona. Poczułem jak podnoszą mnie z ziemi, a
następnie wloką jakimś korytarzem. Z wielkim wysiłkiem uchyliłem powieki
i była to jedyna rzecz, na jaką mogłem się zdobyć. Na uniesienie głowy nie
starczyło mi sił, przez co bezwładnie zwisała. Gdy weszliśmy do jakiegoś
większego pomieszczenia oprawcy poderwali mnie usadawiając na stołku, co
skwitowałem jedynie syknięciem z bólu. Ktoś złapał mnie za włosy. Powoli,
z sadystyczną uciechą podnosił moją bezwładną głowę do góry. Jęknąłem, a
świat zawirował mi przed oczami. Docierały do mnie jakieś głośno
wykrzykiwane słowa, będące jedynie niezrozumiałymi dźwiękami
wypowiadanymi szybko, w podnieceniu. Nagle zapadła cisza, którą przerwał
mężczyzna mówiący ciężką do zrozumienia angielszczyzną:
– Open your fucking eyes…
W obawie przed kolejnym bólem spróbowałem otworzyć szerzej ciężkie,
jakby były z ołowiu powieki. Światło wycelowane prosto w moją twarz
raziło jak diabli. Dopiero po chwili zobaczyłem przed oczyma lufę pistoletu,
a zaraz za nią wyszczerzone w demonicznym uśmiechu oblicze jakiegoś
ciemnoskórego człowieka. Poczułem jak mimowolnie moje kąciki ust
drgnęły. Coś głośno huknęło, świat zapadł w zupełne ciemności…
Nierealny Świat
Nim jeszcze otworzyłem oczy dotarło do mnie, że otacza mnie
bezgraniczna cisza. Czułem się zdrowy, wypoczęty i pełen sił. Całkiem
inaczej niż jeszcze przed chwilą. Nie otwierając powiek wziąłem głęboki
wdech. Świeże powietrze wypełniło moje płuca. Westchnąłem cicho. Cały
ból, który jeszcze przed chwilą sprawiał, że odchodziłem od zmysłów gdzieś
zniknął. Wiedziałem, że leżę na czymś miękkim. Z lękiem w sercu
otworzyłem oczy, obawa zaraz jednak ustąpiła zaskoczeniu. Znajdowałem się
w śnieżnobiałym pokoju. Jedynym meblem, jaki się tu znajdował było
ogromne łóżko, w którym leżałem. Szybko dotknąłem swojej twarzy.
Opuchlizna i rany gdzieś zniknęły, nie pozostawiając po sobie najmniejszego
śladu. Z niedowierzaniem przyjrzałem się swoim palcom, które nie były już
połamane. Powoli podniosłem się i rozejrzałem. Miejsce to nie było duże,
jednak bardzo czyste. Od razu pomyślałem, że tak właśnie wyglądają
mieszkania bogatych wariatów. Czyste, schludne, bez klamek. Zanim dotarła
do mnie nierealność całej sytuacji, w ścianie otworzyła się śluza, której
wcześniej nie dostrzegłem. Do środka weszła jakaś osoba w białej szacie z
kapturem na głowie. Coś piknęło i drzwi, żywcem wyjęte z filmów
fantastycznych, zamknęły się za jej plecami. Znów byłem w szczelnie
zamkniętym pomieszczeniu, wpatrując się w przybysza. Jedyne, co
ukazywało się spod szaty to długie, smukłe dłonie. Powoli postać podeszła do
mnie, wyciągając rękę. Jej palce przesunęły się po moim policzku, a ja nie
rozumiejąc, co się dzieje uśmiechnąłem się do niej. Postać uniosła rękę ku
górnej części szaty. Gdy ściągnęła z głowy kaptur ujrzałem piękną, kobiecą
twarz, którą okalały krótkie białe włosy. Jej pełne, czerwone wargi delikatnie
rozchyliły się, a zamknięte oczy się otworzyły. Ku mojemu przerażeniu były
całe czarne, bez najmniejszego śladu białka. Chciałem krzyknąć z
przerażenia, gdy nieznajoma pochyliła się szybko do przodu. Nasze wargi
zwarły się w namiętnym pocałunku. Poczułem spokój, powieki same mi się
zamknęły, a cała obawa ustąpiła. Usłyszałem szelest osuwającej się na
podłogę śnieżnobiałej szaty. Kobieta wsunęła się zgrabnie pod kołdrę, nie
odrywając swych ust od moich. Jej bliskość była dziwnie uspokajająca, a
jednocześnie podniecająca. Kochaliśmy się długo i namiętnie. W końcu
opadliśmy na poduszki wycieńczeni. Ostatnie co dotarło do mojego
wyczerpanego umysłu było ciepło kobiecego ciała wtulającego się we mnie i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin