Akunin Borys - Fandorin 09 Kochanka śmierci.txt

(420 KB) Pobierz
Boris Akunin

Kochanka Śmierci

Lubownica Smierti
Z rosyjskiego przełożyła Ewa Rojewska–Olejarczuk
Autor serdecznie dziękuje
Siergiejowi Gandlewskiemu i Lwu Rubinsteinowi,
którzy pomogli postaciom niniejszej powieści —
Gilewskiemu i Lorelei Rubinstein — napisać piękne wiersze.
Rozdział pierwszy
I. Z gazet
Ofiarność czworonożnego przyjaciela

Wczoraj po godzinie drugiej w nocy mieszkańców kamienicy czynszowej towarzystwa „Goliat” na ulicy Siemionowskiej zbudził odgłos upadku Jakiegoś ciężkiego przedmiotu, po czym dało się słyszeć przeciągłe wycie. Wył pointer fotografa S., wynajmującego atelier na mansardzie. Stróż zaalarmowany hałasem wyszedł i spojrzawszy w górę, zobaczył oświetlone okno, w którym na parapecie stał pies, wyjąc rozdzierająco. Po chwili stróż zauważył na ziemi nieruchome ciało samego S., będące najwyraźniej owym przedmiotem, którego upadek wywołał całe zamieszanie. Nagle, na oczach wstrząśniętego stróża, pointer skoczył w dół i roztrzaskał się na bruku nieopodal zwłok swego pana.
Istnieje mnóstwo legend o psiej wierności, jednak ofiarność zdolna pokonać instynkt samozachowawczy i mająca w pogardzie śmierć zdarza się u czworonogów nader rzadko. A jeszcze rzadsze są wśród naszych braci mniejszych wypadki ewidentnego samobójstwa.
Początkowo policja sformułowała hipotezę, że S., znany z lekkomyślnego i hulaszczego trybu życia, wypadł z okna przypadkowo, sądząc jednak z wierszowanego zapisku znalezionego w mieszkaniu, fotograf popełnił samobójstwo. Motywy tego rozpaczliwego kroku nie są jasne. Sąsiedzi i znajomi utrzymują, że S. nie miał żadnych powodów, by ze sobą skończyć, przeciwnie, w ostatnich dniach był w doskonałym nastroju.

Ł.Ż.
„Moskowskij Kurjer”, 4 (17)
sierpnia 1900 r., s. 6

Rozwiązanie tajemnicy feralnej bibki
Niewiarygodne szczegóły tragedii w zaułku Furmannym

Jak już pisaliśmy trzy dni temu, przyjęcie Imieninowe, wydane przez profesora gimnazjalnego Sojmonowa dla czterech kolegów, zakończyło się tragicznie. Gospodarza i gości znaleziono martwych przy biesiadnym stole. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci wszystkich czterech była butelka porto „Castello”, zawierająca potworną Ilość arszeniku. Wiadomość ta zbulwersowała całe miasto i w probierniach całkowicie spadł popyt na wyżej wymienioną markę porto, wcześniej bardzo poszukiwaną przez moskwian. Policja rozpoczęła dochodzenie w rozlewni win braci Stamm, dostarczającej „Castello” do sklepów.
Dziś jednakże można twierdzić z całą pewnością, że szlachetny trunek w niczym tu nie zawinił. W kieszeni surduta Sojmonowa znaleziono kartkę z wierszem następującej treści:

Pożegnanie

Bez miłości żyć się nie da!

Zerkać, skąd nadciągnie bieda,
Śmiać się, choć ból targa duszę,
Więcej teraz już nie muszę.

Koniec, kpiarze i potwarcy,
Pośmialiście się i starczy.
Patrzcie wszyscy, jak młodzieniec
Dziś szykuje się pod wieniec.

Nad otwartą już mogiłą
Krzyknę tej, co mi odkryła
Namiętności sekret smutny:

„Zerwij mnie jak kwiat, okrutna!”*

Sens tego przedśmiertnego przesłania jest mglisty, wszelako wydaje się niewątpliwe, że Sojmonow zamierzał rozstać się z życiem i sam nasypał trucizny do butelki. Motywy szaleńczego postępku są niejasne. Samobójca był człowiekiem zamkniętym w sobie, dziwakiem, choć bez wyraźnych oznak choroby psychicznej. Jak udało się ustalić waszemu pokornemu słudze, zmarły nie cieszył się w gimnazjum sympatią: wśród uczniów uchodził za preceptora surowego i nudnego, koledzy zaś zarzucali mu złośliwość i wyniosłość, a niektórzy pokpiwali z jego dziwacznego sposobu bycia i chorobliwego skąpstwa. Jednakowoż wszystko to trudno raczej uznać za dostateczną podstawę do tak potwornej decyzji.
Sojmonow nie miał ani rodziny, ani służby. Wedle świadectwa właścicielki mieszkania, pani G., często wychodził wieczorami i wracał grubo po północy. Wśród papierów Sojmonowa znaleziono mnóstwo brulionowych szkiców wierszy o wielce mrocznej treści. Żaden z Jego kolegów nie wiedział, że zmarły pisał wiersze, a niektórzy z przesłuchiwanych, słysząc o poetyckich próbach owego „człowieka w futerale”, wręcz nie chcieli w to wierzyć.
Zaproszenie na imieniny, zakończone w tak straszny sposób, było dla gimnazjalnych kolegów Sojmonowa całkowitym zaskoczeniem. Nigdy przedtem nie zapraszał do siebie gości, a w dodatku zaprosił akurat tych czterech, z którymi był w najgorszych stosunkach i którzy, wedle licznych świadectw, najbardziej z niego szydzili. Nieszczęśnicy zgodzili się przyjść, myśląc, że Sojmonow postanowił wreszcie naprawić stosunki z kolegami, oraz (jak to ujął inspektor gimnazjum, p. Sierdobolin) „ze zrozumiałej ciekawości”, jako że w domu mizantropa nikt wcześniej nie był. Do czego ta ciekawość doprowadziła, wiadomo.
Jest rzeczą oczywistą, że truciciel postanowił nie tylko położyć kres swemu szaremu życiu, ale jeszcze zabrać ze sobą owych „kpiarzy i potwarców”, o których wspomina w wierszu. Co jednak mogą oznaczać słowa o tej, która „odkryła namiętności sekret smutny”? Czy za ową makabryczną historią nie kryje się czasem kobieta?
Ł. Żemajło
„Moskowskij Kurjer”, 11 (24)
sierpnia 1900 r., s. 2

Czy w Moskwie działa klub samobójców?

Nasz korespondent przeprowadza własne śledztwo i wysuwa złowieszczą hipotezę!

Wyjaśniono okoliczności tragedii, która wstrząsnęła całą Moskwą — samobójstwa nowych Romea i Julii: dwudziestodwuletniego studenta Siergieja Szutowa i dziewiętnastoletniej kursistki Jewdokii Lamm (por. m.in. nasz artykuł Nie ma na świecie smutniejszej opowieści z 16 sierpnia) . Prasa podała, że zakochani jednocześnie — najwyraźniej na sygnał — strzelili sobie nawzajem w pierś z dwóch pistoletów. Przy tym panna Lamm zginęła na miejscu, a Szutow odniósł ciężką ranę w okolicy serca i został przewieziony do Szpitala Marińskiego. Jak nam wiadomo, był całkowicie przytomny, ale nie odpowiadał na pytania i tylko powtarzał: „Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?” Na chwilę przed wydaniem ostatniego tchnienia nagle uśmiechnął się i powiedział cicho: „Odchodzę. To znaczy, że ona mnie kocha”. Sentymentalni reporterzy dopatrzyli się w tej krwawej historii romantycznej tragedii miłosnej, jednakże po wnikliwszym zbadaniu sprawy wyjaśniło się, że miłość nie ma tu nic do rzeczy. W każdym razie miłość między uczestnikami dramatu.
Pokornemu słudze Państwa udało się ustalić, że gdyby hipotetyczni Romeo i Julia zapragnęli się połączyć węzłem małżeńskim, nie napotkaliby żadnych przeszkód. Rodzice panny Lamm to ludzie bardzo nowocześni. Ojciec jest profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Moskiewskiego i słynie wśród studentów z postępowych poglądów. Jak sam oświadczył, nigdy nie stanąłby ubóstwianej córce na drodze do szczęścia. Szutow z kolei był pełnoletni i posiadał kapitał, niezbyt wielki, ale całkowicie wystarczający na dostatnie życie. Z tego wniosek, że owa para mogłaby się pobrać bez żadnych trudności! Po cóż więc mieliby strzelać sobie nawzajem w pierś?
Ta myśl nie dawała nam spokoju ani w dzień, ani w nocy i skłoniła nas do przeprowadzenia pewnych badań. W rezultacie wyszło na jaw coś bardzo dziwnego. Osoby, które dobrze znały oboje samobójców, twierdzą jak jeden mąż, że Lamm i Szutowa łączyły zwykłe przyjacielskie stosunki i bynajmniej nie pałali wobec siebie płomiennymi uczuciami.
Cóż, pomyśleliśmy. Znajomi często bywają ślepi. Może młodzieniec i dziewczyna mieli jakieś powody, by ukrywać przed obcymi swoją namiętność.
Jednakowoż dziś trafił w nasze ręce (nie pytajcie Państwo, jakim sposobem — to tajemnica dziennikarska) wiersz, napisany przez samobójców przed śmiertelną salwą. Jest to utwór poetycki bardzo szczególny, chyba wręcz bezprecedensowy. Napisano go dwoma charakterami pisma — najwyraźniej Szutow i Lamm pisali go na zmianę, każde po jednej linijce. A więc mamy do czynienia z płodem twórczości kolektywnej. Treść wiersza rzuca zupełnie nowe światło zarówno na śmierć dziwnych Romea i Julii, jak i na cały szereg tajemniczych samobójstw, popełnionych w Białokamiennej w ostatnich tygodniach.

Był w białym płaszczu. Stanął na progu.
Był w białym płaszczu. Zaglądał w okno.
„Jam posłaniec miłości. Od Niej do ciebie 	przychodzę”.
„Tyś Jego narzeczoną. Oto przybywam po ciebie”.
Tak rzekł i ręce do mnie wyciągnął.
Tak rzekł. A głos miał czysty i głęboki!
I oczy jego groźne były czarne.
I oczy Jego czułe były jasne.
Powiedziałem: „Jam gotów. Dawno na ciebie czekam”.
Powiedziałam: „Idę. Powiedz mu, już Idę”.

Same zagadki. Co oznacza „biały płaszcz”? Od kogo przybył posłaniec — od Niej czy od Niego? I gdzie w końcu stał — na progu czy za oknem? I jakiego właściwie koloru miał oczy ów intrygujący jegomość — czarne i groźne czy jasne i czułe?
Tu przypomnieliśmy sobie niedawne i na pierwszy rzut oka równie nieuzasadnione samobójstwa fotografa Swiridowa (por. naszą informację z 4 sierpnia) i nauczyciela Sojmonowa (por. artykuły z 8 i 11 sierpnia). W obu wypadkach samobójca pozostawił przedśmiertny wiersz, co, przyznacie Państwo, spotyka się w naszej prozaicznej Rosji raczej nieczęsto!
Szkoda, że policja nie zachowała zapisku fotografa Swiridowa, ale i bez niego mamy dość pożywki do rozmyślań.
W pożegnalnym wierszu Sojmonowa występuje tajemnicza persona, która odkryła przed trucicielem „namiętności sekret smutny”, po czym zerwała go „jak kwiat”. Do Szutowa przybył posłaniec od Niej — nienazwanej osoby płci żeńskiej; do Lamm — od „narzeczonego”, którego z jakiejś przyczyny także należy honorować dużą literą.
Czyż nie istnieją więc podstawy do przypuszczeń, że pełną miłości postacią, wymienioną w utworach poetyckich trojga samobójców i budzącą w nich nabożne drżenie, Jest sama śmierć? To by wiele wyjaśniało: namiętność, popychająca zakochanego nie ku życiu, ale ku mogile — to umiłowanie śmierci.
Wasz pokorny sługa nie ma Już wątpliwości co do tego, że w Moskwie, za przykładem niektórych miast europejskich, powstało tajne stowarzyszenie cz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin