Suk-ce-sor-ka.pdf

(1318 KB) Pobierz
Stephen Frey
Sukcesorka
Prolog
Styczeń
Doktor Nelson Padilla, especialista de 2ndo grado, po dwudziestu latach
praktyki i kilku cenionych specjalistycznych publikacjach był wziętym
chirurgiem. Prace, za które otrzymał liczne nagrody na Kubie i w Toronto,
gdzie jako uzdolniony młodzieniec studiował, dedykował pamięci zmarłego
ojca, który zachęcał go, żeby zmieniał świat. Należało więc uznać za
niezwykłe, że taka sława pełni dyżur w sobotnią noc w izbie przyjęć szpitala
Hermanos Ameijeiras w centrum Hawany niczym pierwszy lepszy żółtodziób
po skończeniu interny. Ale to była Kuba, kraj pełen sprzeczności i
niekonsekwencji.
Poprzedniego dnia koło południa odebrał rozpaczliwe wezwanie od
jednego z członków szpitalnej administracji. Niespodziewanie partia kazała
wybrać wśród szpitalnego personelu dużą ekipę sanitarną na wyjazd do
Wenezueli. Jak na złość, inna grupa, która miała tego dnia wrócić z
Salwadoru, nie przyleciała z powodu bardzo złej pogody w górach Ameryki
Środkowej, gdzie wykonywała swoje obowiązki. Oznaczało to, że w szpitalu
zabrakło nagle dyżurujących chirurgów, toteż Padilla musiał wziąć na siebie
dyżur w izbie przyjęć od ósmej wieczorem w sobotę do szóstej rano w
niedzielę. Żona i dzieci prosiły go, by się na to nie godził, świetnie wiedziały,
jaki będzie wykończony po powrocie do domu, on jednak czuł się w
obowiązku czynić swe powinności i w każdych okolicznościach słu
żyć pomocą potrzebującym. Tyle że czynił to z potrzeby serca, a nie na
rozkaz Partii.
Tego wieczoru zdołał już uratować życie dwójce małych dzieci -
siedmioletniemu chłopczykowi i jego pięcioletniej siostrzyczce - które
wypadły ze skrzyni pikapu podczas groźnego wypadku we wschodniej części
Hawany. Świadomość dobrze spełnionego obowiązku podnosiła go na duchu
i napawała myślą, że jednak warto było na tę noc zostawić rodzinę.
Jak na nieszczęście, nie był w stanie uratować ich matki, której zwłoki
spoczywały teraz przed nim na stole operacyjnym. Ładna młoda kobieta
tkwiła między kierownicą a oparciem fotela zmiażdżonego auta długie
piętnaście minut, zanim ostatecznie ratunkowe służby drogowe zdołały ją
uwolnić. Mimo wszystko pewnie mógłby jeszcze uratować jej życie, gdyby
natychmiast przystąpił do operacji. Ale musiał się wcześniej zająć dziećmi,
które także były w stanie krytycznym. Tymczasem na dyżurze nie było in-
nego chirurga, który zdołałby mu pomóc w tej sytuacji.
Padilla zsunął z twarzy maseczkę, powoli ściągnął zakrwawione gumowe
rękawiczki i ze złością cisnął je do kosza pod ścianą. Miał za sobą najbardziej
niewdzięczne zadanie związane z pracą lekarza: konieczność zabawy w
Boga. Pewnie nawet by to lubił, gdyby nie musiał przy tym podejmować aż
tak trudnych decyzji.
- Odeszła z tego świata - rzekł filozoficznie do młodego stażysty i
pielęgniarki, którzy pomagali mu przy wszystkich trzech operacjach. Nigdy
nie używał słowa „zmarła", ponieważ wierzył w istnienie nieba. - Nic więcej
nie możemy już zrobić.
Wyszedł z sali i skierował się na oddział intensywnej opieki, by się
upewnić, że operowane niedawno dzieci mają się dobrze. Zaledwie jednak
wyszedł na korytarz wyłożony ciemnoszarymi kafelkami, ujrzał biegnącą ku
niemu pielęgniarkę.
- Doktorze! Doktorze!
- Co się stało? - zapytał półgłosem, niemal szeptem, ogarnięty traumą
wywołaną trzema szybkimi operacjami, w których ważyło się życie
pacjentów. - Proszę się uspokoić - rzucił nieco ostrzej, gdy pielęgniarka
zatrzymała się przed nim. - Wszystkim się zajmę. Proszę mnie tylko za-
prowadzić do chorego.
- Tu nie chodzi o chorego, tylko o człowieka czekającego przy telefonie. -
Wskazała przez ramię stanowisko rejestracyjne izby przyjęć. - Twierdzi
stanowczo, że musi natychmiast rozmawiać z panem osobiście. Próbowałam
mu tłumaczyć, że jest pan na sali operacyjnej, ale odparł, że nic go to nie
obchodzi. Groził, że jeśli natychmiast nie zawołam pana do telefonu, słono za
to zapłacę. - Uniosła ręce do twarzy, a w jej oczach pojawiły się błyski
strachu. - On wie, gdzie pracuje mój mąż. Wymienił imiona moich dzieci.
Padilla położył jej dłoń na ramieniu i lekko zacisnął palce.
- Wszystko będzie w porządku. Na której linii czeka ten człowiek? -
zapytał, ruszając energicznym krokiem w stronę jej stanowiska.
Pielęgniarka podbiegła, podniosła oburącz słuchawkę leżącą na książce
wpisów zupełnie jakby trzymała odbezpieczony granat i podała Padilli.
Wziął ją ostrożnie, zakrył dłonią mikrofon i ruchem głowy nakazał
pielęgniarce wyjść do poczekalni. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, rzekł:
- Słucham. Tu doktor Padilla.
- Mam nagły przypadek w moim domu - rzucił ostro rozmówca. - Jedno z
moich dzieci zachorowało. Musi pan tu przyjechać. Przed wejściem do izby
przyjęć na pewno już czeka na pana dżip z kierowcą.
Padilla aż zazgrzytał zębami. Doskonale rozumiał wzburzenie rodzica, ale
nie widział żadnego powodu, żeby reagować na takie wezwanie.
- Proszę posłuchać. Przede wszystkim nie ma pan pra
wa grozić naszym pielęgniarkom. Pod żadnym pozorem. Po drugie nie
wolno panu...
- Doktorze! - syknął miękko rozmówca lodowatym tonem, który zdawał
się zagłębiać w mózg niczym ostrze sztyletu. - Przed izbą przyjęć czeka na
pana dżip prowadzony przez mojego adiutanta. Jeśli w ciągu pięciu minut nie
odbiorę od niego telefonu z wiadomością, że jedzie pan razem z nim, każę
zabić pańską żonę. Czy wyrażam się jasno?
- Posłuchaj, ty sukin...
- Pańska żona ma czterdzieści trzy lata i drobny pieprzyk po lewej stronie
szyi. Na imię ma Rose i jest dość ładna.
Kiedy dwie godziny później adiutant skierował hałaśliwego dżipa z
powrotem w stronę szpitala, Padilla uzmysłowił sobie, że życzenie jego ojca,
aby zawsze próbował zmieniać świat, mogło się właśnie spełnić. Nigdy nie
przypuszczał jednak, że w tym celu będzie musiał ryzykować życie.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
Marzec
Christian Gillette sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął ulubiony długopis
- jednorazowy, z białego plastiku, z dużym czarnym napisem „Paper Mate" i
niebieską końcówką - jaki za pół dolara można kupić niemal w każdym
sklepie na Manhattanie. Używał wyłącznie takich długopisów już od
dwudziestu lat, od początku studiów w Stanford Business School. Bardzo je
lubił za to, że pisały miękko, nie lały tuszem i nigdy się nie zacinały, a on
przede wszystkim cenił niezawodność. Tak długopisów, jak i ludzi.
Jeden z licznej grupy prawników zajmujących miejsca po drugiej stronie
stołu konferencyjnego skrzywił się na ten widok i rzekł:
- Kazaliśmy wyprodukować długopisy specjalnie na tę okazję. -
Siwowłosy wspólnik zarządu firmy siedzący u szczytu stołu obrzucił
młodego podwładnego piorunującym spojrzeniem. - Na pamiątkę - dodał ten
pospiesznie, wskazując kartonowe pudełko przed sobą. - To długopisy marki
Nice Cross. - Wyróżniał się tym, że był co najmniej o dziesięć lat młodszy od
każdego z pozostałych uczestników spotkania. Pracował nad tą transakcją
przez dziewięć miesięcy, a więc od pewnie chwili objęcia stanowiska zaraz
po uzyskaniu dyplomu Columbia Law School. Tylko tyle zabrało mu
uzyskanie wszelkich koniecznych pozwoleń władz Stanów Zjednoczonych i
Kanady, bez których niemożliwe byłoby zamknięcie negocjacji. - Są na nich
napisy wytłoczone złotą farbą, upamiętniające tę konferencję - do-
dał, jakby nie mógł się już opanować. - „ExxonMobil przejmuje Laurel
Energy". No i data. Są super.
Christian spojrzał na prowadzącego obrady członka zarządu, który nagle
poczerwieniał jak burak. Słowo „super" było absolutnie „niesuper" tutaj, w
sali konferencyjnej na pięćdziesiątym siódmym piętrze, której okna o
przyciemnionych szybach wychodziły na Wall Street. Tamten wyglądał tak,
jakby lada chwila miał wybuchnąć niepohamowanym gniewem.
- Przepraszam... chciałem tylko... - wybąkał chłopak, po czym ugryzł się
w język, zrozumiawszy ostatecznie, że ta jama, którą sam wykopał sobie pod
stopami, tylko się pogłębia z każdym następnym słowem, niezależnie od jego
znaczenia. Zaangażowanie w tak poważne negocjacje dotyczące olbrzymiej
transakcji w połączeniu z brakiem doświadczenia u samego zarania kariery
zawodowej sprawiało, że jego nastroje w ciągu ułamka sekundy przechodziły
od euforii do istnego koszmaru, toteż teraz ujrzał zapewne w wyobraźni
niespodziewany koniec tejże kariery, do tego spowodowany niewinnymi
uwagami na temat długopisów jednorazowych. - Chciałem tylko, żeby miał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin