Laurence Rees
KACI I OFIARY
Okrucieństwa II wojny światowej
i ich sprawcy
Przełożył Maciej Antosiewicz
PVoszyłiski i S-Ua
Tytuł oryginału THEIR DARKEST HOUR
Copyright © Laurence Rees 2007 All Rights Reserved
Projekt okladki
David Eldridge. Two Associates
Fotografia na okiadce Walter-Frentz-Collection, Berlin
Redakcja
Jolanta Kowalczuk
Redakcja techniczna Anna Troszczyńska
Korekta
Agnieszka Janowska
Łamanie Monika Lefler
ISBN 978-83-7469-825-2
Warszawa 2008
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A. 30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53
Wprowadzenie
Jak hitlerowcy mogli zabijać żydowskie kobiety i dzieci z bliskiej odległości? Dlaczego japońscy żołnierze gwałcili i mordowali na tak straszliwą skalę? Jak można było przetrwać koszmar hitlerowskiego obozu zagłady? Przez niemal dwadzieścia lat próbowałem
odpowiedzieć na te i wiele podobnych pytań, rozmawiając z setkami ludzi, którzy brali udział
w drugiej wojnie światowej. Interesowała mnie zwłaszcza motywacja sprawców - ludzi, którzy dopuszczali się okrucieństw - chociaż spotykałem się również z ich ofiarami oraz z tymi, którzy podczas wojny stanęli w obliczu trudnych, czasami niemożliwych decyzji.
W trakcie swojej pracy odwiedziłem Japonię i kraje bałtyckie, Polskę i Amerykę, Niemcy i Borneo, Włochy i Chiny. Poznawałem gwałcicieli, morderców i kanibali. Rozmawiałem z
żołnierzami, którzy dokonali heroicznych wyczynów, z ofiarami niewyobrażalnych
okrucieństw, a nawet z człowiekiem, który zabijał małe dzieci. Każdy z setek wywiadów
został sfilmowany, a każde spotkanie trwało kilka godzin. Wykorzystałem część tych
materiałów w telewizyjnych serialach dokumentalnych, których byłem scenarzystą i
producentem, oraz w towarzyszących im książkach, ale ogromna ilość informacji
historycznych nie została opublikowana. Postanowiłem więc raz jeszcze przestudiować
uważnie ponad 7 milionów słów z wywiadów i napisać cykl esejów o trzydziestu pięciu
ludziach - o najbardziej poruszających życiorysach - których poznałem podczas swoich
podróży. Taka formuła pozwoliła mi włączyć do opisanych wcześniej historii informacje, które nie zostały dotąd opublikowane, oraz zamieścić kilka nowych wywiadów, które ukazują się w formie książkowej po raz pierwszy - zwłaszcza z Hiroo Onodą, Nigelem Nicolsonem, Marią
Płatonową, Fritzem Hipplerem i Kristiną Sóderbaum. Dzięki takiemu podejściu mogłem
również opisać swoje osobiste wrażenia ze spotkań ze wszystkimi rozmówcami, czego we
wcześniejszych relacjach unikałem.
W ciągu tych kilku lat, kiedy rozmawiałem z ludźmi, których doświadczeń w żaden sposób
nie da się porównać z moimi, zacząłem zadawać pytania także sobie. Jedno z nich,
nasuwające się chyba najczęściej, było proste: co ja bym zrobił w podobnych
okolicznościach? Oczywiście nie mogłem tego wiedzieć na pewno. Gdybym znalazł się w
takich okolicznościach wiele lat temu, nie byłbym tym samym człowiekiem, którym jestem
dzisiaj, ponieważ wszystkich nas kształtują
7
w ogromnym stopniu czasy, w jakich żyjemy. Ale żeby czytać książki historyczne, musimy
wyobrażać sobie przeszłość i odtwarzać okoliczności, w których żyły opisywane w nich
postacie. Podobnym aktem wyobraźni możemy z pewnością umieścić siebie w historii i
zadać sobie pytanie, jakimi ludźmi stalibyśmy się w takiej sytuacji, a co za tym idzie, jakich wyborów moglibyśmy dokonać.
Przeszłość nie jest obcym światem. Ludzie mogli wtedy „robić różne rzeczy inaczej", ale to dlatego, że okoliczności były inne, a nie dlatego, że inne były istoty ludzkie oraz ich fundamentalne potrzeby i motywacje. Fizjologia ludzkiego umysłu nie zmieniła się w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat (a z pewnością nie zmieniła się od drugiej wojny światowej), toteż dylematy i wyzwania opisane w tej książce były stawiane przed ludźmi takimi samymi jak my
- przed naszymi rodzicami i dziadkami. Uważam, że bardzo dużo możemy się dowiedzieć o
sobie, pytając: „Co my byśmy zrobili?"
Świadectwa ustne, zgromadzone przeze mnie i mój zespół, należy oczywiście traktować z
ostrożnością - zwłaszcza gdy ludzie opowiadają o dawno minionych wydarzeniach. Przed
sfilmowaniem wywiadów starannie zweryfikowaliśmy wszystkich respondentów i
sprawdziliśmy, czy w odniesieniu do szczegółów faktograficznych zachodzi zarówno
zgodność wewnętrzna z ich relacją, jak i zewnętrzna z dokumentami z tego okresu, takimi jak dzienniki działań bojowych różnych jednostek wojskowych. Jeśli mieliśmy jakiekolwiek wątpliwości co do wiarygodności respondenta, to nie filmowaliśmy wywiadu.
W przeciwieństwie do wcześniejszych wywiadów, przeprowadzonych z myślą
o
zarejestrowaniu historii przekazywanej ustnie, dążyłem również do tego, aby każdy
filmowany wywiad koncentrował się wokół kilku wybranych tematów. Były po temu dwa
powody. Po pierwsze, odkryłem, że uzyskujemy bardziej interesujące odpowiedzi, jeśli
skupiamy się na jednym obszarze, zamiast próbować odtworzyć całą biografię, a po drugie, pozwoliło to nam ponownie skonfrontować nagrywaną relację ze źródłami zewnętrznymi.
Pojawia się oczywiście pytanie, ile ludzie mogą pamiętać, skoro od tamtych wydarzeń minęło tak dużo czasu. W tym miejscu, jak sądzę, należy wprowadzić istotne rozróżnienie. Jeśli pytamy ludzi o mało znaczące ich zdaniem szczegóły, takie jak nazwiska ich towarzyszy
sprzed lat, jest prawdopodobne, że ich wspomnienia będą niewiarygodne. Ale jeśli skupiamy się na ważnych i budzących żywe emocje momentach, z moich doświadczeń wynika, że
wielu ludzi ma bardzo dobrą
1
dokładną pamięć. Myślę, że możemy przekonać się o tym na podstawie własnych
doświadczeń. Nie potrafię na przykład powiedzieć dokładnie, co jadłem na obiad cztery
tygodnie temu. Ale doskonale pamiętam okoliczności i emocje związane z nagłą chorobą i
śmiercią mojej matki sprzed trzydziestu lat. Pierwsze zdarzenie nie było dla mnie
szczególnie znaczące, drugie stanowiło doniosły, wpływający na dalsze życie moment, który pamiętam z niemal fotograficzną dokładnością.
Historycy muszą dokonywać krytyki całego materiału źródłowego i świadectwa ustne nie są wyjątkiem od tej reguły. Ale, o czym opowiem w dalszej części tej książki w historii Nigela Nicolsona i deportacji tysięcy jugosłowiańskich żołnierzy, nie wolno zapominać, że
dokumenty mogą kłamać tak samo jak ludzie.
8
Co się tyczy formy tej książki, postanowiłem podzielić ją na siedem części. Ale przyznaję, że wiele spośród zamieszczonych tutaj relacji pasowałoby do różnych części: na przykład
człowiek zamieszany w masowe zabijanie później był również więźniem. Dlatego zaliczyłem każdą osobę do kategorii, która historycznie jest dla niej najbardziej znacząca. Był to, jak sądzę, najlepszy sposób na przedstawienie zgromadzonego materiału, ponieważ pozwalał
na dokonanie porównań między narodowościami, czego wcześniej chyba nie robiono;
chociaż pierwszy przyznaję, że główną wartością tego świadectwa pozostaje głębia
jednostkowego doświadczenia.
Muszę jednak podkreślić, że chociaż w niektórych częściach tej książki wspomnienia byłych nazistów czy żołnierzy japońskiej Armii Cesarskiej mieszają się ze wspomnieniami
weteranów strony alianckiej, nie implikuje to moralnego znaku równości między różnymi
systemami politycznymi. Nikt z moim dziedzictwem rodzinnym - ojciec służył w Królewskich Siłach Powietrznych, a wuj zginął w konwojach atlantyckich - nigdy nie zapomni, że
demokracje zachodnie walczyły w tym konflikcie po słusznej stronie. Zawarte w tej książce relacje ukazują jednak czasem zdumiewające podobieństwa doświadczeń osobistych ponad
podziałami narodowymi.
Rozmowy z tymi ludźmi zmieniły mój sposób myślenia o świecie. Chociaż mówili o
przeszłości, uważam, że to, co powiedzieli, ma wartość także dla przyszłości.
Laurence Rees Londyn, lipiec 2007
Podczas drugiej wojny światowej zginęło ponad 60 milionów ludzi
- więcej niż w jakimkolwiek innym konflikcie w dziejach - a jednym z głównych powodów,
które umożliwiły dokonanie rzezi na taką skalę, była skuteczność współczesnych metod
zabijania. Dwie spośród trzech osobistych relacji, zawartych w tej części, pokazują, jak łatwe stało się - zarówno technologicznie, jak i psychologicznie - masowe zabijanie ludzi w połowie dwudziestego stulecia. Oskar Groe-ning mówi o nowoczesnych metodach zabijania w
Auschwitz, które pozwoliły mu „odseparować się" od tych zbrodni podczas pracy w obozie. A Paul Montgomery opowiada o poczuciu „dystansu" przy bombardowaniu ludności cywilnej z powietrza.
Jest to materiał kłopotliwy z wielu powodów, między innymi dlatego, że te relacje każą nam zmierzyć się z ważną kwestią ludzkiej zdolności do zabijania. Bo jeśli wszystko, co trzeba zrobić, żeby pozbyć się swego największego wroga, największego zagrożenia, człowieka,
który zagraża naszemu życiu, to nacisnąć umieszczony przed sobą guzik? Nigdy więcej już go nie zobaczymy. Żadnych złych wspomnień, żadnego posttraumatycznego stresu. W
istocie nie mielibyśmy nawet poczucia, że „zabiliśmy" kogoś. Bądź co bądź, wystarczyłoby tylko nacisnąć guzik. Paul Montgomery ujął to zwięźle podczas wywiadu, kiedy wyznał, że gdy zabijał ludzi, zrzucając na nich bomby, czuł się tak, jakby grał w „grę wideo".
A te nowoczesne metody zabijania pozwalały nie tylko unicestwiać więcej ludzi niż
kiedykolwiek przedtem przy mniejszym osobistym zaangażowaniu ze strony zabójców;
podnosiły też trudne kwestie winy i niewinności. Łatwo orzec, że człowiek, któremu
poświęcony jest trzeci rozdział części pierwszej, Petras Zelionka, był winny morderstwa: stał
przed swoimi ofiarami i pociągał za spust. W rezultacie po wojnie został skazany na
dwadzieścia lat więzienia. Ale co z Oskarem Groeningiem? Pracował w biurze, sortując
pieniądze, i nigdy nikogo nie zabił, ale z pewnością wnosił swój wkład w sprawne
funkcjonowanie fabryki śmierci, jaką był Auschwitz.
13
I. Masowe zabijanie
Podobnie jak setkom innych funkcjonariuszy SS, zatrudnionych w Auschwitz, Groeningowi
nie postawiono żadnych zarzutów - 85% esesmanów pełniących służbę w obozie uniknęło
kary. Stało się tak dlatego, że władze sądownicze w większości krajów uznały, iż większość esesmanów w Auschwitz osobiście nikogo nie zabiła - winna była przede wszystkim
technologia. A nie można postawić przed sądem komór gazowych. W tym miejscu narzuca
się oczywiście pytanie: czy to znaczy, że jeśli w przyszłości jakieś państwo zorganizuje całkowicie zmechanizowany system eksterminacji, to nikt nie będzie winny żadnej zbrodni?
Jest jeszcze inna kwestia winy i niewinności, którą podnoszą zawarte w książce relacje.
Zarówno naziści w tamtych czasach, jak i wielu ludzi później dowodziło, iż można postawić znak równości między eksterminacją Żydów w komorach gazowych a masowym zabijaniem
Japończyków i Niemców w wyniku alianckich bombardowań. Sam Oskar Groening sugeruje
takie porównanie (zob. s 24). Jest to niesłychany pogląd - zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że amerykańscy lotnicy, tacy jak Paul Montgomery, pochodzili z kraju demokratycznego i
zostali zmuszeni do wojny, aby bronić się przed jawną agresją - należy jednak poruszyć to zagadnienie i omawiam je pod koniec rozdziału o Groeningu.
Żadnej z tych spraw nie da się w prosty sposób rozstrzygnąć. Ale pytania, jakie się
nasuwają, mają fundamentalne znaczenie dla wszelkich opinii, jakie formułujemy na temat legalności i moralności wojny.
Paul Montgomery i bombardowania japońskich miast
Poznałem zapewne więcej ludzi odpowiedzialnych za masowe zabijanie podczas drugiej
wojny światowej - z Japonii, Niemiec, byłego Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych
- niż ktokolwiek z żyjących. Jest to wątpliwe wyróżnienie i nie to było moją życiową ambicją.
Ale zyskałem dzięki temu sposobność do sformułowania kilku sądów porównawczych. A
jedno z moich najbardziej zdumiewających odkryć sprowadzało się do tego, że przeważająca większość ludzi, których poznałem, a którzy byli zamieszani w masowe zabijanie mężczyzn, kobiet i dzieci, zdawała się nie odczuwać żadnych wyrzutów sumienia z powodu swoich
działań. Weźmy choćby przypadek Paula Montgomery'ego.
Przeprowadziłem z nim wywiad w 1999 roku, na jego ranczu w sercu Środkowego Zachodu.
Sceneria była idylliczna. Dom leżał wśród zielonych pastwisk i prowadziła do niego długa polna droga. On i jego żona od lat byli szczęśliwym małżeństwem, otoczonym liczną rodziną złożoną z dzieci, wnuków i prawnuków. Ich dom był przybytkiem spokoju i szczęścia. Sam
Paul Montgomery uchodził w okolicy za wzorowego, przykładnego obywatela. Zatem myśl,
że taki człowiek mógł uczestniczyć w zabijaniu tysięcy ludzi, wydawała się całkowicie
niedorzeczna. To oczywiście wojna pozwoliła mu na dokonywanie takich aktów. Umożliwił to zwłaszcza rodzaj sił zbrojnych, do którego wstąpił, ponieważ Paul Montgomery był pilotem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych (USAF).
Zaciągnął się niedługo po Pearl Harbor, a wspomnienie tego „podstępnego" ataku zaważyło na jego postawie przez całą wojnę. „Zacząłem nienawidzić Japończyków za to, co zrobili, w tak zdradziecki sposób - powiedział mi. - Japończycy zaatakowali nasz kraj [...], a ja
chciałem walczyć z Japończykami bardziej niż z Niemcami. Straciłem kilku przyjaciół w Pearl Harbor i czułem, że mam wobec nich obowiązek do spełnienia". Nalot na Pearl Harbor na Hawajach przed wypowiedzeniem wojny Stanom Zjednoczonym był ze strony Japończyków
katastrofalnym błędem. Oczywiście każdy kraj zareagowałby na taki atak oburzeniem i
gniewem, lecz reakcja Amerykanów była wyjątkowo emocjonalna. Dotknęło to czegoś
zakorzenionego bardzo głęboko w amerykańskiej psychice - niemal mistycznego poczucia
„uczciwej gry" i „przyzwoitego postępowania", przez którego pryzmat Amerykanie postrzegali siebie i swój kraj. Skłoniło to Montgome-ry'ego i miliony jego rodaków do wsparcia wysiłku wojennego z pragnieniem
15
zemsty w sercu. Zawsze chciał latać, a jego narzędziem zemsty stał się czterosil-nikowy bombowiec.
Początkowo szkolił się na pilota USAF, ale kiedy powiedziano mu, że jest za dużo pilotów, przeniósł się na kurs dla łącznościowców. W końcu został przydzielony do bazy na małej
wyspie Tinian na Pacyfiku jako członek załogi Boeinga B-29 Superfortress, największego i najcięższego bombowca drugiej wojny światowej. Pomagał nawigować samolotem nad
Japonią i naprowadzać go na cel i podawał współrzędne bombardierowi, aby bomby spadły
tam, gdzie powinny. Jego pierwszą akcją bojową był nalot na rafinerię w porcie Jokohama:
„Kiedy zawróciliśmy znad celu i obejrzeliśmy się, zobaczyliśmy płonącą rafinerię i wreszcie doznałem uczucia spełnienia". Później bombardowali kilka innych celów przemysłowych, takich jak zakłady maszynowe Mitsubishi w Osace, ale przytłaczający potencjał USAF
oznaczał, że niebawem Amerykanom zabrakło fabryk do bombardowania.
Montgomery i jego załoga wzięli więc udział w jednej z najbardziej kontrowersyjnych operacji militarnych tej wojny - zrzucaniu bomb zapalających na japońskie miasta: „Uznano, że
musimy osłabić nie tylko ich zdolność do prowadzenia wojny, lecz także ich chęć do
prowadzenia wojny. Dlatego przystąpiono do obrzucania bombami zapalającymi głównych
celów. Zaczęliśmy od Osaki, Tokio i Nagoi, i wszystkich większych miast, z których nie
pozostało nic poza schodami i kominami. Stuprocentowy współczynnik zniszczeń". Oprócz wiązek zwykłych bomb Amerykanie zrzucali specjalne bomby, które eksplodowały w
nieregularnych odstępach, aby uniemożliwić strażakom gaszenie pożarów: „Te bomby nie
były niezbędnie konieczne, ponieważ Japończycy nie byli w stanie poradzić sobie z tymi
atakami". Ci, którzy przeżyli zmasowane bombardowania, mówili o „nawałnicach ognia" i
„ludziach płonących żywcem".
Drewniane i papierowe japońskie domy natychmiast stawały w płomieniach i ogniste burze
pochłaniały całe dzielnice. Nocą z 9 na 10 marca 1945 roku, podczas nalotu na Tokio,
zginęło około 100 000 Japończyków - więcej niż w Hiroszimie i Nagasaki po wybuchu
pierwszych bomb atomowych.
„Mówiąc bez ogródek, nie czułem żadnych wyrzutów sumienia - powiedział Montgomery. -
Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat. Naprawdę chciałem, żeby wojna się skończyła, i
chciałem wrócić do domu. A jeśli kazali mi bombardować miasta, to leciałem i
bombardowałem miasta". Przyznał, że tam w dole, w ognistej nawałnicy, „musiały być kobiety i dzieci", ale „toczyła się wojna, a ja dostałem taki rozkaz".
Kiedy czyta się te słowa zapisane na papierze, Paul Montgomery sprawia wrażenie
człowieka bezmyślnego. Ale taki nie był. Po każdym moim pytaniu starał się wnikać w swoje odczucia i odpowiadać szczerze. W jakiś sposób nadal było mu trudno uświadomić sobie,
emocjonalnie, że uczestniczył w operacji wojskowej, która spowodowała śmierć
niezliczonych tysięcy kobiet i dzieci. Takie nastawienie wynikało po części z tego, że był
zaledwie jednym z członków załogi samolotu, który z kolei był częścią większej jednostki.
Zatem oszacowanie liczby ludzi, których każdy z nich zabił osobiście, stawało się
niemożliwe. Ale on sam wymienił inny, ważniejszy powód, dlaczego tak mało przejmował się zniszczeniem, do którego się
l6
przyczynił: „To zupełnie coś innego niż pójść i wbić komuś bagnet w brzuch. Zabija się ich z oddali i to nie wywiera tak demoralizującego wpływu, jaki by miało, gdybym poszedł i wbił
komuś bagnet w brzuch podczas walki. Po prostu jest inaczej. To jest tak, jakby prowadziło się wojnę za pośrednictwem gry wideo".
To „oddalenie" jest w moim przekonaniu jednym z najważniejszych czynników, które
pozwalają zrozumieć, dlaczego taki „normalny" na pozór człowiek może uczestniczyć w zabijaniu kobiet i dzieci na skałę masową. Nowoczesne metody zabijania nie tylko pozwalają zabić więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem, sprawiają też, że takie zadanie staje się psychologicznie łatwiejsze dla zabójców. Niemal na pewno trudniej było naszym przodkom
zabić jednego człowieka kamienną si...
MMarkMMark