Riddle, A. G. - Swiat Atlantydzki (3).pdf

(2219 KB) Pobierz
Moim rodzicom, którzy zawsze mnie zachęcali,
żebym nigdy się nie poddawał.
Prolog
Obserwatorium Arecibo
Arecibo, Puerto Rico
Od czterdziestu ośmiu godzin – nie licząc krótkich przerw na niespokojną
drzemkę – doktor Mary Caldwell spędziła każdą sekundę na badaniu sygnału
otrzymanego za pośrednictwem radioteleskopu. Była wykończona, ale
jednocześnie rozradowana i pewna jednego: miała do czynienia z
uporządkowanym
ciągiem znaków, z przejawem pozaziemskiej inteligencji.
Za nią siedział John Bishop – drugi naukowiec oddelegowany do
obserwatorium – który właśnie nalał sobie kolejnego drinka. Miał już za sobą
szkocką, burbona, potem rum oraz wszystkie inne gatunki mocnego alkoholu,
w które zaopatrzyli się nieżyjący już astronomowie. Teraz nie pozostało mu nic
lepszego niż sznaps brzoskwiniowy. Sączył go bez rozcieńczania, bo też nie było
go czym rozrzedzić. Skrzywił się przy pierwszym łyku.
Była dziewiąta rano. Należało się spodziewać, że jego wstręt wobec
słodkiego ulepku ustąpi około trzeciego drinka, czyli mniej więcej za
dwadzieścia
minut.
– Uroiłaś to sobie, Mare – oświadczył, po czym odstawił na stół pusty
kieliszek. Skupił się, żeby powtórnie go napełnić.
Mary nienawidziła, kiedy nazywał ją w ten sposób – „Mare” kojarzyło jej się
z klaczą – jednak nie mogła liczyć na towarzystwo nikogo innego. Zresztą doszli
we dwójkę do swoistego porozumienia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin