Antologia SF - Kryształowy sześcian Wenus. Zbiór amerykańskich opowiadań SF z lat 50.-60.doc

(1100 KB) Pobierz



 

Kryształowy Sześcian Wenus

 

Antologia opowiadań Fantastyczno – Naukowych

 

ISAAC ASIMOV

 

Nastanie nocy

 

Gdyby gwiazdy świeciły przez jedną noc na tysiąc lat, jakie ludzie czciliby je i wielbili, jak zachowywaliby przez pokolenia pamięć o Grodzie Bożym!

E m e r s o n

 

Aton 77, dyrektor uniwersytetu w Saro, zrobił wojowniczą minę i z furią spojrzał na młodego dziennikarza.

Teremon 762 potraktował tę furię po stoicku. W dawniejszych czasach, kiedy jego poczytna dziś kolumna codzienna była szalonym pomysłem początkującego reportera, specjalizował się w “nieosiągalnych” wywiadach. Kosztowało go to guzy, podbite oczy, połamane kości, w zamian jednak przyniosło znaczny zasób chłodu i pewności siebie.

Teraz opuścił rękę wyciągniętą i ostentacyjnie nie dostrzeganą. Czekał cierpliwie, aż minie najgorszy humor sędziwego dyrektora. Astronomowie to na ogół dziwacy, a jeżeli wziąć pod uwagę akcję, którą Aton prowadzi od dwóch miesięcy, jest on największym chyba wśród nich dziwakiem.

Starzec odzyskał mowę i chociaż jego głos drżał od tłumionego gniewu, nie zapomniał o wysławianiu się starannym, nieco nawet pedantycznym, z czego słynął,

Mój panie – rozpoczął. – Zdradza pan niecodzienną czelność przychodząc do mnie z tak bezwstydnymi propozycjami.

Barczysty telefotograf obserwatorium, młody astronom Binej 25, oblizał suche wargi końcem języka i zaoponował nerwowo:

W gruncie rzeczy, panie profesorze...

Aton 77 spojrzał nań i zmarszczył brwi.

Nie wtrącaj się, Binej – przerwał. – Rozumiem, że w dobrych intencjach sprowadziłeś do mnie tego człowieka, nie myślę jednakże tolerować niesubordynacji.

Teremon osądził, że przyszła na niego kolej.

Panie profesorze, jeżeli, pozwoli mi pan dokończyć to, co zacząłem mówić, mam wrażenie...

Mój panie – przerwał znów Aton – nie wierzę, by cokolwiek, co pan powie obecnie, mogło się liczyć wobec tego, co pan pisał w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Prowadził pan szeroką kampanię prasową przeciw staraniom moim i moich kolegów, zmierzającym do tego, by przygotować jakoś świat w obliczu groźby, której nie zdoła uniknąć. Robił pan wszystko, aby osobistymi napaściami szkalować i ośmieszać personel obserwatorium. – Chwycił ze stołu numer “Kroniki Saro” i z nową pasją pogroził nim natrętowi. – Nawet pan, znany powszechnie z tupetu, winien się zawahać, nim pan tu przyszedł zaproponować, że będzie pan śledził z obserwatorium przebieg dzisiejszych wydarzeń, aby opisać je w swojej szmacie. Właśnie pan! Ze wszystkich dziennikarzy!

Aton rzucił gazetę na podłogę, odszedł w kierunku okna i splótł ręce za plecami.

Żegnam pana – warknął przez ramię.

Posępnie zapatrzył się w widnokrąg, nad którym zachodziło najjaśniejsze z sześciu słońc planety – Gamma. Pobladło i zmętniało wśród obłoków. Aton wiedział, że nie. zobaczy go już nigdy jako człowiek przy zdrowych zmysłach.

Odwrócił się na pięcie.

Nie! Chodź no pan tutaj – niecierpliwie skinął na dziennikarza. – Będzie pan miał materiał do reportażu.

Teremon, który i tak nie zdradzał chęci odejścia, podszedł wolno do starego astronoma.

Aton wskazał ręką niebo.

Z sześciu słońc pozostała jedynie Beta. Widzi pan?

Pytanie było zbyteczne. Beta stała niemal w zenicie. Po zagaśnięciu jasnego światła Gammy jej rudawy blask spowijał krajobraz dziwną pomarańczową poświatą. Osiągnęła apogeum, była mała, mniejsza niż ją Teremon kiedykolwiek widział, lecz niepodzielnie władała niebem Lagazy.

Alfa, właściwe słońce, wokół którego obracała się planeta, oraz dwie pary jej odległych satelitów świeciły na antypodach. Czerwona, karłowata Beta, bezpośrednia towarzyszka Alfy, była osamotniona – tragicznie osamotniona.

Aton zwrócił ku dziennikarzowi twarz ubarwioną czerwonym blaskiem.

Za niespełna cztery godziny nastąpi kres znanej nam cywilizacji – powiedział. – Stanie się tak dlatego, że jak pan widzi, na firmamencie zostało tylko jedno słońce – Beta. Niech pan to opublikuje. Proszę! I tak nie będzie komu czytać.

A jeżeli miną te cztery godziny i kolejne cztery, i nic nie nastąpi? – zapytał cicho Teremon.

Niech się pan nie martwi. Wydarzeń będzie dosyć.

Zgoda. A jeżeli mimo wszystko nic się nie stanie?

Binej 25 ponownie zabrał głos:

Myślę, panie profesorze, że należałoby go wysłuchać.

Może pan profesor podda wniosek pod głosowanie? – zaproponował dziennikarz.

Wśród pozostałych pięciu osób personelu, które dotychczas zachowywały neutralność, nastąpiło pewne poruszenie.

To zbyteczne – Aton wydobył z kieszeni zegarek. – Pański przyjaciel Binej jest uparty, więc daję panu pięć minut. Proszę mówić.

 

Dobrze. Pan profesor pozwolił, aby został naocznym świadkiem oczekiwanych wydarzeń. Czy to zresztą nie wszystko jedno? Jeżeli sprawdzą się pańskie wróżby, nie wyrządzę szkody, bo reportażu nie napiszę. A jeżeli nic nie nastąpi, i tak się pan ośmieszy albo jeszcze gorzej. Lepiej chyba powierzyć kompromitację życzliwym rękom.

Czy mówiąc o “życzliwych rękach” ma pan na myśli swoje? – rzucił cierpko astronom.

Naturalnie! – Teremon usiadł i założył nogę na nogę. – Moje artykuły mogą być czasami przykre, ale wam, uczonym, dają pewną korzyść – krytyczne spojrzenie. Ostatecznie nasz wiek nie sprzyja kazaniom o bliskim końcu świata na Lagazie. Ludzie przestali wierzyć w Księgę Objawienia. To należy zrozumieć. Opinię drażni fakt, że naukowcy zmieniają front i w rezultacie przyznają słuszność kultystom...

Nic podobnego, mój panie! – przerwał Aton. – Kult dostarczył nam przesłanek, ale wnioski są wolne od właściwego mu mistycyzmu. Fakty pozostają faktami, a tak zwana mitologia kultu opiera się po części na faktach. Poddaliśmy je badaniom, ogołocili z tajemniczości. Jestem pewien, że kultyści nienawidzą nas dzisiaj bardziej niż nawet pan.

Ja nie czuję do was nienawiści. Próbuję tylko zwrócić uwagę pana profesora, że opinia publiczna jest zaniepokojona, podrażniona.

Niech sobie będzie! – rzucił uczony i lekceważąco wydal wargi.

A co przyniesie jutro? – podjął reporter.

Nie będzie jutra.

A jeżeli będzie? Wtedy... Pomyślmy, co nastąpi. Niezadowolenie przybierze zapewne ostrzejsze formy. Widzi pan, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy daje się zauważyć głęboka depresja gospodarcza. W gruncie rzeczy inwestorzy nie wierzą w bliski koniec świata, wolą jednak trzymać w garści pieniądze do czasu, kiedy się wszystko wyjaśni. Szary człowiek nie wierzy również, ale jest zdania, że na wszelki wypadek warto odłożyć na później zakupy wiosenne. Zdaje pan sobie sprawę, do czego zmierzam? Kiedy minie cała histeria, biznesmeni rozpoczną polowanie na pańską skórę. Podniosą krzyk, że w interesie planety leży zwalczanie... bardzo przepraszam... szarlatanów, którzy w każdej chwili mogą wywołać przesilenie gospodarcze, szermując demagogicznymi sloganami. Iskra trafi na proch, panie profesorze.

Aton spojrzał bystro na dziennikarza.

Co pan sugeruje celem opanowania sytuacji?

Co sugeruję? – uśmiechnął się Teremon. – Chciałbym wziąć na siebie sprawę opinii publicznej. Mógłbym pokierować nią tak, że pozostałaby tylko śmieszność. Będzie to przykre, bo wyjdziecie na gromadę idiotów. Jeżeli jednak ludzie zaczną z was żartować, rozgoryczenie i złość pójdą w niepamięć. W zamian moi wydawcy proszą tylko o wyłączne prawa do reportażu.

Binej przytaknął szybkim ruchem głowy.

Panie profesorze! – wybuchnął. – Teremon ma rację! Koledzy są podobnego zdania. Od dwóch miesięcy bierzemy pod uwagę wszystko prócz szansy, być może jednej na milion, że się do naszej teorii lub obliczeń zakradł jakiś błąd. Nie wolno zapominać o tej możliwości.

Zgrupowani wokół asystenci poparli Bineja głuchym pomrukiem. Aton skrzywił się jak ktoś, kto czuje w ustach przykrą gorycz i nie może się jej pozbyć.

Niech pan zostanie – burknął – jeśli pan sobie tego życzy. Tylko proszę nie utrudniać nam pracy i mieć na względzie, że ja jestem odpowiedzialny za tę pracę i że wbrew poglądom, jakim pan dawał wyraz w swoich artykułach, wymagam lojalnego współdziałania i szacunku dla...

Profesor splótł ręce za plecami, głowę miał podniesioną, wyraz twarzy stanowczy. Mógłby rozprawiać w nieskończoność, gdyby nie przeszkodził mu inny głos.

 

Halo, halo, halo! – zabrzmiał wysoki tenor, a beztroski uśmiech zmarszczył rumiane policzki nowo przybyłego. – Skąd ta atmosfera jak w rodzinnym grobie? Mam nadzieję, że nikt nie stracił równowagi ducha.

Aton zmieszał się, urwał nagle.

A co ty tutaj robisz, Szirin? – fuknął. – Do licha! Myślałem, że siedzisz spokojnie w Kryjówce.

Nowo przybyły roześmiał się, opadł na krzesło całym ciężarem otyłej postaci.

Niech diabli wezmą Kryjówkę! Okropnie nudna dziura! Wolę być u was, w newralgicznym punkcie. Nie sądzisz chyba, Aton, że jestem wyprany z ciekawości. Chcę zobaczyć te gwiazdy, o których kultyści plotą od wieków – zatarł ręce i podjął poważniejszym tonem. – Zimno na dworze. Wiatr taki, że pod nosem zamarza. Beta wcale nie grzeje.

Siwowłosy dyrektor zirytował się, zacisnął zęby.

Dlaczego się wtoczysz, Szirin? Co za pomysł? Co tutaj po tobie?

Co tutaj po mnie? – Szirin rozłożył ręce humorystycznym gestem rezygnacji. – W Kryjówce nie ma miejsca dla psychologów. Tam trzeba dzielnych, zdolnych do czynu mężczyzn i zdrowych kobiet, które mogą rodzić dzieci. A ja? Jak na człowieka czynu ważę o sto funtów za dużo, no a z rodzeniem dzieci byłoby jeszcze gorzej. Po co w Kryjówce jeszcze jedna gęba do żywienia? Lepiej czuję się tutaj.

O jakiej Kryjówce pan mówi, proszę pana? – zainteresował się Teremon.

Szirin zmarszczył czoło, wydął pucołowate policzki. Zdawać się mogło, że dopiero teraz zauważył dziennikarza.

Można wiedzieć, z kim mam przyjemność, rudy młodzieńcze? – zapytał. Aton odpowiedział niechętnie, przez zaciśnięte wargi.

To Teremon 762, reporter. Musiałeś o nim słyszeć. Dziennikarz wyciągnął rękę do psychologa.

A pan jest oczywiście Szirinem 501 z uniwersytetu w Saro. Słyszałem o panu – powiedział szybko i powtórzył pytanie. – Co to za Kryjówka?

Widzi pan – odrzekł psycholog – udało nam się przekonać garstkę ludzi. Uwierzyli w słuszność naszych przepowiedni na temat, że tak powiem, palca przeznaczenia. Zgodzili się zastosować radykalny środek. Są to przeważnie rodziny personelu obserwatorium, pracownicy uniwersytetu i nieliczne osoby postronne. W sumie nie więcej niż trzy setki, w tym siedemdziesiąt pięć procent kobiet i dzieci.

Rozumiem. Ci wybrani mają się ukryć na czas trwania Ciemności. Nie zobaczą tak zwanych gwiazd i ocaleją, gdy reszta świata zwariuje. Takie jest założenie, prawda?

Mniej więcej. Ale to niełatwa sprawa. Cała ludzkość oszaleje. Wielkie miasta padną ofiarą płomieni. Środowisko będzie mało sprzyjające przetrwaniu. Co prawda w Kryjówce mają bezpieczny przytułek – żywność, wodę, broń...

I coś znacznie ważniejszego – podchwycił Aton. – Mają wszystkie nasze sprawozdania – z wyjątkiem tych, które dziś sporządzimy. Te dokumenty będą posiadały nieocenioną wartość dla kolejnego cyklu. One muszą przetrwać. Resztę niech licho bierze.

Teremon gwizdnął przeciągle, smutno. Później siedział przez kilka minut pogrążony w myślach. Asystenci, zgrupowani wokół stołu, rozłożyli multiszachownicę i zaczęli partię w sześciu. Robili posunięcia szybko, bez słowa. Nie odrywali wzroku od blatu stołu. Przez pewien czas Teremon przyglądał im się bacznie. Wreszcie wstał, by podejść do Atona, który na uboczu rozmawiał szeptem z Szirinem.

Proszę panów – powiedział – chodźmy dokądś, gdzie nie będziemy przeszkadzać szachistom. Chciałbym zapytać o parę rzeczy.

Stary astronom zrobił posępną minę, lecz Szirin ucieszył się wyraźnie.

Z przyjemnością! Pogawędka dobrze mi zrobi, jak zawsze. Aton mówił właśnie o pańskich poglądach na przewidywaną reakcję świata w przypadku, gdyby nie sprawdziły się nasze wróżby. Przyznaję panu rację. Nawiasem mówiąc, czytywałem pilnie pańską kolumnę i w zasadzie podzielam zawarte tam opinie.

Daj spokój, Szirin – oburzył się astronom.

Spokój? Dobrze. Chodźmy do sąsiedniego pokoju. W każdym razie miększe krzesła.

W sąsiednim pokoju były istotnie miększe krzesła, a także ciężkie szkarłatne zasłony w oknach i rudy dywan na podłodze. W ceglastym blasku Bety całość sprawiała wrażenie zakrzepłej krwi. Teremon wzdrygnął się nerwowo.

Doprawdy, dałbym dziesięć kredytów za sekundę uczciwego, jasnego światła. Tęsknię do Gammy czy Delty na niebie.

Słuchamy pańskich pytań – odezwał się Aton. – Proszę pamiętać, że nasz czas jest ściśle wyliczony. Za godzinę i kwadrans pójdziemy pod kopułę obserwatorium, gdzie nie będzie okazji do rozmów.

Cieszę się, że mamy ją obecnie – dziennikarz skrzyżował ręce na piersi. – Panowie traktują całą sprawę tak niezwykle serio, że sam zaczynam się przejmować. Proszę mi wytłumaczyć, o co właściwie chodzi?

Co takiego? – wybuchnął Aton. – Przyzna pan chyba, że bombardował nas pan drwinami, uprzednio nie zadawszy sobie trudu, by sprawdzić, o co właściwie chodzi...

Reporter uśmiechnął się blado.

Nie jest aż tak źle, panie profesorze. Mam ogólne pojęcie. Dowodzą panowie, że za kilka godzin świat ogarnie Ciemność, a cała ludzkość ulegnie gwałtownemu atakowi szału. Chciałbym poznać naukowe podstawy tych twierdzeń.

Nie pozna pan, nie pozna – wtrącił Szirin. – Gdyby nawet Aton raczył udzielić wyjaśnień, zaprezentowałby nieprzeliczone stronice liczb i tomy wykresów. Nic by pan nie zrozumiał. Jeżeli jednak zwróci się pan do mnie, popróbuję przedstawić panu laicki punkt widzenia.

Doskonale. A więc zwracam się do pana – powiedział reporter. Psycholog zatarł ręce, zerknął spod oka na dyrektora.

Przede wszystkim chciałbym się trochę napić.

Wody? – burknął astronom.

Nie żartuj.

Chyba ty żartujesz? Nie ma dziś alkoholu. Moi ludzie łatwo mogliby się upić. Wolę nie stwarzać pokus.

Psycholog wydał nieartykułowany pomruk i zwróciwszy się do reportera zmierzył go bystrym wzrokiem.

Oczywiście zdaje pan sobie sprawę – zaczął – że cywilizacja Lagazy ma charakter cykliczny, najwyraźniej cykliczny.

Wiem, że to modna teoria archeologów – odrzekł z rezerwą Teremon. – Czy została potwierdzona?

Mniej więcej. W ostatnim stuleciu aprobowano ją na ogół. Ów charakter cykliczny stanowi albo raczej stanowił jedną z wielkich niewiadomych. Odkryliśmy ciąg cywilizacji, w czym dziewięć pewnych, nie mówiąc o śladach innych. Osiągały one poziom w przybliżeniu równy naszemu, a następnie wszystkie, bez wyjątku, padały ofiarą ognia w szczytowym punkcie rozwoju. Przyczyn nikt nie zdołał ustalić. Spłonęły wszystkie ośrodki kulturalne, nie zostawiając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało.

No dobrze, a epoka kamienna? – wtrącił Teremon, który pilnie słuchał wykładu.

Dotychczas wiadomo o niej tylko tyle, że ludzie byli na poziomie odpowiadającym średnio inteligentnej małpie. Możemy o niej zapomnieć.

Rozumiem i słucham dalej.

W sposób mniej lub więcej fantastyczny tłumaczono powody katastrof. Jedni mówili o powtarzających się periodycznie ognistych deszczach. Inni twierdzili, że Lagaza od czasu do czasu przenika słońce. Wysuwano i jeszcze bardziej niepoczytalne hipotezy. Istnieje jednak teoria bardzo różna od reszty i od wieków przekazywana z pokolenia w pokolenie.

Wiem. Ma pan na myśli mit o gwiazdach, zawarty w Księdze Objawienia kultystów.

Właśnie! – przyznał gorąco Szirin. – Kultyści wierzą, że co dwa tysiące pięćdziesiąt lat Lagaza wchodzi do olbrzymiej pieczary. Słońca nikną i świat spowija zupełna ciemność. Wówczas właśnie mają pojawiać się “tak zwane gwiazdy. Odbiera to zmysły ludziom i zmienia ich w dzikie bestie, które niszczą cywilizację stworzoną przez siebie. Oczywiście kultyści ubierają to w wiele mistyczno-religijnych ozdób, ale tak przedstawiają się z grubsza ich zasadnicze poglądy.

Szirin umilkł na moment, odetchnął głęboko.

A teraz – podjął – zbliżamy się do TEORII UNIWERSALNEJ GRAWITACJI.

Zdanie wymówił tak, że wyraźnie zadźwięczały duże litery. W tej chwili Aton odwrócił się od okna, stęknął głośno i zamaszystym krokiem ruszył w kierunku drzwi.

 

Szirin i Teremon spojrzeli nań z niepokojem.

Co się stało? – zapytał reporter.

Nic szczególnego. Jego dwaj asystenci, którzy winni przyjść parę godzin temu, nie zjawili się dotąd. Atonowi brak rąk do pracy, bo wszyscy, z wyjątkiem najbardziej potrzebnych, są już w Kryjówce.

Może tamci zdezerterowali?

Kto? Imot i Faro? Z pewnością nie. Jeżeli jednak nie wrócą w ciągu godziny, sprawy się powikłają. – Szirin wstał, mrugnął filuternie. – Tak czy inaczej, skoro nie ma Atona...

Na palcach podszedł do okna, ukucnął i z szafki pod parapetem wydobył flaszkę. Kiedy nią potrząsnął, czerwony płyn zabulgotał apetycznie.

Mam nadzieję, że Aton się nie dowie – mruknął psycholog drepcąc z powrotem w kierunku stołu., – Jest tylko jedna szklanka. Pan jako gość... Proszę! Mnie wystarczy flaszka – z tymi słowy bardzo uważnie napełnił małą szklaneczkę.

Dziennikarz wstał, począł oponować, ale usłyszał tylko sentencjonalne “Szanuj starszych, młodzieńcze”.

Wobec tego usiadł znowu, lecz minę miał niepewną, zasępioną.

Niech będzie – powiedział. – Stary figlarz z pana. Jabłko Adama drgało, kiedy psycholog ciągnął z butelki. Wreszcie wydał pomruk zadowolenia, oblizał wargi ł jął mówił dalej.

Ale co pan może wiedzieć o grawitacji?

Prawie nic. Tyle że to niedawna teoria, słabo jak dotąd sprecyzowana, a oparta na wyliczeniach matematycznych tak zawiłych, że podobno rozumie je zaledwie kilkunastu mieszkańców naszej planety.

Brednie! Nonsensy! Podstawowe zasady matematyczne mogę panu przedstawić w jednym zdaniu. Prawo Uniwersalnej Grawitacji głosi, że ciała niebieskie podlegają współzależnym siłom działającym tak, że wartość siły działającej między dwoma danymi ciałami jest proporcjonalna do sumy ich mas podzielonej przez kwadrat odległości, w jakiej ciała znajdują się od siebie.

To wszystko?

Wystarczy! Sformułowanie tego wymagało czterystu lat.

Czemu aż tyle? To, co pan powiedział, wydaje się całkiem proste.

Czemu aż tyle? – powtórzył Szirin. – Ponieważ wielkie prawa nie powstają pod wpływem nagłego olśnienia, jak się panu może wydawać. Zazwyczaj to rezultat zbiorowych wysiłków, pochłaniających stulecia. Astronomowie pracowali bez wytchnienia od czasu, kiedy czterysta, lat temu Genowi 41 stwierdził, że Lagaza obraca się dokoła słońca Alfa, a nie odwrotnie. Badano, analizowano, rejestrowano skomplikowane zagadnienie ruchów sześciu słońc. Powstawały teorie po teoriach, aby po weryfikacjach i reweryfikacjach, zmianach i poprawkach iść w zapomnienie, a następnie wracać w zmodyfikowanej formie. To była piekielna praca.

Teremon poważnie skinął głową i wyciągnął rękę ze szklanką. Psycholog nalał oszczędnie kilka kropel purpurowego płynu. Następnie zwilżył nieco własne gardło i podjął:

Dopiero dwadzieścia lat temu udowodniono ostatecznie, że orbitalne ruchy sześciu słońc są zależne od Prawa Uniwersalnej Grawitacji. Nie lada sukces!

Szirin wstał i nie zapominając o butelce ruszył pod okno.

Docieramy do sedna sprawy. W ciągu ostatniego dziesięciolecia obroty Lagazy wokół Alfy zdradzają nieprawidłowości, a obserwowana orbita nie odpowiada teoretycznym wyliczeniom, nawet przy uwzględnieniu perturbacji innych słońc. Co stąd wynika? Albo prawo nie ma sensu, albo też działa nowy, nie znany dotąd czynnik.

Teremon podszedł do okna, stanął obok Szirina. Nad lesistymi stokami wzgórz spojrzał w stronę, gdzie wieże miasta Saro połyskiwały krwawo na widnokręgu. Dziwne nerwowe napięcie wzrosło w nim, gdy przeniósł wzrok ku Becie, połyskującej szkarłatne w zenicie, skarlałej, złowieszczej.

Słucham dalej, proszę pana – odezwał się półgłosem.

Astronomowie – podjął psycholog – błądzili na oślep całe lata. Kolejno wysuwali teorie jeszcze trudniejsze do obronienia niż poprzednie. Wreszcie, pod wpływem natchnienia, Aton sięgnął do wierzeń kultystów. Głowa kultu, Sor 5, dysponował danymi, które znacznie upraszczają cały problem. Aton wziął się do pracy pod nowym kątem. Przyjmijmy, że istnieją inne nie świecące ciała niebieskie, zbliżone charakterem do Lagazy. Co wtedy? Ciała te błyszczą tylko zapożyczonym światłem, a jeżeli, jak w znacznej części Lagaza, są zbudowane z błękitnawych skał, nikną na jasnym tle nieba, pośród nieustannego światła słońc. Są całkowicie niewidoczne. Dziennikar...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin