Kosowski Rafał - Dzień w którym upadł Kanaan 03 - Wybrana.pdf

(1257 KB) Pobierz
Strona tytułowa
Strona
Redakcja:
Zespół Vocatio
Redakcja techniczna:
Paweł Pietrzyk
Korekta:
Beata Kaczmarczyk
Projekt okładki:
Maciej Garbacz
Copyright © 2011 by Oficyna Wydawnicza „Vocatio”.
All rights reserved.
Zdjęcie murów: Copyright © nickos68 – Fotolia.com
Zdjęcie kobiety: Copyright © VladGavriloff – Fotolia.com
W sprawie zezwoleń należy zwracać się do:
Oficyna Wydawnicza „Vocatio”
02-798 Warszawa, ul. Polnej Róży 1
e-mail: vocatio@vocatio.com.pl
Redakcja: fax (22) 648 63 82, tel. (22) 648 54 50
Dział handlowy: fax (22) 648 03 79, tel. (22) 648 03 78
e-mail: handlowy@vocatio.com.pl
Księgarnia Wysyłkowa
02-798 Warszawa 78, skr. poczt. 54
tel. (603) 861 952
e-mail: ksiegarnia@vocatio.com.pl
www.vocatio.com.pl
ISBN 978-83-7829-045-2
redakcyjna
Motto
Teraz już wiem,
że nic mnie nie odłaczy od Twojej miłości
ani śmierć, ani życie,
ani posłańcy światłości, czy demony mroku,
ani dzień dzisiejszy, ani jutrzejszy,
ani żadna moc tego świata.
Nic nie zdoła mni odłączyć od Twojej miłości!
Rz 8,38-39
(parafraza autora)
Prolog
P
RZEZ
całą noc obie grupy nie zbliżyły się do siebie ani trochę. Zbiegowie uciekali bezładnie, nie mając
nawet pojęcia, jakie zmagania nieustannie toczą się sferze niedostępnej dla ich poznania, a przecież odległe
zaledwie o krok. Gdyby dane im jednak było dostrzec postaci obrońców i napastników, ich oblicza, płonące
oczy i zaciekłość, z jaką przypuszczali i odpierali kolejne ataki, ucieczka zmieniłaby się w kompletny
chaos, co zresztą i tak groziło im przez cały czas. Bo w dziejach planety niewiele było dotąd sytuacji,
w których w bezpośrednie starcie włączyłby się sam Niosący Światło. Wbrew zapewnieniom generałów, że
nadal wszystko jest pod kontrolą, postanowił osobiście zająć się dowodzeniem i gratulował sobie tej
decyzji. Bez jego interwencji Totmes nadal tkwiłby w Tebach i opłakiwał swych zmarłych, a tymczasem
kapłani do rana zdążyliby wzniecić rewoltę i rękami zdesperowanego ludu zabić władcę, ukarać za
wszystkie plagi, a szczególnie za ostatnią –
najstraszliwszą. Do tego czasu przeklęci zbiegowie byliby
bezpieczni. Tak się jednak nie stało, bo tylko on – Anioł Otchłani – Abaddon, znał siłę nienawiści, czystej
i potężnej jak on sam, nienawiści, która potrafi wznieść się nad rozpacz i świadomość klęski, ba, klęskę
obrócić nie tylko w sukces, lecz także w spektakularny triumf, taki, o którym jeszcze przez stulecia będzie
się pisać pieśni i eposy. I tylko on wiedział, jak sprawić, by ta nienawiść i moc poczęły krążyć w ludzkich
żyłach, by wreszcie dumny faraon porzucił rozpacz i sam stał się nienawiścią i mocą.
Ale jeszcze przed świtem zdarzyły się dwie rzeczy, które przerosły dumnego księcia. Najpierw stawił
mu czoła potężny Mikajehu idący dotąd z przodu kolumny i kierujący ucieczką, którą Syn Jutrzenki brał za
objaw strachu i zaskoczenia. A przecież posłańcy Wszechmocnego nigdy nie bywali zaskakiwani. To
prawda, dziwili się ludzkim decyzjom, sprawiały im one ból i przykrość, ale zawsze byli gotowi… Jakże
mógł znów to przeoczyć?!
I właśnie wtedy, podczas pościgu, gdy ofiara niemal wpadała im w szpony, zjawił się Mikajehu i odżyły
wspomnienia. Bo wtedy było tak samo: gdy w Niebiosach rozszerzała się rebelia, a on był pewny, iż nic nie
powstrzyma go przed przejęciem władzy, jego brat Archangelo Mikajehu, zamiast stanąć u boku Syna
Jutrzenki, przeciwstawił mu się i wyrzekł słowa, po których niezdecydowani nie mieli już żadnych złudzeń.
Któż jest jak Jahwe? — zapytał wówczas głosem donośnym jak grzmot. Któż jest jak Jahwe? —
powtórzył z taką samą mocą.
Gdy teraz znów stanął mu na drodze, miał na ustach to samo pytanie, a Niosący Światło zatrząsł się
z gniewu; nienawiść w jego oczach eksplodowała jak rodząca się gwiazda. Rzucił się w stronę Mikajehu
i zajadle zaatakował jak szerszeń, a za nim runęły mroczne szwadrony. Otoczyli Opiekuna i jego
wojowników zwartym półkolem, chcąc przebić obronę i wziąć odwet na zbiegach. Ale nie dali rady. Miecz
Mikajehu skutecznie trzymał ich na dystans. Dla ludzi pędzących w pościgu był nieprzebytą ciemnością,
dla legionów mroku – niezdobytą twierdzą. A za jego plecami, jak okiem sięgnąć lśniła jasność
i pokazywała drogę uciekającym.
I tak posuwali się spiesznie, zaślepione furią piekielne hufce, najeżone kłami, szponami i mieczami,
przed nimi Opiekun, którego imię brzmi Któż-Jest-Jak-Jahwe, i jego zastępy, a z przodu ci, których bronił,
wciąż niedostępni dla wrogów. Aż droga już dawno została za nimi, a oni ujrzeli, iż posuwają się środkiem
morza; zwarte ściany wód stały po obu stronach, grożąc upadkiem w porywach silnego wschodniego
wiatru.
Niosący Światło ogarnął to jednym spojrzeniem i zadrżał. Bo nie byli tu sami. Oni – istoty duchowe, dla
których nie było fizycznych granic i przeszkód, przywiedli tu swoje narzędzia. Gdy znów spojrzał w oczy
Mikajehu, dojrzał w nich błysk triumfu i już wiedział, że przegrał. Po raz kolejny dał się ponieść ambicji,
zostawiając rozsądek na boku. Znów jak głupiec zabrnął w ślepy zaułek i wiedział, co za chwilę się stanie,
co musiało się stać, bo przemówił Mówiący, a wszak jedno Jego słowo dawało początek galaktykom.
Zorganizowany pościg zmienił się w totalny chaos, gdy tysiące bojowych rydwanów zaczęło się
rozpadać pod wpływem spadających na nie zwałów wody. W jednej chwili konie ciągnące wozy albo
stawały dęba po napotkaniu nieoczekiwanego oporu osi pojazdów pozbawionych kół i haratających
o piaszczyste dno, albo nagle uwolnione od ciężaru rącze zwierzęta po zerwaniu uprzęży gwałtowanie
nabierały szybkości i wpadały na szczątki wozów jadących przed nimi, tratując piechurów i przewracając
inne konie. Wystarczyło parę chwil, by cała armia faraona straciła swoje główne atuty bojowe. Ale on znów
Zgłoś jeśli naruszono regulamin