Milburne_Melanie_Argentynskie_tango.pdf

(838 KB) Pobierz
Melanie Milburne
Argentyńskie tango
Tłu​ma​cze​nie:
Ka​ta​rzy​na Pan​fil
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ju​lius Ra​vens​da​le zo​rien​to​wał się, że jego go​spo​dy​ni coś knu​je,
od razu gdy tyl​ko przy​nio​sła jego ulu​bio​ny de​ser.
– Kró​lew​ski pud​ding? Ni​g
dy nie do​sta​ję de​se​ru do obia​du, chy​-
ba że jest ja​kaś wy​jąt​ko​wa oka​zja.
– To jest wy​jąt​ko​wa oka​zja – po​wie​dzia​ła So​phia, wy​da​jąc się
za​kło​po​ta​na. – Spro​wa​dzam dziew​czy​nę do po​mo​cy. Tyl​ko na
mie​siąc, aż przej​dzie mi to nie​szczę​sne za​pa​le​nie ścię​gien.
Ju​lius spoj​rzał na sta​bi​li​za​tor nad​garst​ka, któ​ry So​phia no​si​ła
od kil​ku ty​go​dni. Wie​dział, że pra​co​wa​ła zbyt cięż​ko i że przy​da​-
ła​by się do​dat​ko​wa po​moc, ale lu​bił trzy​mać per​so​nel z dala od
wil​li.
– Kto to jest?
– Faj​na dziew​czy​na, po​trze​bu​je tyl​ko, żeby nią tro​chę po​kie​ro​-
wać.
Ju​lius w my​ślach prze​wró​cił ocza​mi. Miał do wy​bo​ru tyle róż​-
nych go​spo​dyń, a za​trud​nił ar​gen​tyń​skie wcie​le​nie Mat​ki Te​re​sy.
– Chy​ba się zgo​dzi​li​śmy, że two​je skrzyw​dzo​ne owiecz​ki nie
mają wstę​pu do domu?
– Wiem, ale ta dziew​czy​na pój​dzie do wię​zie​nia, je​śli…
– Do wię​zie​nia? Przy​pro​wa​dzasz tu prze​stęp​ców?
– Ona tyl​ko parę razy wpa​ko​wa​ła się w kło​po​ty – za​prze​czy​ła
So​phia. – W każ​dym ra​zie moż​li​we, że fa​cet so​bie na to za​słu​żył.
– Co mu zro​bi​ła?
– Po​ry​so​wa​ła mu no​wiu​teń​ki spor​to​wy sa​mo​chód.
– Twier​dzi​ła, że to był wy​pa​dek?
– Nie, przy​zna​ła się. Była z tego dum​na. Z tego i z wia​do​mo​ści,
jaką wy​pi​sa​ła na jego traw​ni​ku środ​kiem chwa​sto​bój​czym.
– Za​po​wia​da się uro​czo.
– Więc ją przyj​miesz?
Ju​lius uległ peł​nej na​dziei mi​nie go​spo​dy​ni. So​phia była naj​-
więk​szą al​tru​ist​ką, jaką znał. Za​wsze mu​sia​ła ro​bić coś dla in​-
nych i szu​kać spo​so​bu, by zmie​nić coś na lep​sze w czy​imś ży​ciu.
Wie​dział, że jest sa​mot​na, od​kąd dwo​je jej do​ro​słych dzie​ci wy​-
pro​wa​dzi​ło się za gra​ni​cę. Co by szko​dzi​ło, gdy​by ten je​den raz
jej ustą​pił?
– Pew​nie nie dasz się na​mó​wić, żeby za​miast tego za​jąć się ro​-
bie​niem na dru​tach lub ha​fto​wa​niem?
So​phia uśmiech​nę​ła się do nie​go.
– Tyl​ko po​cze​kaj, aż ją po​znasz. Zo​ba​czysz, po​ko​chasz ją.
Gdy wio​zą​cy ją van się za​trzy​mał, Hol​ly po​my​śla​ła o uciecz​ce,
ale po​wstrzy​ma​ły ją roz​mia​ry wil​li i przy​le​gło​ści. Była wiel​ka. Ol​-
brzy​mia. Praw​do​po​dob​nie mia​ła swój wła​sny nu​mer kie​run​ko​wy.
Może na​wet wła​sną par​tię po​li​tycz​ną. Re​zy​den​cja mia​ła czte​ry
kon​dy​gna​cje i zbu​do​wa​na była w sty​lu neo​kla​sy​cy​stycz​nym. Im​-
po​nu​ją​ce ogro​dy i buj​ne, pa​gór​ko​wa​te pola oto​czo​ne gę​stym la​-
sem ro​bi​ły osza​ła​mia​ją​ce wra​że​nie. Wszyst​ko wy​glą​da​ło jak
w naj​wyż​szej kla​sy ho​te​lu – luk​su​so​wym ku​ror​cie dla bo​ga​tych
i sław​nych. Dla​te​go za​czę​ła się za​sta​na​wiać, dla​cze​go ją tu przy​-
sła​no.
– To tyl​ko mie​siąc – po​wie​dzia​ła Na​ta​lia Va​re​la, jej ku​ra​tor są​-
do​wa, gdy otwar​ły się zdo​bio​ne bra​my z ku​te​go że​la​za, wpusz​-
cza​jąc je na dłu​gi pod​jazd pro​wa​dzą​cy do nie​ska​zi​tel​nie utrzy​ma​-
nej wil​li.
Mie​siąc. Trzy​dzie​ści je​den dni miesz​ka​nia z ja​kimś nie​zna​jo​-
mym, któ​ry wspa​nia​ło​myśl​nie za​pro​po​no​wał, że ją „zre​for​mu​je”.
Ha, ha, ha. Jak​by to mia​ło za​dzia​łać. Swo​ją dro​gą: kim był ten fa​-
cet? Po​wie​dzia​no jej tyl​ko, że to ja​kiś szcze​gól​nie uta​len​to​wa​ny
geek, fra​jer z An​glii, któ​ry od​niósł suk​ces w Ar​gen​ty​nie, pro​jek​-
tu​jąc opro​gra​mo​wa​nie dla te​le​sko​pów ko​smicz​nych wy​ko​rzy​sty​-
wa​nych w są​sied​nim Chi​le, na pu​sty​ni Ata​ka​ma. Och, i jest, zda​je
się, sin​glem. Hol​ly prze​wró​ci​ła ocza​mi. Taki z nie​go al​tru​ista, że
zgo​dził się przy​jąć pod swój dach mło​dą ko​bie​tę z pro​ble​ma​mi?
A za​kład kar​ny na​praw​dę to ku​pił?
Tak, ja​sne. Już ona zna​ła męż​czyzn i ich szem​ra​ne po​bud​ki.
– Ju​lius Ra​vens​da​le wy​świad​cza ci przy​słu​gę – tłu​ma​czy​ła Na​-
ta​lia, prze​jeż​dża​jąc przez bra​mę. – Zgo​dził się tyl​ko ze wzglę​du
na to, że jego go​spo​dy​ni ma za​pa​le​nie ścię​gien w nad​garst​ku. Bę​-
dziesz jej po​ma​gać. To dla cie​bie nie​sa​mo​wi​ta oka​zja i świet​ny
tre​ning za​wo​do​wy. Mam na​dzie​ję, że w peł​ni to wy​ko​rzy​stasz.
Hol​ly cy​nicz​nie wy​dę​ła war​gi. Nikt nie prze​ro​bi jej na go​spo​się
tyl​ko dla​te​go, że po​peł​ni​ła w ży​ciu kil​ka błę​dów. Zresz​tą tak na​-
praw​dę nie moż​na było tego na​zwać praw​dzi​wy​mi błę​da​mi, po​-
nie​waż jej wstręt​ny oj​czym za​słu​gi​wał na to, co zro​bi​ła. Hol​ly nie
bę​dzie po​kor​ną nie​wol​ni​cą ja​kie​goś bo​ga​cza. Cza​sy, gdy nią po​-
mia​ta​no, mia​ła już daw​no za sobą. Ju​lius Ra​vens-ja​kiś-tam prze​-
ży​je wiel​ki szok, je​śli my​śli, że może ją wy​ko​rzy​sty​wać do za​spo​-
ka​ja​nia swo​ich nik​czem​nych po​trzeb.
A co, je​śli to nie w kuch​ni chciał ją nie​wo​lić? Je​śli miał jesz​cze
gor​sze za​mia​ry? Może pla​no​wał od​dać przy​słu​gę spo​łe​czeń​stwu,
sta​ra​jąc się do​stać coś od niej? Tyl​ko spró​buj, po​my​śla​ła. Zo​-
bacz​my, jak da​le​ko za​je​dziesz.
– Och, zgo​da, w peł​ni to wy​ko​rzy​stam – od​par​ła Hol​ly, po​sy​ła​-
jąc ku​ra​tor uśmiech. – Mo​żesz być tego pew​na.
Pod​czas gdy Na​ta​lia od​bie​ra​ła waż​ny te​le​fon, go​spo​dy​ni wi​ta​ła
Hol​ly w pro​gu.
– Wspa​nia​le, że je​steś, Hol​ly. Wchodź. Se​
ñ
or Ra​vens​da​le jest
za​ję​ty, dla​te​go to ja po​ka​żę ci twój apar​ta​ment.
Hol​ly nie spo​dzie​wa​ła się ko​mi​te​tu po​wi​tal​ne​go, ale jej go​spo​-
darz mógł się przy​naj​mniej po​ja​wić. Sko​ro zgo​dził się ją tu przy​-
jąć, mógł​by cho​ciaż za​cho​wać się grzecz​nie i oso​bi​ście ją przy​wi​-
tać.
– Gdzie on jest? – za​py​ta​ła.
– Nie moż​na mu prze​szka​dzać. Po​ka​żę ci apar​ta​ment, któ​ry
przy…
– Prze​szkodź mu, pro​szę – po​wie​dzia​ła Hol​ly.- Te​raz.
So​phia wy​glą​da​ła na tro​chę za​sko​czo​ną.
– On nie lubi, żeby mu prze​ry​wać, gdy pra​cu​je. Nie wpusz​cza
ni​ko​go do biu​ra, chy​ba że to coś pil​ne​go.
Hol​ly de​li​kat​nie ode​pchnę​ła ją sprzed drzwi, za któ​ry​mi spo​-
dzie​wa​ła się za​stać wła​ści​cie​la wil​li. Były to je​dy​ne za​mknię​te
drzwi wzdłuż dłu​gie​go, sze​ro​kie​go ko​ry​ta​rza. Nie za​pu​ka​ła.
Prze​krę​ci​ła klam​kę i we​szła do środ​ka. Męż​czy​zna uniósł gło​wę
znad biur​ka, przy któ​rym stu​kał w kla​wia​tu​rę kom​pu​te​ra.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin