Raduchowska Martyna - Czarne Światła 01 - Łzy Mai(1).pdf

(2291 KB) Pobierz
W nieruchomych oczach Mai odbijał się ogień.
Porucznik Jared Quinn nie mógł oderwać od nich wzroku. Adrenalina
łagodziła
ból
tak skutecznie,
że
niemal zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach
zdołał całkowicie zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami
okablowania. W jednym z sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i
przeraźliwe wrzaski, ale Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem
próbował wyczytać coś z pustych
źrenic
Mai. Srebrzyste tęczówki androida
wyglądały jak dwa płatki przybrudzonego
śniegu,
a sączące się spod powiek
łzy
przywodziły na myśl kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.
Gabinet, do którego Quinn przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba
ostatnim ocalałym pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na
pewno jednym z nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło.
Przez
ścianę
z pancernego szkła Jared miał
świetny
widok na zdemolowane,
płonące laboratorium. Nie pozostał tam już nikt
żywy,
walki szybko przeniosły się
na niższe piętra, znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych. Zhakowane
systemy bezpieczeństwa wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar.
Mokre meble, aparatura i komputery buchały parą i migotały w
świetle
kopcących
płomieni. Podłogę zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz
po raz rozlegał się szczęk pękających od gorąca
żarówek,
nieliczne działające
lampy mrugały nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.
Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień,
podsycany
łatwopalnymi
chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące
powietrze drżało gorączkowo, a każda sekunda zdawała się trwać bez końca.
Zupełnie jakby wysoka temperatura zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale i czas,
spowalniając go, topiąc, rozciągając. Gdzieś z głębi budynku dochodziło
monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy wybuchów,
łomot,
dziki wrzask
atakujących, wycie mordowanych. Potworna kakofonia cichła powoli, wypierana
przez złowrogą ciszę.
I wtedy huknął pojedynczy wystrzał. Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared
odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę
sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w płonącej pracowni, raptem kilka
kroków od nich, zaraz po drugiej stronie szklanych drzwi do gabinetu, w którym
ukryli się Quinn i jego android. Marcus patrzył wprost na dowódcę, ale go nie
widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią,
poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w półmroku, a
powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo ograniczając
Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać czy
mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył strzelić
tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi Marcusa wykwitł
bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który nie zdążył
wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na podłogę, malując
w powietrzu grube warkocze czerwieni.
Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai,
złapał ją za kołnierz kurtki, wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod
ścianę
gabinetu. Od ciała detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął
się pod spojrzeniem jego martwych oczu i szybko odwrócił wzrok.
On był ostatni, pomyślał, czując, jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w
żyłach.
Ścianę,
pod którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby.
Zupełnie przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni.
Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny. W głębi pokoju
panował chłód i ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się
podobnej masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli
żadnych
problemów, nie mieli
więc na sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy
Guardian Angel, których mechanizmy maskujące ograniczały się do dynamicznego
adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za
ścianą
płonął sprzęt laboratoryjny,
aparatura, stanowiska komputerowe. Roztańczony ogień oszukiwał detektory
ruchu, jego blask oślepiał standardowe czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło
zapewniało doskonały kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie
interesował się robotyką, ale dałby sobie rękę uciąć,
że
maszyna odpowiedzialna za
śmierć
Blake’a nie miała na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography
1
,
systemu wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się
za płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było
prawdopodobieństwo,
że
morderca Marcusa ich nie zauważy.
I faktycznie, nie zauważył. Szybkim krokiem przemierzył pracownię, dokładnie
lustrując każdy kąt, a okruchy szkła chrzęściły i pękały pod ciężarem jego
tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny
żołnierz
zniknął za drzwiami
prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana tylko trzaskaniem ognia.
Jared rozluźnił się nieco, zerknął na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na
dnie jej
źrenic
zamajaczył wreszcie przebłysk
świadomości.
Quinn odetchnął z ulgą
i powodowany dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować,
1
Infrared Digital Holography – podczerwona holografia cyfrowa (wszystkie przypisy pochodzą od autorki).
wziął replikantkę za rękę. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie
gesty rezerwował wyłącznie dla ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał
kciukiem wierzch jej dłoni i modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.
Maya nie odwzajemniła uścisku. Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza
krótkimi momentami, w których jej filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez
cały czas wbijała w towarzysza nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie
poruszała wargami. Jared mocniej zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną
skórę, by wyrwać Mayę z otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić,
że
nie
została sama, a nade wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając,
że
porucznik Quinn nadal
żyje
i potrzebuje pomocy...
To nie o nią się boję, stwierdził nagle z takim przekonaniem,
że
aż go zmroziło.
Dopiero teraz uświadomił sobie,
że
kiedy padła mu do stóp rażona impulsem
elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a przez głowę przemknęła mu tylko jedna
myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam, bez jej nadludzkiego wsparcia.
Wcale nie modlę się o jej ocalenie, spowiadał się dalej sam przed sobą,
bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Modlę się o własne. Bo jeśli
Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam praktycznie
żadnych
szans.
Jared znów napotkał martwe spojrzenie detektywa Blake’a.
On był ostatni, pomyślał znowu, i rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po
sierżant Helen McKay została tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu
wysokich płomieni. Krwawe strzępy, które zaledwie godzinę temu były
detektywem Maxwellem Rosso, teraz dekorowały kafelki makabryczną mozaiką.
Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią, wisiał detektyw Lawrence O’Neill,
przyszpilony do
ściany
długimi stalowymi prętami. Gwoździarka pneumatyczna
leżała u jego stóp.
Porucznik zacisnął zęby i odwrócił głowę.
– Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po omacku odszukał drugą dłoń Mai i
ścisnął
mocno. – Proszę.
Ciało replikantki zadygotało w odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb
czaszki.
Harmider, który przywrócił go rzeczywistości, Jared wziął początkowo za odgłos
dalekich wystrzałów. Dopiero gdy wsłuchał się uważniej, doszedł do wniosku,
że
było to raczej jednostajne
łomotanie,
jakby coś ciężkiego głucho waliło o metal.
Zanim zdołał ustalić, skąd ów dźwięk dochodzi, ujrzał, jak na jednej ze
ścian
laboratorium, wysoko, niemal pod samym sufitem, miarowo wygina się i
wybrzusza osłona wentylacji. Kolejne uderzenie wyrwało wreszcie pokrywę ze
ściany,
ukazując szczupłą nogę w granatowym trampku. Kawał metalu z
potwornym
łoskotem
runął w dół, wzniecając chmury dymu i iskier. Z przewodu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin