Carola Dunn - Kryminalne przypadki Daisy D. 12 - Katuj mnie śmiechem.pdf

(1287 KB) Pobierz
Carola Dunn
KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D.
TOM 12
Katuj mnie śmiechem
Składam podziękowanie Stephanie Walker i doktor Anne
Dale z Uniwersytetu w Toronto, Heather Thompson, zastępcy
koronera z Franklin County, Washington, i Alice Ford - Smith
z Welcome Library, za ich nieocenioną pomoc w
rozszyfrowywaniu niejasnych informacji technicznych oraz
cierpliwość przy odpowiadaniu na nieskończoną ilość moich
pytań.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widząc, jak Daisy zdejmuje kapelusz z półki w szafie i
odwraca się do lustra, Nana zaczęła brykać z nadzieją u jej
stóp. Daisy spojrzała w dół.
- Nic z tego - westchnęła. Puszysty ogon i uszy pieska
oklapły. - Uwierz mi, że chętniej poszłabym z tobą na
Primrose Hill niż do dentysty, ale już za długo to odkładałam.
Nie mogę udawać, że zapomniałam o wizycie, bo ten
przeklęty ząb boli już tak, że nie mogę wytrzymać - dotknęła
czubkiem języka dziury, o którą mógłby się potknąć dinozaur,
o ile cały by w nią nie wpadł.
Przykryła obcięte na pazia loki liliowym, kloszowym
kapelusikiem i spojrzała w lustro. Bladożółte prymule
zatknięte z boku tuż przy wąskim rondzie to najnowszy krzyk
mody tej wiosny.
- Bardzo twarzowy, prawda, Nana? - Daisy popatrzyła na
swoje odbicie z uznaniem.
Odkąd pół roku temu wyszła za mąż, zdążyła zgromadzić
olbrzymie ilości ubrań. Choć jej teściowa oraz przyjaciółka
Lucy szczerze się nie cierpiały, zgadzały się w jednej kwestii:
garderoba Daisy przedstawiała się kompromitująco. Od
wczesnego dzieciństwa aż do czasu, gdy zaczęła zarabiać na
skromne utrzymanie, Daisy poprzestawała na szkolnym
mundurku, a w czasie wojny na skąpym z konieczności
wyborze ubrań. Moda nigdy nie stała na pierwszym miejscu.
I tak nie było powodu do szaleństw, gdyż obecny styl
podkreślał prostą jak deska, chłopięcą figurę, która dla Daisy
była nieosiągalna. Owszem, nogi miała przyzwoite, a
najnowszy krój halki na wiosnę 1924 roku znów prawie
odsłaniał kolana, ku oburzeniu pani Fletcher.
Daisy czuła, że i tak całkiem nieźle udało jej się pogodzić
różnicę między oczekiwaniami drogiej teściowej, wdowy po
dyrektorze banku, oraz Lucy, miejskiej elegantki. Przyjaciółka
uważała jej nowe ubrania za nieciekawe, a pani Fletcher
twierdziła, że są zbyt frywolne, jak dla szacownej mężatki z
przedmieścia. W sumie i tak liczyło się tylko to, że Alec
wydawał się zadowolony.
To Belinda wybrała jej ten kapelusz. Pamiętając noszone
w dzieciństwie sukienki w stokrotki i takież kapelusiki, w
kwestii ubioru Daisy zawsze podążała po linii najmniejszego
oporu. Jej dziesięcioletnia pasierbica zrobiła w jej imieniu
bardziej przedsiębiorczy krok. Podczas wspólnych zakupów
wypatrzyła liliowy klosik z prymulkami i uparła się, że dla
Daisy będzie jak znalazł.
Zakup kapelusza pociągnął z kolei za sobą zamówienie
stosownego wiosennego kostiumu z liliowego jerseyu, z
pasującą bladożółtą bluzką. Choć był szyty na miarę, a nie
wyszperany wśród kostiumów z wyprzedaży u Selfridge'a,
Alec nawet nie mrugnął, gdy zobaczył rachunek. - Wart
każdej ceny - powiedział z uznaniem, gdy zobaczył ją w
nowym nabytku po raz pierwszy.
- Owszem, całkiem gustowny - przyznała teraz Daisy i
przypudrowała nos. Szminka? Nie, przecież dentysta usmaruje
sobie całe ręce.
- Auu... - jęknęła Daisy, bo na samą myśl o dentyście ząb
zabolał bardziej niż zwykle. Nana polizała jej rękę z
niepokojem.
- Muszę już iść. Skoro będę całkowicie zdana na litość
pana Talmadge'a, nie mogę ryzykować, że go wyprowadzę z
równowagi, wpadając spóźniona. Nieźle, jak na początek
tygodnia!
Zbiegła po schodach. Choć na dworze świeciło słońce, a
pogoda owego kwietniowego poranka była w kratkę, Daisy
sięgnęła po trencz z szafy stojącej na końcu korytarza.
Wkładając rękawiczki, ruszyła ku drzwiom.
- Idę tylko do dentysty, mamo - rzuciła, wtykając głowę w
drzwi bawialni.
Nadal dziwnie się czuła, nazywając panią Fletcher mamą,
choć bynajmniej nie z sentymentu. Jej własna matka, lady
Dalrymple, rzadko odwiedzała pokój dziecięcy, a teraz Daisy
odwiedzała wdowę po wicehrabim tak rzadko, jak tylko się
dało. Z kolei nadal dzierżąc stery gospodarstwa domowego,
pani Fletcher była zawsze w pobliżu. Daisy zdawała sobie
sprawę z tego, że to dzięki niej może robić karierę
dziennikarską, ale jej obecność działała jak kubeł zimnej
wody.
- Nie zapomnij parasola - powiedziała pani Fletcher znad
jadłospisu, który przygotowywała na następny dzień. - Jeśli
chcesz zdążyć na wizytę, będziesz się musiała pospieszyć.
Przecież nie można urazić pana Talmadge'a. Pamiętaj, że
oprócz tego, że jest znakomitym dentystą, jest również
naszym sąsiadem. Gdzie Nana? Wypuść ją, proszę, zanim
wyjdziesz, Daisy. Nie chcę, żeby zrobiła bałagan, zakopując
kości pod dywanem.
Do zakopania kości doszło tylko raz, i to kilka tygodni
temu, jednak uczyniło to z Nany kość niezgody. Za każde jej
uchybienie w zachowaniu pani Fletcher winiła wyłącznie
Daisy, ponieważ to ona przekonała Aleca, żeby pozwolił
Belindzie zatrzymać szczeniaka. Daisy wzięła suczkę do
kuchni, gdzie Dobson, zajęta zmywaniem naczyń po obiedzie,
przywitała ją skórką z tostu.
- Może wyjść, dopóki świeci słońce, proszę pani. Nawet
jak połamie parę żonkili, to ich przecież nie ubędzie, a już na
pewno nie będzie kopać w ogrodzie, to nie w jej stylu.
Zawołam ją, jeśli się rozpada.
- Dziękuję, Dobson. Nie będzie mnie nie więcej niż
godzinkę, przynajmniej taką mam nadzieję.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin