Ostatnia zima - Ake Edwardson.txt

(670 KB) Pobierz
?KE EDWARDSON
OSTATNIA ZIMA


Dla Rity


1

ZGŁOSZENIE NA TELEFON ALARMOWY przyszło dokładnie o pištej trzydzieci dwie i osiemnacie sekund. Wezwanie dotyczyło zagrożenia życia: Moja partnerka nie oddycha!. Godzina zresztš nie miała w tamtym momencie znaczenia. Szczegóły mogły się okazać istotne dopiero póniej, w pierwszej fazie dochodzenia wstępnego. W fazie kiedy, jak, kto. A może też dlaczego. O ile oczywicie dochodzenie w ogóle miało się zaczšć, bo nie było wykluczone, że zdarzenie miało jednoznaczny przebieg. Ale kiedy rano, w pierwszej połowie grudnia, radiowóz ruszył na południe miasta, w stronę Vasastan, wszystko to nie było jeszcze przesšdzone. Nie było też wiadomo, czy nadchodzšcy dzień będzie ładny. Prognozy były enigmatyczne. Ale stażystka Gerda Hoffner czuła, że w powietrzu unosi się jeszcze jesień. Czuła ten słodkawy, padziernikowo-listopadowy zapach, będšcy pozostałociš roku, który za chwilę miał się skończyć. Może przyszły rok będzie ładny. Ale wkrótce i on trafi do archiwum, mówišc policyjnym żargonem. Choć akurat wtedy to nie policyjny żargon zaprzštał Gerdzie głowę. Po prostu chciała już mieć za sobš tę interwencję. Był z niš Johnny  siedział obok i rozglšdał się za właciwym numerem domu. Johnny Popiech. Szybko dorobił się tego pseudonimu. Gerda zresztš też chciała jak najszybciej skończyć, a potem jechać do domu. Po południu wybierała się pobiegać. Dziesięć kilometrów przez P?velund i Ruddalen. Powoli. A potem się położy.
Bała się. Czekało jš spotkanie ze mierciš. Pierwsze. 
 To tutaj  powiedział Johnny, wskazujšc na jedno z wejć zwieńczonych dwiema zdobnymi cyframi. Chyba były wykute ze złota. Wejcie wyglšdało zarazem zachęcajšco i odpychajšco. Do rodka zapraszało swoich, ale dla wszelkich mętów społecznych było zamknięte. O ile oczywicie jakie męty tam trafiały, zboczywszy z Avenyn podczas pištkowej popijawy. Bo do Avenyn było niedaleko. Ja nie byłam i nie jestem swoja, pomylała Gerda, wysiadajšc z samochodu. Nigdy nawet nie byłam w żadnym domu na Vasastan. Policja rzadko tu zaglšda. 
Wybrała kod na domofonie i gdzie ze rodka masywnych drzwi usłyszeli kliknięcie. Johnny nacisnšł ciężkš klamkę.
 Przynajmniej nie zapomniał kodu  powiedział. 
 A dlaczego? miałby zapomnieć?
 Jeli obok leży martwa dziewczyna, to niekoniecznie się pamięta o takich rzeczach jak kod do domofonu.
Weszli na klatkę schodowš. Przypominała salę balowš. Gerda się rozejrzała. Wszędzie aż błyszczało od srebra i złota. Jestem jak Kopciuszek na balu, pomylała. A już mam odciski. Te nowe buty od munduru sš za małe, od razu to poczułam. Czemu się nie odezwałam? Ale w tej chwili nie ma co zaprzštać sobie tym głowy. Chociaż może jednak lepiej myleć o czym innym. Niedobrze, że tu jestem. Czuć grozę. W życiu się tak nie bałam. Co teraz będzie? Spojrzała na pnšce się w górę schody i sufit. Co tam znajdziemy? Nasłuchiwała sygnału karetki, ale na dworze było cicho. A akurat wtedy naprawdę chciała usłyszeć syreny przecinajšce poranne powietrze i budzšce wyciem mieszkańców tych pięknych domów. Ten odgłos by jš uspokoił.
 Trzecie piętro  powiedział Johnny.  Jedziemy windš?
Winda wyglšdała jak z dziewiętnastego wieku. I pewnie zresztš wtedy powstała. Cały dom był dziewiętnastowieczny. Zbudowano go dla bogaczy i tacy nadal tu mieszkali. Ale kto z trzeciego piętra włanie zostawił to wszystko za sobš. Zostawił przeszłoć, teraniejszoć, przyszłoć. ciany pokrywały wymylne stuletnie wzory. Gerda pamiętała, że ten styl w sztuce ma swojš nazwę. Jakie niemieckie słowo1, które trafiło do kilku języków. Co z młodociš. Ciekawe, stary dom i dawna sztuka, której nazwa nawišzuje do młodoci. Wzory na cianach wiły się w dół, w górę, oplatały schody i windę.
 Winda nie wchodzi w grę  powiedziała Gerda.  Nie mam zamiaru utknšć gdzie między piętrami. 
Johnny ruszył w stronę marmurowych schodów. Zdšżył już złapać za sig sauera. Już mu się spieszyło. Gerda poszła za nim. Niosła narzędzie do wyłamywania drzwi. Siekierkę, łom, przecinak i dłuto w jednym. Dla policji i dla złodziei. Choć ci drudzy posługiwali się nowszym modelem. Gerda usłyszała co na klatce, gdzie otworzyły się drzwi. Chyba na górze, tak to zabrzmiało. Spojrzała na zegarek. Dla niektórych, również mieszkańców tego domu, poranek już się zaczšł albo miał się zaczšć wkrótce. Ale to miejsce kojarzyło się Gerdzie z leniwymi przedpołudniami, ogromnymi skšpanymi w słońcu pokojami, jedwabnymi szlafrokami i srebrnš tacš ze srebrnym serwisem do herbaty stojšcš na srebrnym stoliku. Możliwe, że widziała takš scenę w filmie, pewnie w jakim angielskim. Ale przecież angielskie trendy trafiły również do Göteborga. Swego czasu miasto nazywano Małym Londynem. Ale akurat o tym Gerda niewiele wiedziała. Trochę lepiej kojarzyła wpływy niemieckie, choć wokół siebie nie miała ich już zbyt wiele. Odkšd jej rodzice przeprowadzili się z powrotem do Lipska. Małego Lipska. Teraz muszę zrobić wszystko jak należy, pomylała, wchodzšc po schodach. Muszę być czujna. Muszę raczej patrzeć, niż słuchać. Teraz muszę polegać na oczach, nie mogš mnie zawieć. Dotarli na trzecie piętro. Przed sobš mieli troje drzwi. Jedne były uchylone na jakie dziesięć centymetrów. Wyglšdały na tak samo masywne jak drzwi na dole. Były zrobione z jakiego ciemnego drewna. Wyglšdały jak z żelaza. Z tyłu głowy poczuła munięcie. Jakby kto nacišgnšł na niš tkaninę. Strach. Zacisnęła palce na kolbie pistoletu. Była zimna jak żelazo. W takich sytuacjach żelazo może uspokoić. 
Nagle wiatło na klatce zgasło. 
Janiejsza strużka sšczyła się tylko zza otwartych drzwi. 
Ale to wiatło nie wyglšdało przyjemnie. Przypomina węża, pomylała Gerda. Węża, który sunie w naszš stronę. Widziała profil Johnnyego. Odwrócił się do niej. Chyba już nie było mu tak spieszno. Boi się jak ja. Z mieszkania dobiegł jaki dwięk. Czy raczej z apartamentu, bo to nie było zwykłe mieszkanie. Jakby kto wzdychał albo brał głęboki wdech. Dwięk uleciał przez drzwi wraz ze wietlnym wężem. A za nim kolejny. Ale ten brzmiał trochę inaczej, jak powolny krzyk. Nie było w nim strachu. Bo Gerda wiedziała, co to strach. 
 W każdym razie facet jest w domu  powiedział cicho Johnny. Słychać było, że jest zdenerwowany. Same słowa były może i chwackie, ale głos niwelował tę zuchwałoć. Zawsze tak jest, głos ujawnia wszystko.
Johnny się nie ruszał. Gerda go minęła i pchnęła drzwi końcówkš pistoletu. Okropny dwięk przybrał na sile, ale jej nie ogłuszył. Zobaczyła hol. Krzesło. Niewielki stolik. Co wiszšcego na cianie i kryształowy żyrandol pod sufitem. Włanie tego się spodziewała  kryształy już w holu. Zresztš hol był wielkoci jej mieszkania. Piętnacie metrów dalej widać było kawałek pokoju. Widziała okno i odbijajšce się w nim wiatło. Bo w pokoju też paliła się lampa, ale jeszcze słabsza niż ta w holu. I znów ten dwięk. Wręcz nieludzki, ale co w gruncie rzeczy jest ludzkie? W nowej pracy Gerda zdšżyła już zrewidować swoje poglšdy na tę kwestię. Wszystko okazało się trudniejsze, niż mówili w szkole policyjnej. Bo ludzkoć ujawnia się pod wieloma różnymi postaciami. Ma różne oblicza. I różnie krzyczy  włanie rozległ się kolejny krzyk. Przypominał podmuch wiatru. Gerda się zatrzymała. 
 Co, do cholery?  Johnny minšł jš i zrobił kilka kroków w głšb holu. 
Znów usłyszeli krzyk. Teraz już na pewno nie było w nim nic ludzkiego. Gerda zrobiła krok w jego stronę. 
Zapadł się w ciemnoć. Już nic nie widział. Całe wiatło gdzie zniknęło. Będzie tak żył w ciemnociach przez całš wiecznoć. I to włanie jest najgorsze. Że będzie żył. 
 Erik?? Erik!
Jej wołanie przebiło się przez jego krzyk. Wcišż tkwił w koszmarze. Był na samym jego dnie. A ona stała na górze, na krawędzi grobu, i próbowała go wołać. Usłyszał jš. Jej głos wycišgnšł go z powrotem. Tak włanie było. 
 Erik, co się dzieje? Erik?
Wrócił do wiata. Dzięki Bogu, że istniejš koszmary, pomylał. Dzięki nim można wrócić z piekła do życia. Co za ulga. Ciesz się, że żyjesz, stary. Bo tam, na dole, jest ciemno.
 Już? w porzšdku  odparł. 
Pogłaskała go po czole. Wiedział, że spocił się jak mysz. To jeden ze skutków koszmaru. Bo koszmary to ogromny wysiłek. Przypominajš trening w piekle. 
 Ten sen musiał być straszny jak cholera  powiedziała, dalej gładzšc go po czole. Rzadko przeklinała, ale czasami po prostu nie dało się użyć innego słowa. 
 Chyba nił mi się własny pogrzeb  odparł, kładšc dłoń na jej ręce.  Spucili mnie w trumnie. 
Angela milczała. Teraz Winter poczuł, że jego dłoń jest bardzo zimna, a jej  goršca. Cała krew spłynęła mu do serca, jak w wirówce. Jeszcze kilka takich potwornych snów i będę musiał brać leki na cinienie. 
 Było tak, jakbym zupełnie olepł  powiedział.  W życiu nie widziałem takich ciemnoci.  Spojrzał na Angelę.  O ile ciemnoci można widzieć. Ja w każdym razie widziałem.  Słyszał, że mówi cicho, jakby głos miał stłumiony.  Te ciemnoci były czarniejsze od czerni. A potem już nic nie widziałem.
Angela pokiwała głowš.
 Tak włanie jest teraz z Larsem  cišgnšł Winter.  Już nic nie widzi. 
Sny nie majš żadnego scenariusza, dlatego sš snami. Totalna improwizacja. Ale jego sen był odbiciem rzeczywistoci. Zaledwie kilka dni wczeniej pochowali Larsa Bergenhema. Dni, a może tygodni. Właciwie to już miesięcy. Bergenhem był inspektorem w wydziale ledczym komendy w Göteborgu niemal tak długo, jak długo Winter był tam komisarzem. To już prawie piętnacie lat. Lat długich i krótkich, pięknych i brzydkich. Mijajšcy rok był brzydki, wręcz okropny. Bergenhem żył, a potem nagle zginšł. Zapadł się w ciemnoć. Dosłownie zapadł się pod ziemię. Winter przez tę strasznš minutę mocno przyciskał do siebie jego martwe ciało. A przez kolejne minuty, godziny, dni i tygodnie, choć przeżył, chodził jak w letargu. 
Wszyscy widzieli, jak trumna z ciałem Bergenhe...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin