Brodeur Adrienne - Jej Portret - Obóz dla prawdziwych mężczyzn.pdf

(839 KB) Pobierz
Brodeur Adrienne
Obóz dla prawdziwych mężczyzn
Martha i Lucy to typowe nowojorskie kobiety: piękne,
pewne siebie, każda w swoim stylu. Jedyną bolączką, której
nie potrafią przezwyciężyć, jest... brak prawdziwych mężczyzn.
Ich znajomi faceci są zniewieściali, zarozumiali, niezaradni.
Nadzieję daje im tylko Cooper, przyjaciel Lucy ze studiów,
przystojny, wykształcony, męski pod każdym względem...
farmer.
Dziewczyny wpadają na szatański pomysł: zorganizują dla
mieszczuchów obóz dla prawdziwych mężczyzn na farmie
Coopera.
ROZDZIAŁ 1
„Czego chce kobieta?" — oto ważkie pytanie, na które mimo
trzydziestu lat zgłębiania kobiecej duszy wciąż nie potrafię
odpowiedzieć.
Zygmunt Freud
Lucy Stone jak zwykle czeka na Marthę. Pracowała dziś do późna
i prosto z laboratorium przyjechała taksówką do La Luny, winiarni w
Chelsea, w której teraz siedzi, zastanawiając się, dlaczego tak się
spieszyła. Martha nigdy nie przychodzi na czas.
Tego wieczoru Lucy jest przynajmniej na to przygotowana -
zabrała najnowszy numer „Biology Today", otwarty teraz na artykule
o zwyczajach godowych jaskółek. Pismo leży na barze z nierdzewnej
stali, a Lucy trzyma w ręku pióro, gotowa w każdej chwili zrobić
notatkę na marginesie. Tylko czytanie jej nie idzie, po prostu stara się
wyglądać na zajętą, by uniknąć niechcianej rozmowy.
Starannie zaczesała do tyłu jasne włosy i spięła je dużą klamrą, na
nosie ma okulary w grubej czarnej oprawie, jak ktoś, kto chce, żeby
go poważnie traktowano. Jednak mimo swoich trzydziestu trzech lat,
stanowiska wykładowcy na Uniwersytecie Columbia i perspektywy
wspaniałej kariery, Lucy nie udaje się wyglądać na doświadczoną
biolożkę.
Wszelkie podejmowane przez nią próby odnoszą skutek
przeciwny do zamierzonego - wydaje się młodziutka i jeszcze bardziej
przystępna, jak dziewczynka w butach na wysokich obcasach i
wyjściowej sukience matki, która dopiero wtedy sprawia wrażenie
naprawdę małej.
Już piętnaście po dziewiątej, a umówiły się na spotkanie kwadrans
wcześniej. Oznacza to, że Martha ma jeszcze pięć minut, zanim obie
oficjalnie uznają ją za spóźnioną. Spokojnie.
Zaraz przyjdzie, zapewnia się w myślach Lucy i zastanawia się,
jak to jest być pewną siebie kobietą, która sama chodzi po fajnych
knajpach - po prostu poczytać albo na lampkę wina - i nie przejmuje
się, co wszyscy wokół myślą.
- Martha ma dziś wielki dzień, co? - pyta Eva, pulchna barmanka
z La Luny, i nalewa Lucy kieliszek czerwonego wina. - Wierzyć się
nie chce, że jej tak wychodzi prawie bez przygotowania.
Wszystko jedno, ile wypiją, Eva bierze od Lucy i Marthy tylko za
jeden kieliszek. Mówi, że dzięki nim interes lepiej się kręci, ale w
rzeczywistości ma ochotę na Marthę, a przy tym cały czas dostaje od
nich niezłe napiwki. Eva - bardziej prowokacyjna niż ładna - ma na
sobie jak zwykle spódnicę-biodrówkę, odsłaniającą spory kawałek
młodego brzuszka i tatuaż - lekko rozchylone usta - tuż poniżej pępka.
Lucy potakuje. Też nie mogę w to uwierzyć, myśli, ale jeśli
komuś się uda, to właśnie Marcie.
Lucy wpatruje się w rozstawione na barze miseczki rzodkiewek.
Przychodzi jej na myśl Scarlett O'Hara, której zbiera się na mdłości na
widok zrujnowanej Tary. Zastanawia się, kto właściwie lubi
rzodkiewki. Wystarczy jednak rzut oka na bar i Lucy dostrzega, że
wszyscy. Ludzie skupili się wokół miseczek, zanurzają rzodkiewki w
soli morskiej i wkładają do ust.
Na ten widok zalewa ją fala tęsknoty za domem, za Cape Cod,
gdzie w barach pogryza się zwykle orzeszki ziemne i mieszankę
Cheksa. Tu, w La Lunie, jedzenie jest wyrafinowane, pełne smaków,
których poznanie wymaga pewnej dozy dobrych chęci.
Eva wyjaśniała jej, że jedzenie ma „sprostać konkurencji" wina.
En gardę, myśli Lucy i macza rzodkiewkę w soli, po czym wkłada ją
do ust i rozgryza. Oczy trochę łzawią od ostrego smaku. Lucy upija
łyk wina i sięga po kolejną rzodkiewkę. Potem po następną.
- Hej - zagaduje z tyłu przystojny trzydziestopięciolatek o
piaskowych włosach.
Lucy obraca się na stołku i wpatruje w niego zza okularów.
- Hmm... Ciekawe - stwierdza mężczyzna, zaglądając jej przez
ramię i odczytując tytuł artykułu. - „Zwyczaje godowe jaskółek" -
zanosi się cichym chichotem. - A wyglądałaś mi na taką grzeczną
dziewczynkę.
Lucy uśmiecha się z zażenowaniem.
- Dają jakieś fajne fotki ptaszków? - pyta, śmiejąc się z własnego
dowcipu.
Lucy nie odpowiada.
- Może niewiele wiem o jaskółkach - ciągnie - ale niektórzy
uważają mnie za speca od zalotów. - Robi krok do tyłu, tak kładąc
ręce na biodrach, by rozchyliła się marynarka.
Te ruchy przypominają Lucy zachowanie samczyka jarząbka
cieciornika, ptaka, który powiększa się optycznie, wydymając klatkę
piersiową i szeroko rozkładając skrzydła. Nakazuje sobie w myślach
wykorzystać ten przykład w części swojej pracy naukowej
poświęconej męskiej dominacji.
Przyglądając się przystojniakowi, Lucy zastanawia się, czy
strategia, którą właśnie zastosował, zazwyczaj działa, i odczuwa ulgę,
że odkąd dwa lata temu zakochała się w Adamie, nie musi już tracić
czasu na takie końskie zaloty.
Po chwili blondyn zaczyna czuć się nieswojo, opuszcza ręce, a
jego barki lekko opadają do przodu. Wzrusza ramionami i odchodzi.
Milczenie jest dla Lucy całkiem nową taktyką, której nauczyła ją
Martha. Dawna Lucy - sama, bez chłopaka - śmiałaby się grzecznie z
jego żartów, nawet jeśli w ogóle by się jej nie spodobał, tylko po to,
żeby spędzić resztę wieczoru, próbując go zbyć.
Jeśliby się nie powiodło, może zgodziłaby się na randkę, choćby
dlatego, żeby mu wyjaśnić, dlaczego nie chce się z nim umawiać.
Niewykluczone też, że potem nastąpiłoby kolejne spotkanie, zapewne
na kawie, gwarantujące pewność, że wszystko się pomyślnie
rozwiązało.
Kiedyś, kilka lat wcześniej, gdy Lucy próbowała się pozbyć
jakiegoś natrętnego adoratora, Martha, która nigdy nie była
zwolenniczką uległej i przychylnej postawy przyjaciółki,
zaproponowała, żeby lepiej obciągnęła facetowi druta, jeśli koniecznie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin