Hewson David - Domek dla lalek.doc

(2951 KB) Pobierz
Domek dla lalek



   

 

 

                          Dla Eddiego

 

 

 

 

                      I

 

 

              Poniedziałek, 17 kwietnia

 

 

              1

 

               Vos?

              Laura Bakker zdążyła już przeszukać wszystkie sale Rijksmuseum.

               Pieter Vos?

              Szczupły, niezbyt wysoki mężczyzna w bladozielonej kurtce zimowej, która pamiętała lepsze czasy. Gdy tak siedział na ławce przed największym domkiem dla lalek, jaki w życiu widziała, wydawał się jej młody i stary jednocześnie. Jego sylwetka, długie brązowe włosy, pomięta i zniszczona odzież pasowały do kogoś w średnim wieku. Ale na twarzy brakowało zmarszczek, malowało się tylko zaciekawienie i czujność. Była to twarz ulubionego nauczyciela albo troskliwego, cierpliwego kapłana. A w niebieskich oczach, których nie odrywał od domku dla lalek, dostrzegła jasny, twardy błysk niczym w ceramice stojącej na kominku u nich w Dokkum. Te oczy wpatrywały się uporczywie. Z inteligentnym wyrazem.

              Zanim na polecenie de Groota wyruszyła rowerem z komisariatu znajdującego się niedaleko stąd, na Marnixstraat, przeczytała akta. Pieter Vos, lat trzydzieści dziewięć. Dwa lata temu, po bezowocnym śledztwie w sprawie zaginięcia jego córki Anneliese, odszedł ze służby. Teraz prowadził skromne, ekscentryczne życie na łodzi w Jordaanie, z trudem wiążąc koniec z końcem za marne grosze przedwczesnej emerytury.

              Bakker wyciągnęła przyniesioną teczkę. Dokumenty, zdjęcia – wszystko się rozsypało. Zaklęła. Parę osób odwróciło się w jej stronę. Pozbierała rozrzucone rzeczy z podłogi i byle jak wcisnęła je z powrotem do teczki.

              Teraz patrzył już na nią. Spojrzeniem, które znała. Spojrzeniem, które mówiło: „Ale niezdara”.

               Vos? – spytała, zerkając na zdjęcie z legitymacji służbowej, by upewnić się, że to właściwy człowiek. Za czasów pracy w policji Vos wyglądał jeszcze młodziej. Przeżycia dodały mu lat.

              De Groot był jego szefem. A także bliskim przyjacielem, jak zrozumiała. Mocno przeżył odejście Vosa. Słynny amsterdamski policjant porzucił służbę i zajął się... czym?

              Naprawianiem zniszczonej łodzi mieszkalnej na Prinsengracht, niespełna pięć minut piechotą od biurka, które kiedyś zajmował. Stare wycinki prasowe wychwalały Vosa, mówiły, że jest jak bicz na przestępców, pisały, że nieco ospały, skromny detektyw ze wzruszeniem ramion i uśmiechem rozniósł miejskie gangi na strzępy. Co prawda niewiele tych wycinków znalazła. Detektyw Vos unikał zainteresowania mediów. Uciekł od niego, gdy zaginęła jego córka, zdruzgotany świadomością – w każdym razie zdaniem gazet – że może to jego zawodowa gorliwość doprowadziła do jej porwania. Potem nastąpiły bezowocne poszukiwania, a wreszcie Vos odszedł ze służby. Anneliese stała się jedną z wielu pozycji w kartotece osób zaginionych. Sprawą umorzoną, zarchiwizowaną, pokrywającą się cyfrowym kurzem.

              Z kieszeni Vosa wychodził kabelek; od słuchawek, które miał w uszach. Pochyliła się, delikatnie mu je wyciągnęła i ze zdumieniem usłyszała dobiegający z nich blues-rockowy kawałek Willie the Pimp.

               Pieter Vos? – spytała ponownie i, nie wiedzieć czemu, sięgnęła do jego ramienia. Długie, rozczochrane włosy i sfatygowane ubranie... w tym człowieku było coś kruchego. Z trudem dałoby się powiązać tę spokojną, zaabsorbowaną postać z brygadierem, który tylu wsadził za kratki. – Nie ma pan czasu słuchać Zappy. Komisarz de Groot chce pana widzieć w swoim gabinecie. Proszę zabrać rzeczy. Idziemy.

               Co pani wie o Zappie? – spytał miłym, ubawionym głosem.

               Mój tata go lubił. Słuchał go całymi nocami, przy każdej możliwej okazji. Idziemy.

               Dlaczego Frank przysyła po mnie dzieci? – spytał i ponownie wsadził do uszu słuchawki.

              Usiadła obok niego na ławce, skrzyżowała ramiona na piersi, zastanawiała się chwilę, po czym sięgnęła do jego kieszeni i wyszarpnęła kabelek od słuchawek.

              Na jego twarzy odmalowało się jednocześnie zaskoczenie i oburzenie.

               Niezłe. – Bakker wskazała gablotę, przed którą siedzieli.

              Domek dla lalek Petronelli Oortman był skomplikowaną konstrukcją o dobrą głowę wyższą od Pietera Vosa. Miniatura amsterdamskiego domu nad kanałem. Trzy piętra, na każdym trzy pomieszczenia i klatka schodowa. Kuchnia, salon, pokój dziecięcy, meble i obrazy, zastawa stołowa i delikatne, miniaturowe kotary. Wpatrywał się w niego bez końca, a ona wiedziała dlaczego.

               Nazywam się Laura Bakker. Mam dwadzieścia cztery lata i zdecydowanie nie jestem dzieckiem.

              Gdy obrócił na nią spojrzenie jasnoniebieskich oczu, nie miała już nic do powiedzenia.

               Tęsknisz, Lauro, za zielonymi polami Fryzji?

              To przez akcent. Mieszkańcy Amsterdamu patrzyli z góry na wszystko, co niestołeczne. Ona pochodziła z prowincji. Tamtejsi ludzie byli prości, może nawet głupi.

               Fryzja to nie tylko zielone pola – odparła.

               Co robi twój ojciec, gdy nie słucha Zappy?

               Jest rolnikiem.

              Była wysoka. Może nawet patykowata. Ładne rude włosy związała z tyłu głowy – fryzura praktyczna i idealna do pracy. Laura Bakker niezbyt się przejmowała swoim wyglądem. Miała pociągłą twarz, bladą i, we własnym mniemaniu, nieciekawą. Niewiele się zmieniła od czasów nastoletnich.

               Tęskni pani za nim? – spytał.

               Tak, ale on nie żyje. Mama też. Ale to nie ma znaczenia. Proszę zabrać swoje rzeczy, dobrze?

              Ani drgnął.

              Wyjęła z torby kolejną teczkę i niemal wysypała jej zawartość na podłogę. Spojrzał na nią, unosząc ciemną brew, a następnie wrócił do wpatrywania się w domek dla lalek.

               Kosztował Petronellę dwadzieścia, trzydzieści tysięcy guldenów. Prawdopodobnie tyle samo co jej dom na Warmoesstraat. A teraz pewnie jest tam coffee shop sprzedający napitym Anglikom kiepską marihuanę.

               Można by sądzić, że się pan mnie spodziewał. Jak to możliwe?

               Czary. Nie czytała pani akt?

               Nie ma tam nic o czarach. Za to dużo o innych...

               Petronella Oortman była bogatą wdową. Jej majątek pochodził z handlu jedwabiem. Powiększał się dzięki handlowi niewolnikami i korzeniami. Więc może... – pogładził się po brodzie, szukając właściwego słowa – może niewiele się zmieniło.

               Warmoesstraat? Czy tam właśnie kupuje pan zioło?

               Powiedziałem, że tamto nie jest dobre.

               Żadne zioło nie jest dobre, panie Vos.

               Pani jest młoda, Lauro. Co pani może wiedzieć?

               Wiem, że zaginęła córka zastępcy burmistrza. Katja Prins. Najwyraźniej nie po raz pierwszy. Ale...

               Frank do mnie dzwonił. Mówił, że wysyła nową aspirantkę. Prostą dziewczynę z prowincji, która najpierw chciała łapać pijanych kierowców w Dokkum, a potem uznała, że może zmieniać świat na lepsze w Amsterdamie. Podał mi pani nazwisko.

              Jej policzki oblały się rumieńcem. Palce odruchowo chwyciły dyskretny srebrny krzyżyk na szyi, wyłożony na zwyczajny czarny sweter.

               Mówiąc „prosta”, niewątpliwie miał na myśli „skromna” – dodał Vos spokojnym i nieśmiałym głosem. – Nic niewłaściwego. Powiedział, że rozbiła pani radiowóz...

              Ten trop jej się nie spodobał.

               Pańską córkę porwał człowiek, który miał obsesję na punkcie lalek. W wypadku córki Prinsa wygląda to podobnie...

              Położyła mu zdjęcie na kolanach. Widniała na nim zabytkowa porcelanowa lalka w białym fartuszku z doczepioną etykietką dowodową. W prawej ręce trzymała kosmyk blond włosów. Plama krwi zajmowała niemal cały przód fartuszka.

              Bakker wymierzyła długi palec wskazujący w eksponat przed nimi.

               Wygląda jak lalka z domku Petronelli Oortman, prawda? Taką panu przysłał? Tylko że bez tych blond włosów.

              Vos westchnął.

               W moim wypadku włosy znajdowały się w lewej ręce. I plama krwi była mniejsza.

               Katja ostatnio mieszkała w kamienicy w De Wallen...

               Córka człowieka, który stoi na czele rady miasta, mieszka w dzielnicy czerwonych latarni? Czy to nie jest wymowne?

               Nie widziano jej od tygodnia. Laboratorium sprawdza, czy krew i włosy należą do niej. Lalkę zostawiono minionej nocy pod domem jej ojca. W miniaturowej trumience z tektury. Tak samo jak w pańskim przypadku, tylko że wtedy na Marnixstraat...

              Żadnych oznak zaskoczenia. Tylko smutny, zrezygnowany uśmiech. Można by odnieść wrażenie, że to jego naturalny wyraz twarzy.

               Czy Frank mówił pani, że żona Wima Prinsa przez siedemnaście lat była moją partnerką? I matką Anneliese?

              Policzki jej poczerwieniały.

               Nie.

               Amsterdam to małe miasteczko. Nie tak małe jak Dokkum...

              Vos wrócił do oglądania pokoiczków, mebelków, laleczki porzuconej samotnie w pokoju dziecięcym czterysta lat temu.

               Katja to pokręcona mała ćpunka – powiedział niemal do siebie. – Jej matka też taka była. Popełniła samobójstwo. Dziewczyna nienawidzi swojej macochy. Co w tym nowego?

               Vos...

               Już wcześniej próbowała wyłudzić pieniądze od ojca. On nigdy nie wniósł skargi. Wygląda na to, że dziewczyna ma zwichrowaną wyobraźnię...

               A jeśli się pan myli? Jeśli to ten sam człowiek, który porwał pańską córkę?

              Wzruszenie ramion.

               W takim wypadku oczekuję, że wykona pani swoje zadanie lepiej, niż ja to kiedyś zrobiłem. Przepraszam. – Podniósł się z ławki, przeciągnął się, wyjął klucze. – Muszę iść...

               W...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin