Jennifer L. Armentrout - Aż do śmierci.pdf

(1749 KB) Pobierz
Dla Ciebie,
Czytelnika i Czytelniczki
Istniały zasady.
Reguły, które nie powinny być łamane, ale tak właśnie się stało i, cholera,
zapewne stanie się ponownie. Nieważne, że aż do tej chwili sytuacja była pod
kontrolą. Nieważne, że przestrzegano zasad.
Teraz wszystko się zmieniło.
Wracała.
I znów mogła wszystko zniszczyć.
Zgarbiony, żałosny cień jęknął w kącie. Kobieta się budziła. Nareszcie.
W tym, że w kluczowych momentach traciły świadomość, nie było nic
zabawnego. Planowanie wymagało cierpliwości, a cierpliwość była cnotą,
którą dzięki wieloletniemu oczekiwaniu opanował po mistrzowsku.
Zakrwawiony, brudny sznur biegł wokół nadgarstków i kostek. Kiedy
kobieta powoli uniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu, z jej gardła
wydobył się krzyk nieskończonego przerażenia, widocznego również w jej
szeroko otwartych, przeszklonych oczach. Wiedziała. O tak, na pewno
wiedziała, że stąd nie wyjdzie. Zdawała sobie sprawę, że promienie
słoneczne, które widziała tego ranka w drodze do pracy, były ostatnimi, jakie
ujrzała. Miała również świadomość, że po raz ostatni oddychała wtedy
świeżym powietrzem.
Niewielkie pomieszczenie oświetlone sztucznym światłem stanie się jej
domem. Wilgotna, ziemista woń będzie towarzyszyła jej przy ostatnim tchu,
zapach ten przylgnie do jej włosów i porów skóry.
To będzie jej ostatnie miejsce.
Kobieta oparła głowę o wilgotny ceglany mur. Przerażenie w jej oczach
przekształciło się w błaganie. Jak zawsze. Cholernie przewidywalne.
I bezsensowne. Nie było nadziei. Nie istniała szansa na cud. Żaden rycerz
w lśniącej zbroi nigdy nie przybywał im na ratunek.
Na schodach rozbrzmiały kroki. Chwilę później lekki śmiech odbił się
echem od ścian. Kobieta spojrzała w sufit. Próbowała krzyczeć, piszczeć, ale
z jej krtani wydobywały się tylko przytłumione dźwięki. Żałosne skomlenie
ustało, gdy w słabym świetle błysnęła ostra stal.
Energicznie pokręciła głową, tak że blond kosmyki zasłoniły jej bladą
twarz. Do brązowych oczu napłynęły łzy.
– To nie twoja wina.
Jej klatka piersiowa przy gwałtownych oddechach unosiła się pospiesznie.
– Gdyby nie wróciła, prawdopodobnie nic takiego by cię nie spotkało.
To jej sprawka. – Zamilkł, a kobieta spojrzała na koniec noża. – Spieprzyła,
więc odpłacę jej pięknym za nadobne w najbardziej okrutny ze sposobów.
Tym razem miało się to zakończyć tak, jak pierwotnie powinno. W końcu
umrze, ale najpierw przyjdzie jej zapłacić. Za wszystko.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin