Mieczysław B.B. Biskupski
Wstęp do wydania polskiego
hollywoodzkich", która w następnych latach gwałtownie się rozrastała. Podlegała ona bezpośrednio centrali partii w Nowym Jorku, która szczególny nacisk kładła na pozyskanie do kolaboracji przede wszystkim scenarzystów. Nietrudno się temu dziwić. Skoro w samym cudnym raju Ojciec Narodów otaczał „inżynierów dusz" szczególną opieką i nadzorem, to czyż w Nowym Jorku i Los Angeles mogło być inaczej? Toteż w roku 1935 agent Kominternu Otto Katz przybył do Hollywood i przy pomocy – jakże by inaczej! – Ligi Antynazistowskiej – skutecznie poddał „fabrykę snów" zarówno komunistycznej infiltracji, jak i sowieckim standardom. Naturalnie „walka z faszyzmem" była zaledwie pretekstem do promowania w amerykańskim społeczeństwie sowieckiego punktu widzenia za pośrednictwem sztuki filmowej. Nie obyło się przy tym bez potężnych poznawczych dysonansów; oto 23 sierpnia 1939 roku, to znaczy w dniu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, tamtejszy Salon został niemile zaskoczony gwałtownym zakończeniem walki z „nazizmem", którą zastąpiła walka z „podżegaczami wojennymi", czyli propagandą amerykańskiego izolacjonizmu. Autor skrupulatnie odnotowuje, że dokonany wkrótce potem kolejny rozbiór Polski został gorąco poparty również przez Sekcję Żydowską KP USA, która ponad wszelką wątpliwość uznała, że znalezienie się znacznej liczby współrodaków pod sowiecką kontrolą jest „dobre dla Żydów". Czyż wypada temu zaprzeczać, zwłaszcza że wszystkie te zawirowania, ustalenia i nastroje znajdowały swój wyraz w filmach? Absolutnie nie wypada, zwłaszcza że w pewnym momencie pojawił się również Złoty Cielec w postaci zamówień rządowych. Już w sierpniu 1940 roku Jack Warner z Warner Brothers oświadczył, że nakręci „każdy film, jakiego zechce administracja, bez względu na koszt". Na odzew z drugiej strony nie trzeba było długo czekać, więc nietrudno sobie wyobrazić wzruszenie, jakie mogły w duszy Jacka Warnera wywołać słowa, że „szczerze
18
i otwarcie traktujemy całe Warner Bros jako kolejną agencję rządową". Toteż kiedy źli „naziści" podstępnie zaatakowali miłujący pokój Związek Radziecki, nikt nie miał głowy do zajmowania się jakimiś tam Polakami tym bardziej, że sam prezydent Roosevelt – co szczegółowo i z irytacją opisują autorzy książki „Od własnej kuli - tajna wojna między aliantami" – wprost wyłaził ze skóry, by dogodzić „wujkowi Joe", którego upatrzył sobie na partnera, z którym będzie do spółki rządził powojennym światem. Powojenny świat, a zwłaszcza Polska i inne nieszczęśliwe kraje Wschodniej i Środkowej Europy, drogo za te fantasmagorie zapłaciły, ale na razie entuzjazm prezydenta Roosevelta do „wujka Joe" udzielił się również „inżynierom dusz", dysponującym, jak już wiemy, doborową ekipą scenarzystów. Ci nawet robiąc film o bitwie o Monte Cassino, potrafili nie zauważyć tam ani jednego Polaka. Podobnie jak w słynnym i – jak to mówią - „kultowym" filmie Casablanka, który jest opowieścią o internacjonalistycznym podziemiu, podlegającym jakiemuś głęboko zakonspirowanemu sanhedrynowi. Profesor Biskupski zauważa nie bez ironii, że takie „wielonarodowe podziemie podczas drugiej wojny światowej istniało tylko w tym filmie", ale w takim razie wizje scenarzystów musimy uznać za swego rodzaju prefigurację czasów obecnych.
Znakomitym przykładem kontynuacji tego nurtu jest cykl George'a Lucasa o gwiezdnych wojnach, którymi dyskretnie kieruje „sam główny Srul" – dysponent Mocy, objawiający się tylko członkom wyselekcjonowanego genetycznie sanhedrynu „rycerzy Jedi", szczególnie uwrażliwionych na odczuwanie Mocy. Celem tych „rycerzy" jest utrzymanie pokoju w skali galaktyki, do którego droga prowadzi przez ostateczne rozwiązanie kwestii Lordów Sithów. Dzięki ultymatywnej broni, skonstruowanej przy wydatnym udziale Mocy, ostateczne rozwiązanie tej kwestii wydaje się równie nieuchronne, jak nieskomplikowane, ale zanim to nastąpi, „rycerze" toczą z „zakonem" rozmaite
19
radar6